O tym, że najlepsza muzyka eksperymentalna obecnie pochodzi z Iranu, pewnie już wiecie, bo pisałem o tym przy okazji debiutu Saby Alizadeha kilka miesięcy temu (i co jakiś czas przypomina o tym Bartek Chaciński).
Sote jest nestorem współczesnej irańskiej sceny muzyki eksperymentalnej. Nie tylko wydaje kolejne, coraz lepsze i błyskotliwsze albumy, ale też prowadzi własne wydawnictwo, w którym publikuje muzykę młodszych kolegów.
Parallel Persia jest naturalnym i logicznym rozwinięciem Sacred Horror in Design. Sote łączy elektronikę z tradycyjnymi irańskimi instrumentami - tarem i santurem. Doskonale wspije się w tradycję Dariusha Dolata-Shahiego (obiecuję, że w przyszłości jeszcze o nim napiszę). Interpretacje podpowiada już tytuł całości - Sote tworzy perską muzykę tradycyjną w innym świecie. W świecie, w którym równocześnie z “normalnymi” instrumentami rozwijała się elektronika i harmonijnie z nimi współgrała. Dlatego jedna i druga warstwa na tym albumie są ze sobą nierozerwalne. Nie da się mówić o tarze i santurze bez elektronicznego kontekstu. To cecha wspólna dla niego, Alizadeha i innych bliskowschodnich twórców muzyki eksperymentalnej. Tradycja jest dla nich tak silna, tak bardzo wdrukowana w ich muzykę, że nie mogą, nie chcą i chyba nie potrafią się jej zupełnie pozbyć. Zresztą, kultura perska jest jedną z najstarszych na świecie, trudno więc oczekiwać, że tak łatwo się z niej wyrwać.
To silne połączenie elektroniki z tradycją wynika z tego, że Sote nie nagrał partii syntezatorowych, a później do nich dograł czy dokleił tar i santur. Od samego początku w procesie nagrywania towarzyszyli mu Arash Bolouri i Pouya Damadi. Ebtekar manipuluje także ich grą, sprawia, że czasem instrumenty zupełnie nie przypominają siebie, by za chwilę wrócić do ich naturalnego brzmienia. Wplata w muzykę wiersze Omara Chajjama i Bidela Dahlaviego, ważnych figur perskiej poezji sprzed kilku wieków.
Parallel Persia maluje bardzo wyraźne obrazy świata pozornie pięknego, ale będącego pod pełną kontrolą. Sote pisze o tajemniczej, nienazwanej agencji, mnie przychodzi na myśl świat z Boga-Imperatora Diuny Franka Herberta. Cała galaktyka znajduje się pod czujnym okiem tytułowego despoty, nic nie dzieje się bez jego wiedzy. Paralele ze współczesnym światem są oczywiste, choć u nas to raczej wielkie, bezosobowe korporacje świata cyfrowego.
Sote jest nestorem współczesnej irańskiej sceny muzyki eksperymentalnej. Nie tylko wydaje kolejne, coraz lepsze i błyskotliwsze albumy, ale też prowadzi własne wydawnictwo, w którym publikuje muzykę młodszych kolegów.
Parallel Persia jest naturalnym i logicznym rozwinięciem Sacred Horror in Design. Sote łączy elektronikę z tradycyjnymi irańskimi instrumentami - tarem i santurem. Doskonale wspije się w tradycję Dariusha Dolata-Shahiego (obiecuję, że w przyszłości jeszcze o nim napiszę). Interpretacje podpowiada już tytuł całości - Sote tworzy perską muzykę tradycyjną w innym świecie. W świecie, w którym równocześnie z “normalnymi” instrumentami rozwijała się elektronika i harmonijnie z nimi współgrała. Dlatego jedna i druga warstwa na tym albumie są ze sobą nierozerwalne. Nie da się mówić o tarze i santurze bez elektronicznego kontekstu. To cecha wspólna dla niego, Alizadeha i innych bliskowschodnich twórców muzyki eksperymentalnej. Tradycja jest dla nich tak silna, tak bardzo wdrukowana w ich muzykę, że nie mogą, nie chcą i chyba nie potrafią się jej zupełnie pozbyć. Zresztą, kultura perska jest jedną z najstarszych na świecie, trudno więc oczekiwać, że tak łatwo się z niej wyrwać.
To silne połączenie elektroniki z tradycją wynika z tego, że Sote nie nagrał partii syntezatorowych, a później do nich dograł czy dokleił tar i santur. Od samego początku w procesie nagrywania towarzyszyli mu Arash Bolouri i Pouya Damadi. Ebtekar manipuluje także ich grą, sprawia, że czasem instrumenty zupełnie nie przypominają siebie, by za chwilę wrócić do ich naturalnego brzmienia. Wplata w muzykę wiersze Omara Chajjama i Bidela Dahlaviego, ważnych figur perskiej poezji sprzed kilku wieków.
Parallel Persia maluje bardzo wyraźne obrazy świata pozornie pięknego, ale będącego pod pełną kontrolą. Sote pisze o tajemniczej, nienazwanej agencji, mnie przychodzi na myśl świat z Boga-Imperatora Diuny Franka Herberta. Cała galaktyka znajduje się pod czujnym okiem tytułowego despoty, nic nie dzieje się bez jego wiedzy. Paralele ze współczesnym światem są oczywiste, choć u nas to raczej wielkie, bezosobowe korporacje świata cyfrowego.