Prawie wszystkie moje ulubione tegoroczne piosenki w jednym miejscu.
Szukaj na tym blogu
czwartek, 31 grudnia 2015
środa, 30 grudnia 2015
Dog Whistle - "Dog Whistle"
Dwie dziewczyny, Warszawa, perski folk,
indie pop. To nie mogło się nie udać.
Z tym perskim folkiem to nie żart,
choć sam przez długi czas nie wierzyłem w te zapowiedzi. Myliłem
się, debiut Dog Whistle rozpoczyna się autorską wersją irańskiej
piosenki ludowej, Mastom Mastom.
Ania i Lena podeszły do tego utworu zupełnie inaczej, niż można
było się tego spodziewać. Odarły ją ze wszystkiego, co perskie
poza najważniejszym – melodią i tekstem. Nie silą się na
orientalizującą stylizację, jest tylko przesterowany bas,
świdrujące dźwięki keyboardu i dwugłos dziewczyn. Tak skromnie
będzie do końca tej zdecydowanie za krótkiej płyty.
Za krótkiej, bo to
tylko siedem niezbyt długich piosenek. Bardzo urokliwych i
dziewczęcych. Ania i Lena śpiewają o złamanych sercach, miłosnych
zawodach, Warszawie, cudzych chłopakach. Banał? Nie w ich
wykonaniu. Swoje rozterki ubierają w proste, emocjonalne piosenki,
mocno osadzone w indie folku i estetyce lo-fi. Rzadko trwają dłużej
niż trzy minuty. Rozczulają pewną nieporadnością, pod którą
kryje się talent do układania melodii. Nie ma w tych utworach
niczego zaskakującego, bo nic nie musi. Siła Dog Whistle leży w
naturalności i szczerości. Dziewczyny niczego nie udają, poza
jednym przypadkiem nie bawią się ironią, nie chowają się za
maską.
Z tej
siódemki prawdziwym wyciskaczem łez jest Neon Lights,
opowieść o nieistniejącym już mieście, skąpanym w świetle
neonów. Największy uśmiech wywołuje u mnie I'm So in
Love With You odwołujące się
do francuskich dziewczęcych grup z lat sześćdziesiątych (ta
melodia!). Chase zabawnie
bawi się stereotypem dziewczyńskiego rocka. Przez całość
przewijają się echa debiutu Waxahatchee sprzed trzech lat, równie
surowego, chałupniczego i emocjonalnego.
Zdaję
sobie sprawę, że takich zespołów, jak Dog Whistle jest mnóstwo.
Grających sobie po sypialniach. Jednak nie każdy ma odwagę, by
swoją twórczość upublicznić, wystawić na ocenę, a przecież
taka twórczość jest bardzo osobista. Dziewczyny też nie chciały,
namówiła je dopiero Natalia Fiedorczuk i to była świetna decyzja,
bo Dog Whistle, choć
tak nienachalna i niepozorna, zostanie ze mną na dłużej.
tekst pierwotnie ukazał się na stronie iratemusic.com
Do posłuchania w całości tutaj.
wtorek, 29 grudnia 2015
Trupa Trupa - "Headache"
Chyba nie ma niczego lepszego w byciu
dziennikarzem muzycznym niż obserwowanie rozwoju muzyków. Jak
zwykłe zespoły stają się wielkie.
Gdańska Trupa Trupa z początku nie
zachwyciła mnie. Debiut był nawet niezły, choć zbyt teatralny,
nadekspresywny i nie zostawał w pamięci na dłużej. Coś drgnęło
przy „++”, nagranym w
starej synagodze (podobnie, jak Headache).
Zespół Grzegorza Kwiatkowskiego więcej sięgał do psychodelii,
utwory dostawały oddechu. Choć to jeszcze nie było to, ale było
słychać, że drzemie w nich potencjał na wielkość. Wielkość,
która przyszła wraz z trzecim albumem gdańszczan.
To
efekt konsekwencji. Brzmienie zespołu nie przeszło rewolucji, jest
wynikiem rozwoju. Przestrzenne, pełne, a jednak momentami
przyduszające i przytłaczające. Przybrudzone, analogowe i ciepłe
doskonale uzupełnia i podkreśla kompozycje. Wielka w tym zasługa
Michała Kupicza, który ostatnio produkuje wszystko i wszystkich. Za
każdym razem ze świetnym efektem. Headache
brzmi krystalicznie czysto i bardzo naturalnie, jakby Kupicz uchwycił
ich na próbie. W samych kompozycjach tez słychać ogromny postęp.
Od szkieletów piosenek przeszli do pełnokrwistych utworów z
niebanalnymi pomysłami. Mnie najbardziej zachwyca sama końcówka
płyty, jasne, pozornie radosne Picture Yourself,
przeradzające się w ścianę dźwięku. Pewna totalność jest
wpisana w twórczość Trupy Trupa, spoglądają na wyczyny Swans i
Velvet Underground, szczęśliwie nie wpadają w bezmyślne
kopiowanie, tak częste wśród polskich (i nie tylko) zespołów.
Gęstą psychodelię i repetytywność przełamują bitelsowskimi
melodiami. Jak na trójmiejską grupę przystało, Trupa Trupa
przemyca w swojej muzyce krajobrazy. Wasteland
kołysze i faluje jak wzburzony Bałtyk, Rise and Fall
to przebieżka po sopockich, zamglonych lasach, utwór tytułowy z
kolei wywołuje skojarzenia z filmami Davida Lyncha. Pocięty,
niepokojący, nic nie jest takie, jak się wydaje.
Dlaczego Trupa
Trupa odpaliła teraz, a nie wcześniej? Odrzucając wspomnianą
teatralność i swoistą kabaretowość, zespół zyskał nową
twarz. Nie ma już przeładowania, każdy dźwięk ma swoje
znaczenie. Przepych ustąpił repetycjom i motoryczności. Trupa
Trupa to muzycy w pełni ukształtowani, świadomi swojego głosu i
ograniczeń. Ten spokój dał ich najlepszy album. I jedną z
najlepszych polskich płyt ostatnich lat. Czapki z głów.
Tekst ukazał się pierwotnie na łamach iratemusic.com
"Czasem dobrze jest wybrać inną drogę" - wywiad z A Hawk and a Hacksaw
mat. prasowe |
Poprzednio z A Hawk and a Hacksaw rozmawiałem przy okazji ich koncertu na OFF Clubie trzy lata temu. Tym razem rozmawialiśmy po fantastycznym koncercie w Pardon, To Tu.
wtorek, 15 grudnia 2015
Heather Trost - "Ouroboros"
Wystarczy tylko zamknąć oczy, by przenieść się w przestrzeni. Do Berkshires, lesistego i górzystego regionu Nowej Anglii i na Świętą Górę (choć ten tytuł ma więcej wspólnego z filmem Alejandro Jodorowsky'ego). Czas... To nieistotne. Przyroda, jej ogrom oddziałuje w każdej epoce tak samo mocno.
Ten ogrom, zachwyt nad stworzeniem słychać od pierwszych sekund Berkshires, mających w sobie coś z patosu Tako rzecze Zaratustra Richarda Straussa. Wschodzi wczesnowiosenne słońce, rozświetlając zamglone wzgórza pełne drzew. Ciepłe promienie padają na twarz. Las powoli budzi się do życia. I tak od tysięcy lat, a w każdym momencie jest przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Choć to niezwykle banalne. Wszystko dzieje się powoli, niespiesznie. Dostojnie.
Święta Góra zaczyna się dużo dynamiczniej, ale rozwija się dość podobnie do Berkshires. Jednak po trzech minutach Trost zaczyna zmieniać narrację. Krajobraz staje się bardziej rozmazany, niewyraźny. Jakby z rozświetlonej łąki wejść w ciemny las. Światło ledwo przebija się przez korony drzew.
Ouroboros Heather Trost jest dużym zaskoczeniem. Ambientowy, bez ani szczypty folku czy dźwięków skrzypiec. Jednocześnie, choć to muzyka z wierzchu bardzo odległa od twórczości A Hawk and a Hacksaw, przy bliższym zapoznaniu łatwo znaleźć podobieństwa, szczególnie do ostatniego albumu, You Have Gone to the Other World. Muzyka jest podobnie odrealniona, surrealistyczna i baśniowa jednocześnie.
Całość kojarzy mi się mocno z kasetą Silver/Lawn Dura wydaną przez Wounded Knife. Zresztą taśma Heatther spokojnie mogłaby się znaleźć w katalogu warszawskiej wytwórni.
PS. Kaseta już dawno wyprzedana, wersję cyfrową można kupić tutaj.
PS. Kaseta już dawno wyprzedana, wersję cyfrową można kupić tutaj.
poniedziałek, 14 grudnia 2015
Więcej magii
A Hawk and a Hacksaw po raz drugi zagrali w Pardon, To Tu. Po raz drugi tylko we dwoje.
W przeciwieństwie do poprzedniego koncertu, teraz Jeremy Barnes i Heather Trost zaprezentowali przekrojowy zestaw utworów. Od najstarszych, do najnowszych z You Have Gone to the Other World. Pojawiła się też nowość - bardzo rozbudowany utwór na santur i skrzypce, przypominający jednocześnie Bałkany, muzykę chasydzką i Centralną Azję. Jeśli w taką stronę pójdą na następnej płycie, będę więcej niż zadowolony. Znów zniewalająco wyszło No Rest For the Wicked z wyciąganiem strun przez Heather. Szkoda trochę, że tylko zajawili Uskudar,
Mam wrażenie, że ten koncert był dużo swobodniejszy. Heather i Jeremy grają jak jeden organizm, wystarczą tylko ukradkowe spojrzenia, by zmienić rytm czy melodię. Pozwalali sobie łączyć kilka utworów w jeden, dość rzadko przerywając granie. Dzięki temu mocniej dało się porwać tej ich lekko surrealistycznej muzyce.
Ponownie na koniec zagrali poza sceną. Ludzi tym razem przyszło mniej, więc nie stali w otoczeniu publiczności, lecz znaleźli sobie miejsce z tyłu sali, za rzędami krzeseł (to kolejna różnica między tymi występami). A jak tam zagrali czardasz i na sam koniec przeszywające Lassu z Delivrance, to chciałoby się, by ta noc nie miała końca.
sobota, 5 grudnia 2015
W centrum: Schmieds Puls
Lato pozostało tylko wspomnieniem, liście opadły z drzew. Zima nadchodzi, jakby to powiedzieli fani pewnej sagi fantasy. Te okoliczności to najlepszy moment, by wsłuchać się w drugi album wiedeńskiego tria Schmieds Puls.Napisałem o drugiej płycie Schmieds Puls dla Uwolnij Muzykę!
Subskrybuj:
Posty (Atom)