Gęstość – to pojęcie wiąże
wszystkie widziane przeze mnie koncerty na tegorocznym Unsoundzie.
Nie przepadam za niespodziankami, czasu na całotygodniowy wyjazd nie
było, do Krakowa pojechałem na Matanę Roberts, Health i Liturgy.
Przed Roberts zagrali Kamil
Szuszkiewicz i Hubert Zemler. Koncert, choć oparty na materiale z
Istiny Szuszkiewicza, miał zupełnie inny wydźwięk niż
kaseta. Odwołująca się słowiańszczyzny mistyka została
zastąpiona elegią ofiar Zagłady. Może na taki odbiór wpłynęło
miejsce koncertu, pięknie zdobiona synagoga Tempel. Mechanicznie
precyzyjna perkusja Zemlera, zapętlone, krzykliwe loopy i mocno
przetworzone dźwięki trąbki narastały zgiełkiem, aż zostały
przełamane kojącymi, smutnymi partiami wibrafonu.
Matana Roberts również zaskoczyła.
Po jej koncercie w Cafe Kulturalna sprzed niemal trzech lat,
spodziewałem się, że w Krakowie również postawi na interakcję z
publicznością i włączy ją do swojego występu. Było zupełnie
odwrotnie – performens Roberts był intymny, wręcz wsobny.
Publiczność nie była ważna, co podkreślało tyko wagę historii
opowiadanej w rozpisanym na dwanaście części cyklu Coin Coin.
Warstwy nagrań terenowych, nojzowych sampli, przetwarzanych fraz
saksofonu budowały gęsta strukturę występu. Jazzu nie było w tym
ani grama. Spore zaskoczenie, ale podobnie jak duet
Szuszkiewicz/Zemler bardzo pozytywne.
Niespodzianka przed
Health byli RSS B0YS, którzy zagrali mocno plemiennie, ale nie
przekonali mnie do swojej wizji elektroniki.
Death Magnetic
Health jest jedną z najlepszych tegorocznych popowych płyt, więc
koncert Amerykanów złożony przede wszystkim z najnowszego
materiału. Rozumiem też głosy, że to już nie to samo Health, że
bliżej im do Placebo czy Pet Shop Boys. Jest w takim twierdzeniu
trochę prawdy. Noise zastąpili hałaśliwym popem i disco. Do mnie
ten kierunek przemawia, tak, jak przekonał mnie koncert.
Liturgy też
odświeżyli swoją muzykę (nie tak radykalnie jak Health). Coraz
dalej od black metalu na Ark Work. Gitarowe i perkusyjne
blasty na płycie giną pod warstwą elektroniki, sampli dudów,
trąb, dzwonków. Koncert jednak był gitarowym zgiełkiem,
wbijającym się w trzewia. Niestety, głośność i trudna do
nagłośnienia hala zajezdni tramwajowej prawiły, że za dużo
szczegółów umykało i ginęło. Za dużo. Totalność totalnością,
przydałaby się jednak selektywność, choć w ogólnym rozrachunku
ten występ też mogę zaliczyć do udanych.