niedziela, 25 września 2011

Sunday at Devil Dirt 25 IX 2011

Dzisiaj zastępowałem Majka i Moni z Sunday at Devil Dirt. Wczoraj wypadła 20 rocznica wydania "Nevermind" Nirvany, więc audycja wyszła "wspominkowa"

1. Meat Puppets - Smells Like Teen Spirit
2. Temple of the Dog - Reach Down
3. Soundgarden - Rusty Cage
4. Soundgarden - Face Pollution
5. Pearl Jam - Breath and a Scream
6. Pearl Jam - State of Love and Trust
7. Charles Bradley - Stay Away
9. Midnight Juggernaughts - Come as You Are
10. Mudhoney - Good Enough
11. Mudhoney - Pokin' Around
12. Sonic Youth - Tunic (Song for Karen)
13. Skin Yard - Psychoriflepowerhypnotized
14. Kr'shna Brothers - Night Time Victims
15. Pearl Jam - Release

środa, 21 września 2011

Red Hot Chili Peppers - I'm With You

Disclaimer: Może to i obciach, ale ja ciągle jestem fanem tego zespołu. Nie lubię Johna Frusciante.


Tytuł głosi „jestem z wami”, ale czy my jesteśmy ciągle z nimi?

Nie ukrywam, na wieść, że RHCP wreszcie nagrywają nową płytę i znany jest termin jej wydania, ucieszyłem się jak dziecko. Prawie tak mocno, gdy okazało się, ze John Frusciante odszedł z zespołu w grudniu 2009 roku. Tak, to najprawdziwsza prawda, nie rozpaczałem po nim, bo dla mnie jest on odpowiedzialny za „Stadium Arcadium”, album za długi, za nudny, co prawda ze świetnymi momentami, ale one ginęły w zalewie „gitarowego blasku”. Najlepiej by było po prostu o niej zapomnieć, albo chociaż skompilować sobie te najlepsze momenty, których razem z bisajdami wyszło 13. Płyta to jedno, drugie koncerty. Na nich Frusciante szalał bardziej niż zwykle, ale nic z tego nie wychodziło, w 2007 roku jego solówki i improwizacje stały się powtarzalne i nudne, stały się przeciwieństwem tego, co wyprawiał choćby w 2004 roku (moim zdaniem, najlepszym dla niego). Dowodem na to koncert w Chorzowie, wszystkie solówki były wariacją na temat jednego motywu. Przykre. Tym bardziej jednak była potrzebna zespołowi młoda krew. Wieść o odejściu Frusciantego z ulgą przyjąłem nie tylko ja, ale i Flea, Anthony i Chad, czemu dawali wyraz w wywiadach.
Następcą Frusciantego został dość naturalnie Josh Klinghoffer, idealny sideman, mający za sobą współpracę z Polly Jean Harvey, Gnarls Barkley, Bobem Forrestem w ramach The Bicycle Thief i, co najważniejsze, Johnem Frusciante. Oraz samymi RHCP na drugiej części trasy promującej Stadium Arcadium. Byli z nim w Chorzowie, gdzie Josh dał się poznać jako całkiem niezły perkusista.

No dobrze, tyle historii, czas na płytę, a ta zaczyna się tak, że mam mokro w majtach. Mocno nabijana perkusja, przeciągany wokal, rzężące, przesterowane gitary. Jednym słowem (no, trzema) „One Hot Minute”, ich najlepsza płyta. A w refrenie przechodzą w dyskotekowy hit. Zakochałem się w tej piosence, podobnie jak miesiąc wcześniej w singlu, „The Adventures of Rain Dance Maggie”, dyskretnie tanecznym utworze opartym na doskonałej jak zawsze pracy sekcji rytmicznej, delikatnie ozdabianą gitarą Klinghoffera.

Właśnie, sekcja rytmiczna na „I’m With You” odgrywa najważniejsza rolę. To ponad godzinny popis Smitha i Balzary’ego. Flea ciągle jest wierny zasadzie, że mniej znaczy więcej i jego partie często są bardzo proste, ale bardzo efektowne i przebojowe, jak w „Look Around”. Smith też nie sili się na ekwilibrystykę, ale jego partie świetnie uzupełniają najrozmaitsze przeszkadzajki. Do tego Flea uczył się gry na fortepianie i większość piosenek została napisana na tym instrumencie.

Zagadką było, jak poradzi sobie Klinghoffer. Frusciante był odpowiedzialny za największe sukcesy zespołu oraz mentorem i przyjacielem Josha. Tę zażyłość słychać na „I’m With You”, styl Klinghoffera ma wiele wspólnych cech z Johnem. Momentami można pomyśleć, że to gra Frusciante. Za swoich najlepszych lat, czyli oszczędnie, ale pomysłowo, bez zbędnych popisów. Klinghoffer różni się tym, że częściej usuwa się w cień, dając miejsce Flea. Słychać też, że bardziej myśli o strukturze całości piosenki niż tylko o swojej partii, bawi się efektami, pogłosami. Gitara nie jest jego pierwszym instrumentem, co uwidacznia się choćby brakiem klasycznych solówek, który były znakiem rozpoznawczym Frusciantego.

Po tym, co napisałem, może się wydawać, że to płyta idealna. Bardzo chciałbym, żeby tak było, ale to nieprawda. Szkoda, że Rick Rubin powstrzymywał ich przed większym eksperymentowaniem, którego echa słychać właśnie w tym rozedrganym początku „Monarchy of Roses” i nieortodoksyjnym graniu Klinghoffera. Znów zawodzi kompresja, ale do tego można się u nich przyzwyczaić i mieć nadzieję, że master na winyl będzie lepszy.

No i trzy piosenki są do wyrzucenia od razu. „Brendan’s Death Song” to miałka balladka, która co prawda rozkręca się pod koniec, ale psuje ją jęczący Kiedis. „Police Station” i „Even You, Brutus?” są po prostu nudne. „On the Corner” ratuje tylko końcówka i wokal Klinghoffera. Na szczęście płyta kończy się udanym i fajnie rozbujanym „Dance, Dance, Dance”.

Ja ciągle jestem z nimi, choć zupełnie się tego nie spodziewałem, myślałem, że premiera nowej płyty RHCP obejdzie mnie tyle, co zeszłoroczny śnieg. Jednak nie, to nadal dla mnie ważny zespół. A płyta jest ich najlepszą od 12 lat. (Co może nie jest jakimś wyczynem, bo wydali w tym czasie dwie płyty.)

poniedziałek, 19 września 2011

1 dodatkowy powód...

By iść jutro i pojutrze na koncert Screaming Females. Pozostałe powody ładnie wyłuszczył Mike z Sunday at Devil Dirt. Ja od siebie dorzucam jeden:

Cortez the Killer — Screaming Females

to chyba najlepszy cover najlepszej piosenki na świecie.

Screaming Females grają jutro w Kulturalnej w Warszawie i pojutrze w Krakowie w Pięknym Psie. Kto nie idzie, przegrał życie.

środa, 14 września 2011

Uskudar 14 IX 2011

Wracamy po miesięcznej przerwie. W programie przede wszystkim panie.

1. Ana Moura - Rumo ao sul
2. Sezen Aksu & Goran Bregović - Gul
3. Kayah i Bregović - Byłam różą
4. Amira Medunjanin - Sevdah
5. Le Mystere de Voix Bulagires - Polegnala E Pshenitza
6. Caci Vorba - Zuhresko Suno
7. Googoosh - Gol Gham
8. Milla - In a Glade
9. Charles Bradley - Lovin' You  Bsby
10. Stranded Horse - Le bleu et l'ether

czwartek, 8 września 2011

This is Sparta

On August 3, 2011, Jim Ward officially announced that Sparta is "awake," in his blog:

Hi everyone- here is the official word from the sparta headquarters-
“Sparta, awake!"
After a three-year “nap,” Sparta will play their first show since 2008 this November in their hometown of El Paso, TX. They’re confirmed to perform on November 17th at Tricky Falls, the newly renovated venue co-owned by frontman Jim Ward. The band – Ward, drummer Tony Hajjar, bassist Matt Miller, and guitarist Keeley Davis – will also head into the studio this fall to begin work on their fourth LP, the follow-up to 2006’s Threes.
Jaram się okrutnie! 

środa, 7 września 2011

11 płyt na pół roku

Wiem, skończył się trzeci kwartał, a ja robię dopiero podsumowanie półrocza. Koncerty i EPki w drodze. Czas na płyty.

Na UM! pojawiło się podsumowanie redakcyjne, ale jego wynik w żaden (no, prawie żaden) nie pokrywa się z moimi wyborami. Jestem w mniejszości, dlatego tutaj umieszczam swój własny, jak najbardziej prywatny ranking.

Świat:

6. Funeral Party - "Funeral Party"
Na początku była tutaj płyta Williama Elliotta Whitmore'a, ale uświadomiłem sobie, że wyszła już w lipcu. Dlatego szybko podmieniłem ją na debiut Funeral Party. Ta płyta zassała mnie jak debiut Japandroids. Z dokładnie tych samych powodów. Niczym nie skrępowane, szczeniackie granie. Różnice są dwie: to dance punk (taki circa 2003) i są z Kalifornii. Nie mogę się od niej uwolnić

5. Foo Fighters - "Wasting Light"
Ameryki nie odkryli, ale to 12 najlepszych piosenek Grohla w jego karierze. Przebił nawet fenomenalną "In Your Honor" i zatarł złe wrażenie po "Echoes Silence Patience & Grace"

4. Fucked Up - "David Comes to Life"
No co ja tu mogę napisać. Opus magnum tego zespołu. Jeśli kiedykolwiek nagrają coś lepszego, będą równi bogom. Jak na razie "rockowa" płyta roku.

3. PJ Harvey - "Let England Shake"
Polly Jean długo przewodziła stawce. Myślałem, że zostanie tak do końca roku, bo Polly nagrała jedną z najlepszych płyt w swojej karierze. Pierwszy raz tak odważnie wypowiedziała się o polityce. I co najważniejsze, zrobiła to bez odrobiny śmieszności, czy ideologicznego bełkotu, który często dotyka artystów zaangażowanych. Panna Harvey zamiast na propagandę postawiła na historie i obrazy. Muzycznie, do czego już wszystkich przyzwyczaiła, zrobiła kolejną woltę, choć pozostała dość blisko "White Chalk". Uwielbiam.

2. A Hawk and a Hacksaw - "Cervantine"
Zagrać muzykę z Bałkanów lepiej niż ich mieszkańcy? Dozgonny szacunek. Ta płyta jest doskonale brawurowa i nostalgiczna, a głos Stephanie Hladowski jest naprawdę anielski. Jeszcze bardziej żałuję, że nie byłem na zeszłorocznym OFFie.

1. Bombino - "Agadez"
Nie czekałem na tę płytę, ciągle myślałem, że Bombino ma status zaginionego. Znalazł się w Burkina Faso. Po resztę tej fascynującej historii odsyłam tu. Płyta nagrana w profesjonalnym studiu, uwypukla melodyczny geniusz Omary, ale klarowna produkcja odziera tę muzykę z aury tajemniczości, którą miała na płycie wydanej dla Sublime Freqencies. Mimo tego, lepszej płyty z tego roku nie słyszałem.


Polska:

5. Elvis Deluxe - "Favourite State of Mind"
Nic wielkiego w sumie, Elvisy nadal kroczą ścieżką wytyczoną przez Kyuss, ale robią z to takim wdziękiem i dystansem oraz dorzucają trochę niczym nieskrępowanej punkowości, ze kupuję bez żadnego problemu.

4. Muzyka Końca Lata - "PKP Anielina"


3. Ten Typ Mes - "Kandydaci na szaleńców"
No świetne rapsy, choć Mes głupio postąpił wybierając na pierwszego singla "Otwarcie", bo na płycie nie ma nic lepszego, potem wszystko porównywałem do tego doskonałego kawałka.

2. Baaba Kulka - "Baaba Kulka"
Strasznie mi głupio, że nie napisałem ich recenzji do UM! Na pewno pojawią się w ostatkach, bo to zbyt dobra płyta, by ją tam przemilczeć. Czemu jest taka dobra? Bo to niczym nieskrępowana zabawa konwencją. Baaba i Gaba wzięli na warsztat hity Iron Maiden i zrobili z nich hity dla każdego. Dla mnie, dla ciebie i dla twojej mamy.

1. Pablopavo i Ludziki - "10 piosenek"
To bardzo warszawska płyta, ale to tylko jedna z jej wielu zalet. Pawłowi i jego zespołowi udało się znaleźć własny, niepodrabialny styl, który nie mieści się w ramach żadnego konkretnego gatunku. Z reggae wzięli pulsację, z hiphopu rytmy i poetykę, którą również zaczerpnęli z miejskiego folku. Jest też trochę rocka. Prawdziwie warszawski melanż gatunków. I nie zapominajmy o naprawdę wyśmienitych tekstach