piątek, 25 września 2020

Król gór i gitary


Wielu już było królów gitary. Prawie każdy kraj, gatunek i styl ma swojego. Bo gitara to niezwykle elastyczny instrument, odnajdujący się prawie pod każdą szerokością geograficzną. Weźmy taki Azerbejdżan, gdzie w latach sowieckich wyrosła cała subkultura skupiona wokół gitary elektrycznej. Jej królem jest Rüstəm Quliyev, którego postać dla zachodnich słuchaczy odkrywają Mountains of Tongues i Les Disques Bongo Joe.

Mountains of Tongues (ta inicjatywa pojawiała się już tutaj kilkukrotnie, jej członkiem jest Stefan Williamson Fa, który śledził losy Aziza Baloucha) Quliyevem zajęli się już kilka lat, a w zeszłym roku, przy okazji premiery filmu dokumentalnego Gitara, poświęconej tej azerskiej obsesji wydali kasetę z jego kilkoma nagraniami. Azerbaijani gitara to w zasadzie jej rozszerzona wersja.

Rüstəm urodził się w 1969 roku na terenie Górskiego Karabachu, terenu spornego między Armenią a Azerbejdżanem. To ważne dla jego dalszej historii, jak i fakt, że mając siedem lat nauczył się grac na tarze, perskiej, popularnej na całym Kaukazie lutni, a niedługo potem na baglamie, jeszcze innej lutni, bardziej kojarzonej z Turcją. Znajomość ich obu odcisnęła wyraźne piętno na jego późniejszym stylu gry. Choć gitara elektryczna była obecna w Azerbejdżanie od lat 60., to Rüstəm zetknął się z nią dopiero podczas służby wojskowej w głębi Związku Radzieckiego. Nie on pierwszy zaprzągł ten instrument do muzyki azerskiej – dworskich mughamów i ballad aszyków. Chyba do dziś nie wiadomo, kto wpadł na ten pomysł. Wiadomo, że przed Quliyevem nikt nie grał lepiej niż Rafiq Hüseynov, który zresztą także pochodził z Karabachu. Grali też na takim samym modelu czechosłowackiej jolany.

Czuję, że oddalam się od tematu, obiecuję, że wracam za moment do muzyki. Rüstəm wraca ze służby, ale zaraz potem musi uciekać z Karabachu, bo Azerbejdżan przegrywa wojnę i region odrywa się, stając się niezależną republiką, może i nieuznawana, ale blisko związaną z Armenią. Z rodziną dwudziestokilkuletni Rüstəm trafia do stolicy, Baku. Ciągle tęskni za małą ojczyzną, ale to nad Morzem Kaspijskim rozwija się jego kariera.

Jego styl gry jest wszystkożerny i wirtuozerski. Inspiruje go wszystko – od melodii sąsiedniego Iranu, przez echa afgańskiego popu, bollywoodzkie soundtracki, patos i smutek flamenco. Słychać, ze wiele zawdzięcza Hüseynovowi, ale idzie własną, bardziej kosmopolityczną drogą. Gra na gitarze szybkimi ruchami, jakby była to baglama albo tar, ale z ochotą korzysta z przesterów. Gra świdrująco, nieziemsko szybko, ale jest w tym dusza (której często brakuje zachodnim wymiataczom). Nie boi się korzystać z technicznych nowinek, możliwe, ze również z powodów ekonomicznych. Keyboard jest tańszy nić cały zespół. A może po prostu gonił za nowinkami, chciał być na czasie, bo funkcjonował na rynku weselnym, na którym nie ma litości. Ten, kto nie podąża za modami, ten nie dostaje zleceń. Rüstəm miał ich co niemiara, regularnie pojawiał się także w telewizji, dlatego pamiętany jest do dziś. To połączenie świdrującej gitary, niedrogich syntezatorów, które zastępowały sekcję rytmiczną i tworzyły podkład imitujący chociażby instrumenty smyczkowe, w latach 90. było bardzo popularne. Keyboardy wkraczały w różne muzyki ludowe i tradycyjne – muzyka Omara Souleymana czy rodzime disco polo u swych korzeni są bardzo podobne.

Rüstəm sięga do rodzimej tradycji także bezpośrednio. Trzy ostatnie fragmenty na Azerbaijani gitara to dwie ballady aszyków i jeden mugham. Aszykowie są kaukaskimi strażnikami pamięci, odpowiednikami bardów czy zachodnioafrykańskich griotów. Słychać w nich, że Rüstəm lubi gitarą naśladować głos. Najlepszym, a może po prostu najwidoczniejszym dla mnie przykładem jest Baş Sarıtel. Posłuchajcie sobiejego wersji i porównajcie z nagraniem Aşıq Nargilə z londyńskiegoCafe OTO. Quliyev swobodnie meandruje między partiami baglamy a wokalem. Podobnie robi w Tancor disco, będącym jego interpretacją bollywoodzkiego hitu Jimmy Jimmy Aja z lat 80. Razem z niesamowitą szybkością i kreatywnością w wykorzystaniu różnych inspiracji i źródeł, to właśnie ta pewna wielogłosowość i elastyczność sprawia, że do dziś jest uznawany za króla azerskiej gitary.

A może tym królem jest, bo nieważne, co grał, skąd w danym momencie czerpał inspirację, słychać w jego grze góry. Kaukaz, który musiał opuścić. Jego zamglone szczyty, ostre słońce, tę przestrzeń. Przestrzeń, za która Rüstəm tęsknił do końca swojego zbyt krótkiego życia. Zmarł na raka płuc w 2005 roku, nie powróciwszy do Karabachu, gdzie najwyraźniej zostawił swe serce.

2 komentarze:

  1. Nice write-up. Touching line at the end. The first song on that Rustem album reminds me of Yayalar by Selda. Thanks for introducing me to so many interesting and unheralded musicians. Greetings from Ottawa!

    OdpowiedzUsuń