piątek, 19 maja 2023

Na obrzeżach x Radio Kapitał 17 V 2023


Spotkanie muzyki z Iranu i Mali, Indii i Niemiec, Indonezji i Gambii, Pakistanu i Stanów. W programie wyjątkowo piękne i wyjątkowo długie utwory, a i ja jestem wyjątkowo rozgadany.

1. Kayhan Kalhor & Toumani Diabate - The Path of No Return
2. Arooj Aftab, Vijay Iyer, Shahzad Ismaily - Eyes of the Endless
3. MD Pallavi & Andi Otto - An Unwritten Word
4. Suarasama - Untukmu Yang Berperang

czwartek, 18 maja 2023

Jak dym


Za mniej niż tydzień miną dwa miesiące od premiery Love in Exile, a ja nie napisałem o niej ani słowa. Nie dlatego, że nie próbowałem, ani dlatego, że uważam, że nie warto o niej pisać, że mi się nie podoba (a wiadomo, że po pierwsze łatwiej z sensem pochwalić niż zganić). Nie, to album wybitny, często do niego wracam. Po prostu, nie wiem, jak go ugryźć, jak się z nim zmierzyć, by nie wyszło zbyt banalnie albo zbyt pretensjonalnie. I tak siedzę, piszę i wykreślam kolejne zdania. 

Trudno zmierzyć się z Love in Exile, bo to muzyka paradoksów, złożona w swojej prostocie. Nie jest to jazz, jak by chcieli zachodni recenzenci. Nie jest to do końca ambient, za dużo się dzieje. Nie są to wreszcie ragi, bo dzieje się za mało, choć w kilku momentach słyszę podobieństwa do Under the Lilac Sky Arushi Jain. To muzyka odległa od tego, co robi na co dzień Vijay Iyer, ale dość bliska Ismaily’emu i Aftab. 

Dość naturalnym punktem odniesienia jest Vulture Prince. Obie płyty są podobni minimalistyczne, z wiodąca rolą głębokiego jak ocean głosu Arooj. Różnią się przede wszystkim tym, że Love in Exile to album tria. Jako trio Love in Exile Iyer, Ismaily i Aftab występowali jeszcze w nowojorskich klubach. Grali wtedy między innymi utwory, które później trafiły na Vulture Prince w zupełnie innych aranżacjach. Żaden z nich nie trafił na ten album,  sześć kompozycji wywiedli ze wspólnej improwizacji. W przeciwieństwie do jazzu nie ma tu miejsca na pełne dźwiękowych fajerwerków solowe popisy. 

Sami muzycy w wywiadach naprowadzają na trop ćwiczeń ze słuchania. Słuchali siebie nawzajem, to muzyka powstała z interakcji. Może dlatego głos Aftab pojawia się nieregularnie, trzeba na niego czekać, jak w To Remain/To Return, kiedy pojawia się dopiero po trzech minutach. Nigdy nie dominuje, jakby sama słuchała powolnych zamyślonych fraz Iyera przemieszczającego się między fortepianem Steinwaya a organami Rhodesa. Fraz, które powstają w niemal ciągłym dialogu z oszczędnym basem Ismaily’ego, który gra tak, jakby wahał się, czy iść w lekki groove, czy drony. Kiedy wybiera te drugie, ciągnie całość w stronę Indii, przecież tam bez dronu nie da się grać muzyki klasycznej.

I wreszcie Arooj. Gdy już się pojawi, jej głos jeszcze bardziej piorunujące wrażenie niż na Vulture Prince. Choć śpiewa bardzo podobnie, ślizgając się glissandami po sylabach urdu. Robi to jednak bardziej zdecydowanie, z większą pewnością, ale nadal zwiewnie. Teksty to raczej powtarzane pojedyncze frazy czy słowa. Abstrakcja, nie narracja. Aftab chciała się pobawić sylabami urdu, mówi, że żaden język nie ma ich tak pięknych. Kiedy tak śpiewa, wierzę jej. Abstrakcja nie wyklucza emocji, a one aż bulgoczą pod powierzchnią. Może dlatego, że czytam teraz o tym książkę, w samym tytule Love in Exile słyszę Podział Indii (ciekawe, że w polskiej Wikipedii nie znajdzie się artykułu o tym wydarzeniu). Echa tego krwawego, ostatniego tchnienia brytyjskiej władzy w Indiach są słyszalne do dziś, możliwe, że słychać je i tu. Aftab i Ismaily mają pochodzenie pakistańskie, możliwe, że ich rodziny, jak miliony innych zostały rozdzielone granicą.

Nie ma na Love in Exile ani jednego zbędnego dźwięku. Umiejętnie grają ciszą, czasem i przestrzenią. Rozciągają ten czas, aż wydaje się, że wcale nie płynie. Jednocześnie jest to muzyka zwiewna, rozmywająca się niczym senne marzenie, zostawiające niejasne wrażenie po przebudzeniu. Rozwiewająca się niczym dym w słońcu.

W jednym z wywiadów, udzielonych jeszcze przy okazji Vulture Prince Arooj opowiadała o porzuceniu ego. O tym samym mówił mi Ali Riaz Baqar, kiedy rozmawialiśmy w sierpniu zeszłego roku. Tylko porzucając ego można tworzyć prawdziwą sztukę. I właśnie tak tutaj jest.

poniedziałek, 15 maja 2023

Historia pewnej znajomości


Kiedyś, dawno temu, Gazeta Magnetofonowa miała dział "Historia pewnej znajomości", w którym pisaliśmy o różnych współpracach między polskimi i zagranicznymi muzy(cz)kami. Dołożyłem do niego kilka cegiełek. A teraz pod tym samym tytułem wyszedł mój tekst o tym, jak Jaubi i EABS spotkali się, pograli w Pakistanie i Polsce i nagrali wspaniały album In search of a better tomorrow. Ale też o tym, ile pracy Astigmatic Records stało za tym, żeby zainteresowały się tą muzyką Guardiany i Piczforki tego świata. Przepytuję Marka Pędziwiatra, Alego Baqara, Sebastiana Jóźwiaka i Marcina Piechowaka. A wszystko na 9 minut czytania. Do poczytania jeszcze dzisiaj w papierowej POLITYCE i cały czas w internecie.


poniedziałek, 24 kwietnia 2023

Więcej odwagi



Wróciłem z Next Fest, chyba nie tylko duchowego następcy Spring Breaka. Na poprzednie wcielenie poznańskiego showcase'u nie trafiłem, więc porównywać ich nie będę. Trochę przemyśleń mam, trochę ponarzekam – ale mam nadzieję, że nie przesadnie.

Do rozkopanego Poznania dotelepałem się w czwartkowy wieczór na tyle późno, że na żadne koncerty nie dotarłem. A, jak widzę po relacjach, był to najmocniejszy repertuarowo dzień festiwalu. No cóż, obiecuję poprawić się w przyszłym roku.

Jako się rzekło, Poznań cały w remoncie, zasieki poustawiane chyba na każdej ulicy w centrum, tramwaje omijają je szerokim łukiem. W zasadzie można poruszać się tylko pieszo, uważając na płoty, dziury i nierówności. Stuknęło mi 42 tysiące kroków w dwa dni. Czasem robionych niepotrzebnie, bo w piątek wyszedłem z koncertu Kamila Husseina (nie jakiegoś specjalnie wybitnego czy zajmującego, zresztą do tej kwestii zaraz wrócę) w Tamie, by potem czekać pół godziny w kolejce do Blue Note, gdzie zdążyłem obejrzeć pięć minut Jazxing. Może to i lepiej, że tylko to tyle, bo ich propozycja zupełnie do mnie nie trafiła. Dużo lepiej wypadły następnego dnia Jeże Orueńskie poruszające się w podobnych, lekko jazzowych, lekko tanecznych, wodotryskowych klimatach.

Nie widziałem tak dużo koncertów, jak bym chciał. Trochę dziwnie organizatorzy skonstruowali czasówkę scen. Jest ich chyba z 15, ale na każdej maksymalnie cztery koncerty. Trudno zobaczyć więcej niż kilka występów jednego dnia, tym bardziej, że ruszają dość późno i kończą dość wcześnie. Chociażby w sobotę koncerty mogłyby się zaczynać wczesnym popołudniem i kończyć po 22, ale rozumiem, że trzeba było godnie pożegnać KAMP!

W lineupie brakowało mi odwagi, większość artystów – jak wnioskuję z festiwalowej playlisty – gra korpoalternatywę z majorsów albo rozpaczliwie próbuje wpisać się w algorytmy serwisów streamingowych. Może jestem zbyt surowy, może po prostu szukają jeszcze swojej drogi – to przecież w znakomitej większości debiutanci – ale wtedy przydaliby się na festiwalu muzycy, którzy pokazują, że da się iść własną ścieżką. Że nie trzeba być zapasową Hanią Rani, Gabrielem Fleszarem 2.0, kolejną Brodką/Nosowską/Kortezem w spódnicy, nową sanah. Brakowało mi przedstawicieli małych labeli, nie było nikogo z Thin Man Records, a przecież Robert wyłapuje najlepsze rzeczy, które dzieją się piosenkach. Dziwił brak choć jednego okołoeabsowego zespołu, a przecież prosiło się o Zimę Stulecia. Brakowało sięgnięcia po enjoy life, po artystów, którzy jakoś bawią się piosenkowa formą. A może po prostu w większości podejmowałem złe wybory.

Świadomie unikałem koncertów najbardziej znanych artystów, w końcu nie po to jeździ się na showcase'y, żeby zobaczyć, co nowego przygotowała Nosowska. Zachwycili za to Hinode Tapes swoją wizją muzyki wschodu słońca, ale przecież znałem ich wcześniej. Podobnie Nene Heroine, żartobliwie ochrzczeni „trójmiejską Niechęcią”. Oba te trójmiejskie składy zagrał w Dublinerze, miejscu, w którym za wiele nie widać, ale na szczęście słuchać było całkiem dobrze. W tym samym pubie, hm, miło i zwiewnie zagrała Ola Myszor. Prawdziwym zaskoczeniem była Feral Atom, opis mnie zainteresował na tyle, żeby pójść do Dragona i zostałem cały koncert. Było zwiewnie, onirycznie, trochę westernowo, z odrobiną psychodelii i mnóstwem pogłosu. Co prawda, w jedynym kawałku z polskim tekstem za bardzo słychać było wieczny powrót lat 80. i trochę mnie zmęczyło, ale to był wyjątek. Poza tym solidny halfway-core, zresztą jest z tego samego miasta, co nieodżałowany festiwal. Nastawiałem się na koncert Małgoli, No, ale mam takie same przemyślenia, co Jacek Świąder – za dużo w tym olewki i chaosu.

Prawie w tym samym momencie, kiedy kolejne Fryderyki zgarniał ZPiT Śląsk, za niewielką baterią samplerów, efektów i padów stanął Naphta. Docisnął jeszcze więcej basu, jeszcze mocniej splótł muzykę ludową z klubową. Nikogo nie udawał, choć taka muzyka idealnie wpasowuje się w światowe trendy. Trochę mi głupio że na festiwalu, na którym powinny liczyć się przede wszystkim odkrycia, najbardziej podobał mi się występ artysty, którego dobrze znam. 

O, właśnie - brak większej liczby przedstawicieli sceny folkowej, czy muzyków odwołujących się do tradycji był największą bolączką Next Fest. Mam świadomość, że można to napisać o prawie każdym innym festiwalu, w przeciwieństwie do innych krajów, ten rozziew jest w Polsce coraz większy. Idziemy pod prąd trendom i w tym wypadku jest to droga w złą stronę. To jednak zagadnienie na więcej niż jeden tekst.

Mimo tego narzekania, to nie był stracony czas. Może Next Fest potrzebuje trochę czasu, żeby wykrystalizować swoje pomysły, to w końcu pierwsza edycja (nawet jeśli to nie do końca prawda). Może taki bezpieczny rozbieg był im potrzebny. A za rok oby pokazali, że polska młoda muzyka ma wiele do zaoferowania. Bo przecież ma. 

środa, 19 kwietnia 2023

Na obrzeżach x Radio Kapitał 19 IV 2023

W osiemdziesiątym odcinku wybraliśmy się do na wyspę Skye, do Dublina i na Żywiecczyznę w poszukiwaniu wspólnoty i dudów. Sprawdziliśmy, co łączy Turcję i Kraków, Wrocław i Lahaur oraz, gdzie gra się najbardziej wykręconą muzykę na keyboardach.

1. Brìghde Chaimbeul - 'S Mi Gabhail an Rathaid (I Take The Road)
2. Brìghde Chaimbeul - Crònan (i)
3. kapela Ficka i Blachury - Jak sie łodpust zacyno
4. kapela DudySkrzypce - Bracia
5. Lankum - Go Dig My Grave
6. MLDVA & Ç​ı​nar Timur - Zülüf Dökülmüş Yüze / Kozan Dağı
7. MLDVA & Ç​ı​nar Timur - Ölüm Allah'ın Emri
8. Jantra - Makhafi