Wielu już było królów gitary.
Prawie każdy kraj, gatunek i styl ma swojego. Bo gitara to niezwykle
elastyczny instrument, odnajdujący się prawie pod każdą
szerokością geograficzną. Weźmy taki Azerbejdżan, gdzie w latach
sowieckich wyrosła cała subkultura skupiona wokół gitary
elektrycznej. Jej królem jest Rüstəm Quliyev, którego postać dla
zachodnich słuchaczy odkrywają Mountains of Tongues i Les Disques
Bongo Joe.
Mountains of Tongues (ta inicjatywa pojawiała się już tutaj kilkukrotnie, jej członkiem jest Stefan
Williamson Fa, który śledził losy Aziza Baloucha) Quliyevem zajęli
się już kilka lat, a w zeszłym roku, przy okazji premiery filmu
dokumentalnego Gitara,
poświęconej tej azerskiej obsesji wydali kasetę z jego kilkoma
nagraniami. Azerbaijani gitara
to w zasadzie jej rozszerzona wersja.
Rüstəm urodził się w 1969 roku na
terenie Górskiego Karabachu, terenu spornego między Armenią a
Azerbejdżanem. To ważne dla jego dalszej historii, jak i fakt, że
mając siedem lat nauczył się grac na tarze, perskiej, popularnej
na całym Kaukazie lutni, a niedługo potem na baglamie, jeszcze
innej lutni, bardziej kojarzonej z Turcją. Znajomość ich obu
odcisnęła wyraźne piętno na jego późniejszym stylu gry. Choć
gitara elektryczna była obecna w Azerbejdżanie od lat 60., to
Rüstəm zetknął się z nią dopiero podczas służby wojskowej w
głębi Związku Radzieckiego. Nie on pierwszy zaprzągł ten
instrument do muzyki azerskiej – dworskich mughamów i ballad
aszyków. Chyba do dziś nie wiadomo, kto wpadł na ten pomysł.
Wiadomo, że przed Quliyevem nikt nie grał lepiej niż Rafiq
Hüseynov, który zresztą także pochodził z Karabachu. Grali też
na takim samym modelu czechosłowackiej jolany.
Czuję, że oddalam się od tematu,
obiecuję, że wracam za moment do
muzyki. Rüstəm wraca ze służby, ale zaraz potem musi
uciekać z Karabachu, bo Azerbejdżan przegrywa wojnę i region
odrywa się, stając się niezależną republiką, może i
nieuznawana, ale blisko związaną z Armenią. Z rodziną
dwudziestokilkuletni Rüstəm trafia do stolicy, Baku. Ciągle tęskni
za małą ojczyzną, ale to nad Morzem Kaspijskim rozwija się jego
kariera.
Jego styl gry jest wszystkożerny i
wirtuozerski. Inspiruje go wszystko – od melodii sąsiedniego
Iranu, przez echa afgańskiego popu, bollywoodzkie soundtracki, patos
i smutek flamenco. Słychać, ze wiele zawdzięcza Hüseynovowi, ale
idzie własną, bardziej kosmopolityczną drogą. Gra na gitarze
szybkimi ruchami, jakby była to baglama albo tar, ale z ochotą
korzysta z przesterów. Gra świdrująco, nieziemsko szybko, ale jest
w tym dusza (której często brakuje zachodnim wymiataczom). Nie boi
się korzystać z technicznych nowinek, możliwe, ze również z
powodów ekonomicznych. Keyboard jest tańszy nić cały zespół. A
może po prostu gonił za nowinkami, chciał być na czasie, bo
funkcjonował na rynku weselnym, na którym nie ma litości. Ten, kto
nie podąża za modami, ten nie dostaje zleceń. Rüstəm miał ich
co niemiara, regularnie pojawiał się także w telewizji, dlatego
pamiętany jest do dziś. To połączenie świdrującej gitary,
niedrogich syntezatorów, które zastępowały sekcję rytmiczną i
tworzyły podkład imitujący chociażby instrumenty smyczkowe, w
latach 90. było bardzo popularne. Keyboardy wkraczały w różne
muzyki ludowe i tradycyjne – muzyka Omara Souleymana czy rodzime
disco polo u swych korzeni są bardzo podobne.
Rüstəm sięga do rodzimej tradycji
także bezpośrednio. Trzy ostatnie fragmenty na Azerbaijani
gitara to dwie ballady aszyków
i jeden mugham. Aszykowie są kaukaskimi strażnikami pamięci,
odpowiednikami bardów czy zachodnioafrykańskich griotów. Słychać
w nich, że Rüstəm lubi gitarą naśladować głos. Najlepszym, a
może po prostu najwidoczniejszym dla mnie przykładem jest Baş
Sarıtel. Posłuchajcie sobiejego wersji i porównajcie z nagraniem Aşıq Nargilə z londyńskiegoCafe OTO. Quliyev swobodnie meandruje między partiami baglamy a
wokalem. Podobnie robi w Tancor disco,
będącym jego interpretacją bollywoodzkiego hitu Jimmy
Jimmy Aja z lat 80. Razem z
niesamowitą szybkością i kreatywnością w wykorzystaniu różnych
inspiracji i źródeł, to właśnie ta pewna wielogłosowość i
elastyczność sprawia, że do dziś jest uznawany za króla
azerskiej gitary.
A może
tym królem jest, bo nieważne, co grał, skąd w danym momencie
czerpał inspirację, słychać w jego grze góry. Kaukaz, który
musiał opuścić. Jego zamglone szczyty, ostre słońce, tę
przestrzeń. Przestrzeń, za która Rüstəm tęsknił do końca
swojego zbyt krótkiego życia. Zmarł na raka płuc w 2005 roku, nie
powróciwszy do Karabachu, gdzie najwyraźniej zostawił swe serce.