|
Kornelia Binicwewicz, fot. Esra Ozdogan |
W swoim życiu pisałem do różnych miejsc, wiele z nich już nie istnieje i nie pozostał po nich żaden ślad w internecie. Część z tych "zaginionych" tekstów co jakiś czas przypominam na blogu w niezmienionej formie. W bardzo opóźnionym drugim numerze GAMY znajdziecie mój spory tekst o nowej fali anatolijskiego rocka. To dobry moment, by przypomnieć mój wywiad z Kornelią Binicewicz z Ladies on Records ze starej Gazety Magnetofonowej. Rozmawialiśmy o roli kobiet w muzyce tureckiej.
Opowieść o Polce, która wyjechała do Turcji, by w ramach projektu Ladies on Records zajmować się muzyką potrójnie peryferyjną - bo zapomnianą, bo wykonywaną przez kobiety, bo z Bliskiego Wschodu.
Wyjechałaś trzy lata temu do
Stambułu. Jak to wyglądało? Przyjechałaś nad Bosfor,
stwierdziłaś, że jest super i już tam zostałaś?
W dużym uproszczeniu tak to wyglądało.
Wcześniej zajmowałam się programowaniem festiwali, między innymi
rakowskiego Festiwal Kultury Żydowskiej, wcześniej Festiwalu Muzyka
i Świat. Od lat kolekcjonowałam płyty winylowe. W pewnym momencie
zrozumiałam, że czas zmienić balans w moim życiu. Będąc
kuratorem i producentem festiwali, moim głównym celem było
uszczęśliwienie uczestników. Chciałam uszczęśliwić siebie.
Dlatego zdecydowałam się wyjechać, skupić się na muzyce
wykonywanej przez kobiety. Najpierw wyjechałam na miesiąc do
Stambułu, by znaleźć jak najwięcej płyt z lat sześćdziesiątych, siedemdziesiątych.
Ten miesiąc w Stambule był fantastyczny. Odkrywałam muzykę, o
której nie śniłam. Spotykałam się z ludźmi, robiłam wywiady.
Im dalej w las, tym więcej drzew. Po powrocie do Polski złożyłam
wypowiedzenie, spakowałam swoje płyty i poleciałam do Stambułu,
już na stałe. Oczywiście, był to bardzo ryzykowny krok, ale każda
decyzja jest obarczona ryzykiem. Świetnie się czuję w Stambule, to
najlepsza decyzja, jaką mogłam podjąć.
Dlaczego skupiłaś się na muzyce
tureckiej?
Nie zajmuję się tylko muzyką
turecką. Cały projekt Ladies on Records opiera się na eksploracji
muzyki wokalistek z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych z całego świata. Interesuje
mnie przede wszystkim Bliski Wschód, basen Morza Śródziemnego,
Europa Wschodnia, Środkowa. Projekt zakłada eksplorowanie muzyki
poprzez digging, czyli szukanie płyt winylowych, odkrywanie historii
i opowiadanie o nich, czyli docieranie do pierwotnego źródła,
robienie mikstejpów, granie didżejsetów, pisanie. I co
najważniejsze – wydawanie dawnej muzyki na nowo, czyli tworzenie
kompilacji i reedycji nagrań z lat 60tych, 70tych i 80-tych.
Od wielu lat zbierałam płyty
winylowe, eksplorowałam muzykę przede wszystkim z lat 60. i 70.
Interesowałam się muzyką psychodeliczną z tego okresu. Turcja
wynikła z poszukiwań i poczucia niedosytu. Stosunkowo dużo
wiedziałam na temat muzyki z różnych krajów z lat 60. i 70. i
o rożnych sytuacjach kulturowych. Przez fakt, że interesuję się
przede wszystkim muzyką kobiecą i wykonywaną przez kobiety,
zrozumiałam, że o Turcji wiem zdecydowanie za mało.
To, co mnie przyciągnęła do muzyki
tureckiej, to to, jest na rozdrożu między Bliskim Wschodem a
Europą. To daje fenomenalne wrażenie poczucia bliskości i
odrębności zarazem, poznania i nierozumienia.
Kilkakrotnie wspomniałaś już, że
muzyka z lat 60. i 70 to jest ten okres, który najbardziej cię
fascynuje. Czy wynika to z tego, że to był okres radykalnej
modernizacji społeczeństw pozaeuropejskich?
Między innymi. Jestem antropologiem
kultury z wykształcenia i zamiłowania. W muzyce lat 60. i 70.,
wszędzie, gdziekolwiek pojedziesz i będziesz chciał odkrywać
muzykę, doświadczysz jednego bardzo silnego nurtu – łączenia
tradycji z nowinkami technologicznymi. Wszędzie na świecie muzycy
czerpali inspiracje z muzyki amerykańskiej i brytyjskiej tamtego
okresu. Te wpływy były przeniesione na lokalny grunt i
interpretowane według lokalnych estetyk. Nurkując w muzyce i
kulturze tego czasu możesz odkryć bardzo dużo na temat świata, w
którym żyli ludzie, zmiksowanego z nowoczesnym pojęciem estetyki i
muzyki. Tak się działo w Polsce, Indonezji, Afryce, Turcji,
Libanie, Grecji, Izraelu, Brazylii czy Peru. Ten okres daje bardzo
fajny wgląd w połączenia powstające dzięki poszukiwaniu
inspiracji poza swoim własnym kręgiem kulturowym.
Jak to wygląda dzisiaj w Turcji?
Jest sporo młodych artystów tureckich, którzy odwołują się do
brzmień i estetyki tamtego okresu, jednak mam wrażenie, że
interesują się nimi bardziej rynki zachodnie niż rodzimy.
Warto zaznaczyć jedną rzecz. Turcja
nie zajmuje się swoją muzyką z tamtego okresu. Bardzo trudno jest
znaleźć zespoły, które eksplorują tamten okres i starają się
zrozumieć, co wtedy wydarzyło się w Turcji. Tak naprawdę nowe
zespoły, które eksplorują brzmienia tureckie z lat 60tych czy
70tych w zasadzie nie są typowymi tureckimi zespołami. Tak jest w
przypadku Deryi Yildirim i Grup Şimşek.
To, w jaki sposób Turcy interpretują
swoją tradycją i jak się do niej odnoszą to temat na inną,
fascynującą rozmowę. Derya Yildirim jest córką imigrantów,
alewitów, którzy wyjechali z Turcji w latach 70. jako emigranci
zarobkowi (gastarbeiter). Jej rodzice zamieszkali w Niemczech i
zasymilowali się. Derya reprezentuje pokolenie ludzi, którzy
tęsknią za światem swoich rodziców. Muzycy tureccy często nie
podejmują się poszukiwań, bo nie ma tego przerwania, którego
doświadczają dzieci imigrantów – są tak zanurzeni w swojej
kulturze i tradycji, że nie uważają ich za interesujące. Grup
Şimşek to zespół zbudowany z muzyków europejskich. W Turcji
podobnych zespołów, które eksplorują psychodeliczną muzykę
turecką prawie nie ma. Jedną z nielicznych artystek, które obecnie
odwołują się do dziedzictwa lat 60. i 70. jest Gaye Su Akyol,
która obecnie odnosi sukcesy.
Ona jest przykładem artystki
skierowanej na rynki zachodnie.
W ojczyźnie jest znana od dłuższego
czasu. Tymczasem została zauważona na Zachodzie i dzięki temu
zainteresowali się nią Turcy. Często bywa tak, że akceptują
muzykę turecką, po tym, jak ona przyjdzie do nich z zachodu. To
jest przypadek...
Kapeli ze wsi Warszawa.
Faktycznie, widzisz, to kolejna rzecz,
którą Turcy i Polacy mają wspólną. W podobnej sytuacji jest
Selda Bağcan, kultowa obecnie artystka, która rozpoczęła swoją
karierę w latach 70. Przez lata była niedoceniana przez młode
pokolenie, aż Finders Keepers wydali ponownie jej płytę z 1976 i
zaczęła być znowu słuchana w Turcji. Teraz jest wielką diwą.
Widzisz, znowu Turcja przegląda się w Zachodzie.
Jaki był status kobiet w tureckiej
muzyce w latach, którymi się zajmujesz?
Przede wszystkim, nie taki, jak można
było się tego spodziewać, obserwując to zjawisko po latach z
Polski. Muzyka turecka w latach 70. to potężny rynek, bo Turcja to
bardzo duży kraj z ogromnym zapotrzebowaniem na muzykę. Około 70%
katalogów większości tureckich wytwórni to nagrania wokalistek, a
o muzyce tureckiej na Zachodzie mówi się przede wszystkim w związku
z artystami płci męskiej – Bariş Manco, Erkin
Koray, Cem Karaca.
Kobiety najczęściej występowały w
muzyce pop. Paradoksalnie, choć kobiet w muzyce było tak wiele,
zostanie artystką wcale nie było takie proste. Wszystko zależało
od klasy społecznej, z jakiej się pochodziło. Dziewczynom z rodzin
burżuazyjnych, wielkomiejskich, bogatych było łatwiej. Jednak, to
kolejny turecki paradoks, ich kariery, mimo że pochodziły z
zeuropeizowanych, zlaicyzowanych rodzin, kończyły się w momencie
zamążpójścia. Mąż i rodzina po prostu nie wyobrażali sobie jej
kontynuacji.
Dużo trudniej było w środowiskach
bardziej tradycyjnych i religijnych. Przez wieki muzułmanki miały
zakaz występów publicznych. Do lat 40. XX wieku piosenkarkami w
Turcji były wyłącznie niemuzułmanki – żydówki, Ormianki,
Greczynki, Rosjanki. Sytuacja zmieniła się wraz z powstaniem
Republiki Tureckiej Atatürka, ale takich
rzeczy nie da się łatwo zapomnieć. Bardzo często dziewczyny
uciekały z domu, były wyklinane przez rodziny. Dużo zależało też
od regionu pochodzenia i wyznawanego odłamu islamu. Jeśli
dziewczyna pochodziła z rejonu Morza Czarnego, gdzie mieszka ludność
bardzo konserwatywna, stanie się piosenkarką było prawie
niemożliwe. Inaczej w przypadku alewitów, odłamu bliskiemu
sufizmowi, bardziej liberalnemu – kobiety mogły występować razem
z mężczyznami i odgrywały ważną rolę w muzyce ludowej. To
bardzo złożona sytuacja.
Na dodatek pozycja artystek nie była
bardzo silna. Często funkcjonowały jako ozdoby, ornament orkiestry.
Bardzo rzadko pisały teksty, nie grały na instrumentach, nie miały
zbyt kreatywnej roli. To dopiero widać, jak się wchodzi głębiej w
temat. To mężczyźni pisali teksty o tym, jak to kobietom jest źle.
Oczywiście były wyjątki od tej reguły – wspomniana Selda
Bağcan, Sezan Aksu, Hümeyra, Ajda Pekkan,
Neşe Alkan.
Na jakiej podstawie wybierałaś
kobiety do „Turkish Ladies”?
Zajmowałam się Ladies on Records
przez trzy lata, pracowałam z różnymi starymi wytwórniami
muzycznymi, aż w końcu Sony Music Turkey w zeszłym roku
zaproponowało mi stworzenie kompilacji. Oczywiście od razu
wiedziałam, że musi to być kompilacja o tureckich piosenkarkach.
Wiedziałam, że taka okazja może zdarzyć się tylko raz, dlatego
postanowiłam opowiedzieć o bardzo szerokim spektrum artystek.
Pokazać, w jaki sposób one funkcjonowały, odpowiedzieć na
pytania, które stawiasz w tym wywiadzie. Wybierając utwory,
kierowałam się przede wszystkim ich jakością, ale żeby też coś
reprezentowały. Chciałam pokazać scenę pop, ale też muzykę
psychodeliczną, scenę folkową, scenę arabesk, podkreślić
związki piosenkarek z kinem. Innym aspektem było przedstawienie
spektrum etnicznego i religijnego artystek.
W efekcie powstała płyta, która
pokazuje szerokie grono wokalistek. Mamy tam reprezentantkę
Afroturków, Esmeray. Świetna piosenkarka, jedna z moich ukochanych.
Jej rodzina wywodzi się z Maroka. Ten świat kulturowy jest
zapomniany, mimo że Afroturcy do dziś żyją w Turcji. Są jednak
prawie niewidzialni, nie mówi się o ich pochodzeniu. Są
wokalistki, które na co dzień były aktorkami lub podkładały
głosy w dubbingu. Są alewitki, które bardzo odważnie opowiadają
o rzeczywistości. Są artystki związane ze sceną psychodeliczną,
z anadolu rock. Nie mogłam nie powiedzieć o gazino, czyli
typowo tureckich lokalach, w których prezentowana była najbardziej
aktualna muzyka turecka.
To musiało być bardzo trudne
zadania, z tego całego ogromu piosenek i wielu piosenkarek wybrać
kilkanaście.
Poprzez Sony Music Turkey pracowałam z
kilkoma wytwórniami. Dlatego nie wybierałam utworów z całego
katalogu muzyki tureckiej. Gdybym mogła wybrać ze wszystkiego,
część utworów byłaby na pewno inna. Ale przy okazji mikstejpów
mam całkowitą wolność, nie mam przy wyborze piosenek żadnych
ograniczeń.
Na szczęście, przy tej kompilacji,
miałam dostęp do trzech bardzo ważnych tureckich wytwórni, które
zajmowały różne segmenty rynku.
Jakie środowiska prezentowały te
wytwórnie?
One wszystkie do dziś istnieją, jak
sobie radzą, to inna historia. Elenor był najprężniejszą firmą
fonograficzną wydającą dużo popu i muzyki psychodelicznej. Byli
zawsze na topie, sprzedawali płyty w ogromnych nakładach. Byli też
mocno związani ze sceną filmową i yeşilçam,
tureckim hollywoodem. Cokolwiek działo się w kinie tureckim,
producenci z Elenor natychmiast to wyłapywali i wydawali u siebie.
Kreowali gusta muzyczne. Tam nagrywali genialni artyści popowi, ale
przecież turecki pop mocno flirtował z muzyką psychodeliczną.
Türküola
wydawała przede wszystkim psychodelıcznym pop-rock i arabesk,
czyli muzykę wywodzącą się z połączenia muzyki tureckiej z
egipską. Charakteryzuje się mocną obecnością smyczków i
tradycyjnych instrumentów. Arabesk to muzyka najbardziej
związana z klasą robotniczą. Artyści opowiadali o trudach życia,
nieszczęściu w miłości, życiu, pracy.
A Şahplak wydawał głównie lewicowe
rzeczy. W latach 70. scena muzyczna była bardzo polityczna, albo się
było po prawej, albo po lewej stronie. W zasadzie wszystko było
polityczne. Şahplak zajmowała się też sceną folkową, wydawali
dużo muzyki tradycyjnej oraz dużo muzyki alewitów.
Miałam szczęście, że mogłam
pracować z tymi trzema firmami. Nie chciałam się też skupiać na
artystkach, które są już znane. Podświadomie złożyłam tę
kompilację tak, że odtwarza moją podróż. Nie każdy może zrobić
taki krok, który ja zrobiłam - rzucić pracę, pojechać do obcego
kraju i grzebać w starych płytach. Ludzie, którzy są głodni tej
muzyki, chcą ją poznawać, więc postanowiłam jak najbardziej
podzielić się tym, czego doświadczyłam.
Na ile to jest muzyka stambulska?
To jest dobre pytanie. Stambuł był i
jest nadal najważniejszym ośrodkiem w Turcji, jeśli chodzi o
muzykę nagrywaną. W Stambule była cała scena filmowa, najlepsze
gazino, najlepsze koncerty. W Stambule ludzie poznawali
najnowsze mody. Stambuł jest polifonicznym miejsce i jeśli można
mówić o Turcji w kontekście kosmopolityzmu, to tak, Stambuł jest
kosmopolityczny. Wszyscy się spotykali i działali razem, mimo wielu
różnic.
Arabesk to jest muzyka miasta,
bo opowiada o ludziach, którzy wyjechali z małych wsi do wielkich
miast i tam próbują ułożyć sobie życie. Muzyka pop to muzyka
bardziej burżuazyjna, więc też miejska. Ciekawostką jest, że w
muzyce tureckiej w latach 60. i 70. dużą rolą odgrywały rodzime
aranżacje zachodnich hitów. Zmieniano teksty na tureckie. Ta muzyka
była bardzo popularna wśród burżuazji, która chciała być
bardziej europejska.
Czujesz, że poznałaś muzykę
turecką na tyle dobrze, żeby pojechać w inne miejsce i je
eksplorować?
Jestem w Stambule trzy lata i nadal mam
głód tej muzyki, ale jedno nie wyklucza drugiego. Mam nadzieję, że
niedługo będę eksplorować muzykę kobiecą z innych rejonów.
Czuję, że dużo zrozumiałam. Jak porównam siebie sprzed trzech
lat i co wtedy myślałam o muzyce tureckiej, a co teraz wiem, to to
jest totalnie inna perspektywa. Wiele rzeczy, które wtedy wydawały
mi się nieistotne, jest niezwykle ważnych. To niekończąca się
historia, ale nie można dać się zwariować.
Co cię najbardziej zaskoczyło w
Turcji? Która z tych drobnych rzeczy, okazało się ważnych?
Najbardziej dla mnie zaskakujące dla
mnie było to, jak Turcja jest bardzo zamknięta na inność. Miałam
obraz Turcji jako kraju bardzo kosmopolitycznego, bardzo
multikulturowego. W rzeczywistości tak jest, ale ideologia
nacjonalistyczna jest bardzo monofoniczna. To było dla mnie dość
dużym rozczarowaniem... Nie, nie rozczarowaniem, to mnie po prostu
bardzo zszokowało. Musiałam sobie wszystko poukładać. Jest bardzo
dużo rzeczy zamiecionych pod dywan, o wielu rzeczach się nie
rozmawia. Najważniejsze jest bycie Turkiem. Nauczyłam się, że
muszę inaczej zadawać pytania, że muszę rozmawiać o tej inności
w inny sposób. Jeśli zapytasz kogoś w Turcji, czy gra greckie
rzeczy, to usłyszysz, że nie ma zadanych takich wpływów. A to
nieprawda, rebetiko było grane przede wszystkim w Smyrnie,
dzisiejszym Izmirze. Trzeba śledzić, jak te greckie wpływy został
sturczone.
Wiesz, o co muszę cię zapytać na
koniec.
Zamierzam nadal pracować z muzyką
turecką – jest jeszcze wiele do zrobienia i wiele płyt do
wydania. Poza tym planuję eksplorować muzykę kobiet z innych
krajów i kręgów kulturowych. Lata 60., 70., 80. są
fantastyczną źródłem muzyki. Planuję pracować nad kobiecą
muzyką, która jest mi bliska, również pod względem geograficznym
i kulturowym. Trzymajcie kciuki.
Gazeta Magnetofonowa 4/2018