poniedziałek, 6 maja 2013

Orchestre National de Mauritanie




Na tylnej okładce wydanej w 1973 roku siódemki Mauretańskiej Orkiestry Narodowej widnieje napis po arabsku obwieszający: "wyglądajcie nadchodzącego albumu". Pięć lat później w zamachu stanu zostaje obalony prezydent Moktar Ould Daddah, a jego następcy dokładają starań, by zatrzeć pamięć o poprzednim reżimie. Radiowe archiwa ratuje jeden z pracowników. Po prawie czterdziestu latach na scenę wkracza Chris Kirkley z Sahel Sounds. Dociera zarówno do Hadramie Ould Meidaha, lidera zespołu, jak i udaje mu się odnaleźć zaginione taśmy, które służą za materiał wypełniający bardzo mocno spóźniony debiut Orkiestry (prawie tak mocno, jak Charlesa Bradleya).

Muzyka afrykańska lat 70. jest dla mnie fenomenem na światową skalę. Liczne, sponsorowane przez (często autorytarne) rządy zespoły zgrabnie i, co ważniejsze, ciekawie, łączą swoją tradycyjną muzykę z zachodnimi trendami, tworząc nową jakość. Może się wydawać z dzisiejszej perspektywy, że to nic takiego, że to na porządku dziennym, ale w przeciwieństwie do wielu późniejszych podobnych nagrań, twórczość z tamtego okresu nadal się broni, a nawet zyskuje na wartości. Nie inaczej jest z Mauretańską Orkiestrą Narodową. Cztery z siedmiu utworów zostały zainspirowane mauretańskim folklorem. Nie tylko arabskim. Tak naprawdę "arabskości" jest tu niewiele  za to słychać poważne podobieństwa do analogicznych ansambli z sąsiednich Gwinei i Mali. Nie dziwi to, jeśli weźmiemy pod uwagę politykę Daddy, Mauretania miała być przede wszystkim państwem afrykańskim. Wiodącą rolę pełnią gitary elektryczne, którym dzielnie sekunduje rozbudowana sekcja dęta. Lokalność reprezentuje część sekcji rytmicznej, hoddu (czyli ngoni) i tradycyjny flet, neyfara. Transowość i charakterystyczny "czarny" groove o raz wyraźne inspiracje popularną wówczas w Gwinei (gdzie członkowie orkiestry pobierali nauki) dopełniają obrazu. Jednak coś wyróżnia Mauretańczyków. To, zaskakująca, niewypowiedziana melancholia, wydająca się zupełnie nie na miejscu. Przecież byli oni głosem młodego, modernizującego się państwa i mieli stać się artystycznym spoiwem rodzącego się narodu.

Czyżby podskórnie przeczuwali nadchodzący przewrót? A może katastrofalną susze, która całkowicie zmieniła demografię Mauretanii? Tego nie wiem. Wiem natomiast, że było warto czekać 40 lat, by usłyszeć jak brzmiało Nawakszut, kiedy było jeszcze młodym miastem.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz