Hubert Zemler i Paweł Szpura są dwoma najbardziej zapracowanymi perkusistami na warszawskiej scenie muzyki improwizowanej. Zresztą, nie ograniczają się tylko do niej - Zemler gra z Natalią Przybysz, Neurasją, a Szpura z Wovoką. Raz na jakiś czas znajdują w swoich wypełnionych grafikach dziurę i wtedy grają razem jako Pilokatabaza.
Zemler i Szpura prezentują inne podejście do swojego instrumentu. Hubert gra przemyślanie (choć ciągle improwizuje), zdyscyplinowanie i precyzyjnie. Każdy zagrany przez niego dźwięk jest przemyślany. Zresztą, przyznawał kilkukrotnie, że większość swoich koncertów układa wcześniej w głowie. Paweł daje się porwać chwili, jego gra na pierwszy rzut ucha wydaje się chaotyczna, lecz w rzeczywistości jest bardzo poukładana i czerpie z rozmaitych tradycji, od Afryki do jazzu.
W niedzielny wieczór, w warszawskim Dwa Osiem, Zemler i Szpura zagrali koncert totalny. Swoimi zestawami i jednym ksylofonem zaprezentowali całe spektrum dźwięków. Od momentów cichych i wymagających skupienia do wręcz metalowego hałasu i intensywności. W tym występie było wszystko, techno, poważka, industrial, Afryka, Bliski Wschód, Maghreb, free jazz. Bez żadnych amplifikacji i efektów. Czysta siła akustyki.
Odmienne charaktery obu perkusistów pozwoliły na podział ról. Gra Zemlera utrzymywała wszystko w ryzach, a na tej podstawie szalał Szpura. Gdy Hubert grał na ksylofonie do głosu dochodziły silnie zrytmizowane melodie, które nadawały ciekawego oblicza temu występowi. W ciągu godziny zagrali jeden rozbudowany, wielowątkowy utwór (bo to nie była do końca wolna improwizacja) z kilkoma momentami kulminacyjnymi. Byli tak zgrani, jakby to wszystko grał jeden czteroręki perkusista. Rozumieli się praktycznie bez słów. Udało się im też to, o czym mówił mi Hubert w wywiadzie dla 3. numeru M/I (już niedługo będzie gotowy). To nie była muzyka perkusyjna, to była po prostu muzyka. Momentami talerze, bębny pocierane szczotką brzmiały bardziej jak sztuczne generatory dźwięku niż żywe instrumenty.
Swoistym postscriptum do tego magicznego wieczoru był środowy koncert w Pardon To, Tu Pawła Szpury z Pawłem Postaremczakiem. Formuła dość podobna, dwóch muzyków, bez żadnego dodatkowego nagłośnienia gra przez ponad godzinę jedną suitę, Tylko role się odwróciły, to na Szpurze leżał ciężar utrzymania wszystkiego w ryzach, a gra Postaremczaka na saksofonie była klasycznie freejazzową improwizacją. I choć był to równie dobry koncert, to jednak zabrakło tej totalności brzmienia.
Zemler i Szpura prezentują inne podejście do swojego instrumentu. Hubert gra przemyślanie (choć ciągle improwizuje), zdyscyplinowanie i precyzyjnie. Każdy zagrany przez niego dźwięk jest przemyślany. Zresztą, przyznawał kilkukrotnie, że większość swoich koncertów układa wcześniej w głowie. Paweł daje się porwać chwili, jego gra na pierwszy rzut ucha wydaje się chaotyczna, lecz w rzeczywistości jest bardzo poukładana i czerpie z rozmaitych tradycji, od Afryki do jazzu.
W niedzielny wieczór, w warszawskim Dwa Osiem, Zemler i Szpura zagrali koncert totalny. Swoimi zestawami i jednym ksylofonem zaprezentowali całe spektrum dźwięków. Od momentów cichych i wymagających skupienia do wręcz metalowego hałasu i intensywności. W tym występie było wszystko, techno, poważka, industrial, Afryka, Bliski Wschód, Maghreb, free jazz. Bez żadnych amplifikacji i efektów. Czysta siła akustyki.
Odmienne charaktery obu perkusistów pozwoliły na podział ról. Gra Zemlera utrzymywała wszystko w ryzach, a na tej podstawie szalał Szpura. Gdy Hubert grał na ksylofonie do głosu dochodziły silnie zrytmizowane melodie, które nadawały ciekawego oblicza temu występowi. W ciągu godziny zagrali jeden rozbudowany, wielowątkowy utwór (bo to nie była do końca wolna improwizacja) z kilkoma momentami kulminacyjnymi. Byli tak zgrani, jakby to wszystko grał jeden czteroręki perkusista. Rozumieli się praktycznie bez słów. Udało się im też to, o czym mówił mi Hubert w wywiadzie dla 3. numeru M/I (już niedługo będzie gotowy). To nie była muzyka perkusyjna, to była po prostu muzyka. Momentami talerze, bębny pocierane szczotką brzmiały bardziej jak sztuczne generatory dźwięku niż żywe instrumenty.
Swoistym postscriptum do tego magicznego wieczoru był środowy koncert w Pardon To, Tu Pawła Szpury z Pawłem Postaremczakiem. Formuła dość podobna, dwóch muzyków, bez żadnego dodatkowego nagłośnienia gra przez ponad godzinę jedną suitę, Tylko role się odwróciły, to na Szpurze leżał ciężar utrzymania wszystkiego w ryzach, a gra Postaremczaka na saksofonie była klasycznie freejazzową improwizacją. I choć był to równie dobry koncert, to jednak zabrakło tej totalności brzmienia.