Nie będę udawał, że jarałem się Zbigiem przed odgrzebaniem jego debiutu przez Mitch & Mitch. Jestem jedną z tych osób, które zakochały się w muzyce Wodeckiego na OFF Festivalu. No, trochę wcześniej, bo gdy tylko ogłosili wspólny koncert, sprawdziłem ten rzekomo legendarny album. Faktycznie, był legendarny, wypełniony samymi hitami, choć trochę kulały teksty (ale Wodecki miał tego świadomość). Polska odpowiedź na bossa novę i barokowy pop. Niesprawiedliwość dziejowa aż biła po uszach, to powinien był być hit, podwaliny współczesnego polskiego popu. Tak się jednak nie stało, Zbigniew Wodecki przeszedł zupełnie bez echa, co zaważyło na przyszłej karierze krakowskiego muzyka.
2 sierpnia 2013 roku. Dzień, który przeszedł do legendy. Zmienił nie tylko moje podejście do Wodeckiego. Do dziś pamiętam prześmiewcze komentarze w internetach przed koncertem i już na samym festiwalu. Że Pszczółkę Maję będzie grał przez godzinę na zmianę z Chałupy Welcome To. A potem widziałem, jak śmieszkowanie ustępuje niedowierzaniu i zachwytowi. Zbig z pomocą Mitchów zagrał piosenki, o których już dawno zapomniał. Zagrał je po raz pierwszy.
Po czterech latach najbardziej z tego koncertu pamiętam trzy rzeczy. Po pierwsze, radość i wzruszenie Zbiga, który chyba sam był zaskoczony tak dobrym przyjęciem swoich piosenek w Katowicach, radość zespołu, który pomógł Wodeckiemu spełnić młodzieńcze marzenie po 37 latach. Po drugie, fenomenalne Panny mego dziadka. I wreszcie po trzecie Minha teimosia, uma arma pra te conquistar Jorge Bena, które stało się nieformalnym hymnem festiwalu. Sam wybór tego kawałka na zakończenie był symboliczny. Może gdyby debiut Wodeckiego osiągnął sukces, Zbig kultowy status osiągnąłby dużo wcześniej.
Potem widziałem Zbiga z Mitchami jeszcze dwukrotnie. Nie zdążyłem kupić biletów na pierwszy, nagrywany koncert w Studiu Koncertowym Polskiego Radia im. Lutosławskiego, szczęśliwie dodali jeszcze jeden, wcześniejszy. Z towarzyszeniem kilkunastoosobowej orkiestry materiał wypadł jeszcze piękniej, jeszcze dostojniej, jeszcze pełniej. I znów koncert zakończył się Jorge Benem, eksplozją czystej, niczym nieskrępowanej radości.
Rok później w strugach deszczu zagrali na otwarciu Placu Defilad. To też był wspaniały koncert, ale zacząłem sobie myśleć, że Zbig powinien z Mitchami nagrać coś nowego, bo znów zagrali to samo. Faktycznie takie plany były, Wodecki w wywiadach nieśmiało o tym pomyśle wspominał,