czwartek, 16 kwietnia 2015

Muzyka totalna

Hubert Zemler i Paweł Szpura są dwoma najbardziej zapracowanymi perkusistami na warszawskiej scenie muzyki improwizowanej. Zresztą, nie ograniczają się tylko do niej - Zemler gra z Natalią Przybysz, Neurasją, a Szpura z Wovoką. Raz na jakiś czas znajdują w swoich wypełnionych grafikach dziurę i wtedy grają razem jako Pilokatabaza.

Zemler i Szpura prezentują inne podejście do swojego instrumentu. Hubert gra przemyślanie (choć ciągle improwizuje), zdyscyplinowanie i precyzyjnie. Każdy zagrany przez niego dźwięk jest przemyślany. Zresztą, przyznawał kilkukrotnie, że większość swoich koncertów układa wcześniej w głowie. Paweł daje się porwać chwili, jego gra na pierwszy rzut ucha wydaje się chaotyczna, lecz w rzeczywistości jest bardzo poukładana i czerpie z rozmaitych tradycji, od Afryki do jazzu.

W niedzielny wieczór, w warszawskim Dwa Osiem, Zemler i Szpura zagrali koncert totalny. Swoimi zestawami i jednym ksylofonem zaprezentowali całe spektrum dźwięków. Od momentów cichych i wymagających skupienia do wręcz metalowego hałasu i intensywności. W tym występie było wszystko, techno, poważka, industrial, Afryka, Bliski Wschód, Maghreb, free jazz. Bez żadnych amplifikacji i efektów. Czysta siła akustyki.

Odmienne charaktery obu perkusistów pozwoliły na podział ról. Gra Zemlera utrzymywała wszystko w ryzach, a na tej podstawie szalał Szpura. Gdy Hubert grał na ksylofonie do głosu dochodziły silnie zrytmizowane melodie, które nadawały ciekawego oblicza temu występowi. W ciągu godziny zagrali jeden rozbudowany, wielowątkowy utwór (bo to nie była do końca wolna improwizacja) z kilkoma momentami kulminacyjnymi. Byli tak zgrani, jakby to wszystko grał jeden czteroręki perkusista. Rozumieli się praktycznie bez słów. Udało się im też to, o czym mówił mi Hubert w wywiadzie dla 3. numeru M/I (już niedługo będzie gotowy). To nie była muzyka perkusyjna, to była po prostu muzyka. Momentami talerze, bębny pocierane szczotką brzmiały bardziej jak sztuczne generatory dźwięku niż żywe instrumenty.

Swoistym postscriptum do tego magicznego wieczoru był środowy koncert w Pardon To, Tu Pawła Szpury z Pawłem Postaremczakiem. Formuła dość podobna, dwóch muzyków, bez żadnego dodatkowego nagłośnienia gra przez ponad godzinę jedną suitę, Tylko role się odwróciły, to na Szpurze leżał ciężar utrzymania wszystkiego w ryzach, a gra Postaremczaka na saksofonie była klasycznie freejazzową improwizacją. I choć był to równie dobry koncert, to jednak zabrakło tej totalności brzmienia.

czwartek, 9 kwietnia 2015

Sublime Frequencies


Sublime Frequencies są dla mnie jedną z najważniejszych wytwórni. Siedem lat temu dzięki znajomemu trafiłem na płytę Guitars from Agadez (Music of Niger). Na okładce - czarnoskóry mężczyzna w turbanie dzierżący gitarę. Muzyka w środku - zupełnie inna niż cokolwiek, co słyszałem do tamtej pory. Głośna, przesterowana, prawie noiserockowa, ale jednoczesnie całkiem odmienna. Inne rytmy, inne skale, inne dźwięki. Pamiętam, że za pierwszym razem ta inność była dla mnie do przejścia, poza fantastycznym, natchnionym Kuni Majagani. Dałem jednak Group Inerane druga szansę i wsiąkłem tak mocno, że muzyka Tuaregów stała się na jakiś czas moją obsesją. Przesłuchiwałem wszystkie te zespoły na T - Tinariwen, Terakaft, Tamikrest, Tartit, Tadalat. Sublime Frequencies dali mi też Bombino, który od pierwszych dźwięków Tenere stał się moim ukochanym tuareskim gitarzystą. Spotkanie z serią Guitars from Agadez było jednym z tych momentów, które ukształtowały moje obecne spojrzenie na muzykę.



Nie jest to wytwórnia ważna tylko dla mnie. Oprócz Bombino pokazali światu Group Doueh czy Omara Souleymana. Sublime Frequencies założyli 12 lat temu bracia Alan i Richard Bishop razem z pochodzącym z Libii dokumentalistą Hishamem Mayetem. Nagrania terenowe od początku zajmowały specjalne miejsce w ich katalogu. Pierwsze wydawnictwa to efekty podróży Mayeta po Azji i Bliskim Wschodzie. Wydają też kolaże, pocztówki dźwiękowe z miejsc na końcu świata lub po prostu zapisy audycji radiowych, nie tylko muzykę, ale i serwisy informacyjne reklamy - słowem dźwięki tła. Niestrudzenie i z pasją poszukują kolejnych nagrań, kolejnych wrażeń. W poszukiwaniu Group Doueh Mayet zjechał całe Maroko i Saharę Zachodnią, aż dotarł do sklepu prowadzonego przez wokalistę grupy. Wznawiają między innymi nagrania z birmańskich szelakowych płyt. Amatorstwo (w dobrym i prawdziwym tego słowa znaczeniu), nieakademickość, pościg za autentycznością, szukanie nieznanych pereł - takie podejście odcisnęło piętno i na Canary Records, Awesome Tapes from Africa i Sahel Sounds. Czuć pokrewieństwo z Little Axe i Mississippi Records - kolejnymi ważnymi dla mnie oficynami. Podobnie, jak one Sublime Frequencies mają swoją specjalizację - to Bliski Wschód, Maghreb i Azja Południowo-Wschodnia. Obok kompilacji z klasykami irackiego choubi i marokańskiego chaabi w katalogu można znaleźć muzykę wietnamskich mniejszości etnicznych.

Niedawno Sublime Frequencies udostępnili część swoich wydawnictw na bandcampie. Razem z fantastyczną, afrobeatową nowością - Baba Commandant & the Mandingo Band. A ja przypomniałem sobie, jaki dreszcz wywołuje Kuni Majagani. Również dzisiaj.