Na lokalne, małe koncerty zacząłem regularnie chodzić na początku studiów, czyli ponad osiem lat temu. Kroki najczęściej kierowałem do legendarnej dzisiaj Jadłodajni Filozoficznej, a po jej spaleniu do Powiększenia i na Pragę, gdzie działa do dziś niewielkie zagłębie klubowe na 11 listopada (Hydrozagadka, Saturator, Skład Butelek, Chmury). Powiększenia i Saturatora też już nie ma. Sen Pszczoły (znów po pożarze) znalazł swoje miejsce na Mińskiej, co chwilę powstają nowe kluby, a upadają stare.
Dużo się zmieniło przez te osiem lat. Gdy patrzę na półkę z płytami, sporo miejsca zajmują nieistniejące już lokalne składy. Demówki, pierwsze EPki. Z ostatnich lat jest ich mniej, bo dużo łatwiej je wrzucić na bandcampa czy soundcloud.
Gdybym miał dzisiaj wybrać miejsca, w których dzieje się najwięcej i najciekawiej, zdecydowałbym się na Chmury, Pardon, To Tu. Każde ma swoją specjalizację. W Chmurach usłyszycie raczej piosenkowe rzeczy, nieznane, ale nie tylko lokalne, bo na Pradze bardzo często grają zespoły z bliższej i dalszej zagranicy. Klub (razem z Eufemią) wypełnia pustkę po Jadło i Powiększeniu, to tutaj najłatwiej zadebiutować.
Pardon, To Tu przez kilka lat działalności wyrobiło sobie tak mocną markę, że występowali w tym niewielkim klubie Owen Pallett, Konono n1, Thurston Moore, Michael Gira, Colin Stetson, Mats Gustafson, zresztą jeśli chodzi o światek muzyki improwizowanej, występowali tu chyba wszyscy najwięksi. Na początku marca przez pięć dni swoje 75. urodziny na deskach Pardon, To Tu będzie świętował Peter Brotzmann. Wokół Pardonu zawiązała się scena, której ucieleśnieniem jest To Tu Orchestra.
Do obu tych miejsc można chodzić w ciemno. Nie zawsze wszystko się podoba, ale za każdym razem wiem, że było warto. Dużo dzieje się w imprezowo-klasycyzującym DZiKu, Hydrozagadka cały czas trzyma poziom (choć lokalnych koncertów odkąd otworzyły się po sąsiedzku Chmury jakby mniej), w lecie ożywia się wiślany brzeg.
Obserwując warszawską scenę przez prawie dekadę (jak to dumnie brzmi!), widzę, jak bardzo się rozwinęła, jak lokalni muzycy szukają własnego języka artystycznego wyrazu, coraz rzadziej po prostu kopiując zachodnie wzorce. Warszawa ma obecnie chyba najciekawszą lokalną scenę muzyczną w Polsce. Choć lepiej byłoby napisać sceny w liczbie mnogiej, bo nie ma jednego warszawskiego środowiska muzycznego, jest ich wiele. Często egzystują w zupełnej izolacji, ale czasem między sobą się mieszają.
Zabawne, że potrzebowaliśmy dopiero Szkota, żeby spróbować to wszystko uporządkować, a rozbite klubowe i gatunkowe sceny spróbować jakoś ze sobą połączyć. Z tej potrzeby Neila Miltona (szefa wytwórni
too many fireworks) zrodził się pomysł na cykl konferencji i paneli dyskusyjnych IndieTalks. Pierwszy, poświęcony właśnie niezależnym scenom, ich tworzeniu i współuczestniczeniu w ich życiu
odbędzie się w najbliższy wtorek w Pardon, To Tu. O swoich doświadczeniach opowiedzą Łukasz Kasperek z Warsaw City Rockers, Mateusz Romanowski z Chmur, Ania Wysocka z Sofar Warsaw i Agata Wnuk z damsels in distress djs. A ja postaram się, żeby mówili jak najciekawiej.