środa, 16 października 2024

Trzecia międzynarodówka

Trochę czasu musiało minąć, żebym przekonał się do Kit Sebastian. Doskonale pamiętam, że ich debiut zupełnie do mnie nie przemówił. Ale może to przez zapowiedzi i opisy, że to kolejny retro anatolijski zespół. A tureckości, takiej zauważalnej od pierwszego posłuchania, powierzchniowej, w ogóle tam nie było. Była za to ładna muzyka odwołująca się do lat 60. To jednak wtedy było za mało. A potem przyszła pandemia, ja miałem za dużo czasu na słuchanie muzyki i zrozumiałem, że Kit Sebastian to świetny zespół. 

To znaczy, oni mi pomogli to zrozumieć swoim drugim albumem, Melodi. Bardziej intrygującym niż debiut, wyraźniejszym i jaśniejszym. Bardziej, zgodnie z tytułem, melodyjnym. Chciało się po prostu do niego wracać. A może to ja po prostu w pandemii osłuchany we francuskich latach 60. byłem bardziej gotowy na to, co proponują Kit Martin i Merve Erdem. Na ich trzeci album francusko-tureckiego duetu już czekałem. 

A oni jeszcze mocniej weszli w wykreowany przez siebie vintage'owy świat. I mocno go poszerzyli - obok żywych, prawie bombastycznych aranży rodem spod ręki Jean-Claude'a Vanniera czy anatolijskiego popu, pojawia się tu i Ameryka Łacińska (przede wszystkim Brazylia), przedrewolucyjny Iran, ethiojazz, Azja Południowo-Wschodnia. Wszystko oczywiście przefiltrowane przez funk, stare filmy, library music, lounge, a jednocześnie nie tracące nic na zadziorności i przebojowości. 

Choć zdarza się wymieniać Kit Sebastian jednym tchem z Altın Gün czy Deryą Yıldırım & Grup Şimşek jako wskrzeszycieli anadolu pop na Zachodzie, to nie do końca prawda. Z jednej strony, w Bul Bul najbardizej zbliżają się do rozpędzonego funku Altın Gün, nawet Merve rezygnuje ze swojej egzaltowanej maniery na rzecz melodeklamacji. Z drugiej natomiast, Kit Sebastian ciążą w stronę exotiki, tej nieokreślonej tropikalności, ale zawsze retro. Bondopodobne filmy szpiegowskie, heist movies, może nawet gangsterskie obrazy z Bollywoodu. Bliżej im do YĪN YĪN czy The Bombay Royale, bezwstydnie skaczących po mapie. Czuję też pewne pokrewieństwo z naszym rodzimym składem Jantar, bo w podobny, brazylijski sposób myślą o piosenkach. 

Kit i Merve piosenki pisali w trasie, czerpią ze swojego emigranckiego doświadczenia. Ona ponad 10 lat temu porzuciła Turcję na rzecz studiów filmowych we Włoszech, a potem osiadła w Londynie. On większość swojego życia spędził podróżując między Brytanią a Francją. I to wszystko słychać, również w tekstach pisanych po turecku i angielsku. Sam jestem w podobnej sytuacji, zawieszony między dwoma miastami w dwóch różnych krajach i może dlatego bardziej to wszystko ze mną rezonuje i dlatego tak bardzo podoba mi się ten album.