20 lipca skończył się świat. Pitchfork przypieczętował, to, na co zanosiło się od dawna. Metal już nie jest obciachem w niezal światku. I nie chodzi mi o różnych eksperymentatorów, jakies drone metale, w ostateczności doomowców, lecz o stary, (nie)dobry thrash metal. Jasne, od dwóch, trzech lat metal jest nowym indie, hipsternia łaziła w koszulkach ze Slayerem. Wydawalo się to jednak żartem. A tu indie Biblia wystawia 8.7 reedycji drugiej płyty Megadeth. Czyli powrót i "odobciachowienie" metalu pełną gębą. Pitchforki kiedyś potrafili skasować ze swojego archiwum pochlebne recenzje płyt, które po kilku latach redaktorzy uznawali za obciachowe (choćby Save Ferris). A teraz odwracają pojęcie obciachu i nawet słuchanie thrash metalu nie jest dla młodych gniewnych czymś wstydliwym. Post-modernizm w pełnej krasie.
Czekam na rehabilitację dżinsowych kurtek z ekranami na plecach, Limp Bizkit oraz Iron Maiden.
Czekam na rehabilitację dżinsowych kurtek z ekranami na plecach, Limp Bizkit oraz Iron Maiden.