Jak prawie każdy mieszczuch, Paweł Klimczak do inspiracji polską muzyka wiejską doszedł pokrętną ścieżką. Zaczął od fascynacji metalem, potem przyszedł rap, a z nim jazz i muzyka elektroniczna. Od jazzu niedaleko do muzyki afrykańskiej – afrobeatu, highlife'u. To wszystko słychać na Naphta & the Shamans z 2018 roku. Z Michałem Szczepańcem daje upust zajawce na sci-fi i Japonię w Gaijin Blues, w duecie samplują japoński folk i budują z niego własną opowieść. Dopiero po tych wszystkich wojażach, Paweł poszedł w stronę samplowania archiwalnych nagrań muzyki wiejskiej i robienia z niej współczesnej, dystopijnej, może trochę futurystycznej muzyki. Taka była EP Dom strawiło nowe otwarcie Naphty.
Ta droga jest bardzo typowa. Żeby docenić to, co jest za miedzą, pod ręką, często trzeba zjeździć cały świat. Tak narodziła się polska scena folkowa – muzycy zaczynali od wykonywania muzyki irlandzkiej, bałkańskiej czy andyjskiej, by dopiero później zwrócić się w stronę polskiej wsi. Tak też robili niektórzy incrudowcy, jak Janusz Prusinowski. Taką drogę – choć wiodła przez Bałkany, Sahel, Iran – mam za sobą. Po prostu po przesłuchaniu kilkuset płyt z muzyką tradycyjną lub odnoszącą się do niej, zacząłem zastanawiać się, czy i u nas nie można tak grać, gdzie podziała się polska tradycja. Ten brak popularności czy nawet obecności muzyki odnoszącej się do tradycji w mediach niespecjalistycznych to temat na niejeden tekst.
Ani Żałość, ani Dom strawiło nie powstałyby w takim kształcie, gdyby nie trwający od kilku lat zwrot ludowy w historiografii i literaturze, porównywalny z tym, co dzieje się w społeczeństwach postkolonialnych. Adam Leszczyński zainspirowany Howardem Zinnem spojrzał na historię Polski przez pryzmat klas niższych i pracujących, Radosław Rak głównym bohaterem swojej baśniowo-fantastycznej powieści uczynił Jakuba Szelę i krzywdy mu wyrządzone przez pana. Łukasz Kozak opisał upiory jako w zasadzie ofiary nieludzkiego systemu. Systemu, który stoi w centrum Chamstwa Kacpra Pobłockiego – absolutnej i niepodważalnej władzy ojców, głów rodzin – tych „nuklearnych” i tych bardziej symbolicznych, klanowych, wiejskich i pańskich. Systemu, który opierał się na przemocy, na groźbie jej użycia oraz ojcowskiej łasce. Systemu, który ciąży nad polską do dziś. Wiem, że to wszystko oczywistości, ale bez nich nie da się zrozumieć Żałości.
Żałość, żałoba, żal. Duchota, ucisk, od którego ucieczką jest tylko taniec. Do upadłego, do wycieńczenia, opadnięcia z sił. Taniec, w którym trzeba się zatracić, bo tylko tak można zapomnieć o upodleniu, o szubienicach, o kieracie, o bezsensownej pracy w korporacji, niskiej pensji, szefie-psychopacie. Tak, muzyka klubowa spełnia podobną rolę, co kiedyś oberki i mazurki, wirujące, rozciągające czas. Klimczak grzebie w tym wszystkim, do pewnego stopnia wciela się w rolę wiejskiego muzykanta, wywleka na wierzch brudy, echa tej przemocy, bo tylko tak można poradzić sobie z traumą. Gościnne występy Zosi Hołubowskiej, która jako Mala Herba odgrywa rolę współczesnej szeptuchy, wiedźmy po prostu, przypominają o rządzącej wiejskim życiem innej niż współczesna racjonalności. Jej głos jest hipnotyczny niczym zaśpiewany rusałek i podobnie zwodniczy.
Klimczak nie romantyzuje wiejskiego życia, stara się spojrzeć na wielopokoleniowe, nawarstwione traumy, dać podstawę do katharsis. Żałość stoi tu w jednym szeregu, co Kust i Diabelskie skrzypce, ale również jest krokiem do „odzachodnienia” polskiej muzyki tanecznej. Podobnie jak Niewte, inny zespół należący do środowiska Radykalnej Kultury Polskiej, Naphta zderza muzykę klubową i wiejską, widzi ich wspólną funkcję. To samo dzieje się na pozostałych wydawnictwach Tańców, jednoosobowej, prowadzonej przez Łukasza Warnę-Wiesławskiego oficyny, w której ukazały się Żałość i Dom strawiło. Radykalne samplowanie, przetwarzanie muzyki wiejskiej nie powinno dziś szokować, w końcu minęło prawie 30 lat od Oj Dadana Ciechowskiego. Cięcie i zestawianie na nowo archiwalnych nagrań może szokować tylko największych ortodoksów. Zresztą, szokowanie nie jest celem Pawła. Żałość jest kolejnym głosem w budowaniu nowej opowieści o Polsce (i „Polszcze” Pobłockiego), opartej na pamięci o kulturze wiejskiej ze wszystkimi jej jasnymi i ciemnymi stronami, bez przemilczeń.
Gdy spojrzeć na Żałość, Tańce, Radykalną Kulturę Polską z szerszej, globalnej perspektywy, na spór o historię Polski, nowe narracje, które wychodzą na wierzch, widać wyraźnie, że to część większego ruchu obejmującego właściwie wszystkie kontynenty. To sprzeciw wobec zapatrzonego w siebie centrum, odrzucenie hierarchii, która stawia Londyn i Nowy Jork wyżej od Warszawy, Dakaru, Buenos Aires, Bangkoku, Tangeru czy Kijowa. To głos na rzecz wielobiegunowości, odzyskiwania podmiotowości – podobnie jak podmiotowość po wiekach niewoli odzyskali pańszyźniacy – na własnych zasadach.