czwartek, 30 stycznia 2014

Świat 2013: miejsca 15-11

15. Baxamaxam - "Baxamaxam" (recenzja)




Jest ich dwóch. Włoch i Senegalczyk. Nie podają, w jakich okolicznościach się spotkali, nie wiadomo, kiedy zaczęli razem grać. Wiadomo, jak się nazywają, że jeden jest gitarzystą, a drugi griotem grającym na bębnach, i że to efekt jednodniowej sesji nagraniowej.



14. Swearin' - "Surfing Strange"




W 2012 roku zauroczyli mnie swoim szczeniackim debiutem. W ciągu roku niewiele dorośli, nadal nie bardzo potrafią grać, podchodzą do wszystkiego z olewczym stosunkiem, przekręcają gałki na przesterach do oporu. Tylko pop punk ustąpił miejsca indie w stylu Pavement.



13. Debruit & Alsarah - "Aljawal"




Francuski producent połączył siły z sudańską wokalistką. Może się wydawać, że nic porywającego z tego nie wyjdzie, ile to już takich międzykulturowych płyt nurzało się w przeciętniactwie. Jednak tu jest inaczej, ani Debruit, ani Alsarah nie idą na kompromisy, niczego nie wygładzają. Dzięki temu połączenie oszczędnych podkładów, poszatkowanych instrumentalnych i wokalnych sampli z hipnotycznym głosem Sudanki brzmi bardzo naturalnie, jakby grali ze sobą od zawsze.




12. Deolinda - "Mundo pequenino"




Lizboński kwartet już raz zatrząsł Portugalią. Tym razem polityki jest mniej, smykałka do zapamiętywalnych melodii pozostała tak samo silna. "Mundo pequenino" jest od pierwszej do ostatniej minuty wypełniona fantastycznymi, wykraczającymi poza ramy fado, piosenkami.


11. Vampire Weekend - "Modern Vampires of the City"




Na trzeciej płycie Nowojorczycy ostatecznie porzucają inspirację Afryką na rzecz własnego kraju, o czym świadczą liczne odniesienia do historii rock'n'rolla. To również ich najbardziej nowojorski album. Od okładki do każdego dźwięku, wszystko jest hołdem złożonym temu miastu. Jednocześnie znajdziemy tu najbardziej osobiste teksty Ezry Koeniga.






wtorek, 28 stycznia 2014

Świat 2013: miejsca 20-16

20. Basia Bulat - "Tall, Tall Shadow"




Basia kazała czekać na następcę "Gold Rush" trzy lata. Mam wrażenie, że świat o niej przez ten czas trochę zapomniał i jej trzeci album przeszedł bez należnego mu echa. kanadyjka rozbudowała aranżacje, robiąc miejsce choćby na pojawiającą się tu i ówdzie sekcję dętą i bardziej taneczne podejście do grania, co chyba było efektem trasy z Arcade Fire. Szczęśliwie, nie ucierpiały na tym piosenki, uwodzące, jak zawsze.



19. Omar Souleyman - "Wenu, Wenu"




Omar Sulejman w ostatnich latach stał się na Zachodzie istnym fenomenem. Odkryty dla hipsterów przez Sublime Frequencies, najnowszy album wydał w Domino pod okiem Kierana Hebdena, czyli Four Tetea (ale nie Buriala). Brytyjczyk czuwał jedynie nad jakością brzmienia, resztę zostawiając Sulejmanowi i Rizanowi Sa'idowi, muzycznemu mózgowi całego tego przedsięwzięcia. Dzięki temu "Wenu Wenu" nie różni się zbytnio od poprzednich dokonań Syryjczyka i jest wypełnione kiczowatym, elektronicznym brzmieniem. Czerstwe to strasznie, ale tańczy się do tego lepiej niż do niejednych klubowych bangerów.



18. Jupiter & Okwess International - Hotel Univers




Grał z Albarnem, jest samozwańczym królem Kinszasy. Po latach na ulicach stolicy Konga, Jupiter został gwiazdą filmu (o sobie samym) i doczekał się debiutu. Czego można się po nim spodziewać? Wszystkiego. Przede wszystkim gitarowej radości i tanecznych rytmów z odrobiną nigeryjskiego afrobeatu.



17. Franz Ferdinand - "Right Thoughts, Right Words, Right Actions"




Są zespoły, które nie potrzebują żadnych zmian. Brytyjczycy swój styl wykrystalizowali już na debiucie sprzed dziesięciu lat. Funkujący rytm, przycinane ostro gitary, reżim rytmiczny, elegancja. Niczego nowego nowego poza ukrytymi smaczkami, jak chociażby delikatne brzmienia sitaru i więcej odniesień do Bitelsów, nie dodają. Bo i po co? Fantastyczne piosenki już mają.



16. Les soeurs Boulay - "Les poids de confettis"




Debiut kanadyjskich sióstr jest najbardziej niepozorną płytą w całym zestawieniu. Rzadko pojawia się coś więcej niż głos, gitara i ukulele. Stephanie i Melanie przy pomocy tych skromnych środków wyczarowują przepiękną, bezpretensjonalną muzykę. Skromne, folkowe piosenki i już nie trzeba więcej pisać.



poniedziałek, 27 stycznia 2014

Świat 2013: miejsca 25-21

25. Matana Roberts - "Coin Coin Chapter Two: Mississippi Moonchile"




Amerykańska saksofonistka kontynuuje dzieło życia. Zanurza się przeszłości swojej rodziny przybyłej do Ameryki na jednym ze statków niewolniczych. U podstaw leżą spirituale, blues, wczesny jazz  przede wszystkim free. Frapujące.



24. Land of Kush - The Big Mango



Sam Shalabi, montrealski gitarzysta, zamienił Kanadę na Kair. Akurat w czasie arabskiej wiosny. Nic dziwnego, że jego nowe miasto zainspirowało najnowszy album jego orkiestry. Choć początek "The Big Mango" (to jeden z przydomków egipskiej stolicy) zmierza w stronę awangardy i może odstraszać, to począwszy od przebojowego "The Pit" z tej magmy zaczynają wyłaniać się fantastyczne, łączące Egipt z Montrealem piosenki.



23. Yasmine Hamdan - "Ya nass"



Najpierw przez kilka lat cisza, a potem dwa albumy rok po roku? Nie ma tak dobrze, "Ya nass" to odświeżona wersja solowego debiutu Yasmine z 2012 roku. Wydana na rynki międzynarodowe. Poza tym nic się nie zmieniło. Hamdan rozwija tropy jeszcze z czasów Soap Kills. Delikatny elektropop miesza się z akustycznymi brzmieniami, a nad nimi panuje zmysłowy Libanki snującej swoje opowieści. Oczywiście po arabsku.



22. Esmerine - "Dalmak"




Kolejni przedstawiciele Constellation Records i kolejni ze wschodnimi ciągotami. Montrealski kwartet w 2012 roku przeniósł się na sześć miesięcy do Stambułu, tam dokooptowali drugą czwórkę lokalnych muzyków i już w oktecie nagrali "Dalmak". Tytuł to niejedyne tureckie odniesienie, muzyka na tym albumie łączy wschodnią melancholię i tradycję z zachodnim minimalizmem, tworząc spójną i niezwykle obrazową całość.



21. Arctic Monkeys - "AM"




Przemiana w lżejszą wersję Queens of the Stone Age rozpoczęta w 2009 roku trwa. Alex Turner przejął teraz od Josha Homme'ego jeszcze seksapil i uwodzicielstwo. Cięte riffy, noc i pustynię zakosili mu już wcześniej. Owszem, wracają tu trochę do swojej indie-brytyjskości, na szczęście tylko incydentalnie, bo to najsłabsze momenty "AM". Najciekawiej robi się za to, gdy bez kompleksów rzucają rękawicę swoim mistrzom. I wychodzą z tego pojedynku zwycięsko, nie tylko z powodu mizerii "...Like Clockwork".



piątek, 24 stycznia 2014

Ocalić od zapomnienia

Z Dougiem Shiptonem, jednym z założycieli Finders Keepers rozmawiałem na potrzeby artykułu o wytwórniach zajmujących się wydawaniem zapomnianych nagrań. Szczęśliwie nie przez maila, skajpa, czy telefon, a po staroświecku spotkaliśmy się twarzą w twarz przy okazji jego grudniowego przyjazdu do Polski.

Jak powstało Finders Keepers?

Od nastoletnich lat byłem wielkim fanem Twisted Nerve Records, pierwszej wytwórni Andy’ego. Gdy zacząłem studia w Stoke, Twisted Nerve szukali grafika i projektanta stron internetowych, odpowiedziałem na ogłoszenie i dostałem tę robotę. Już wtedy kolekcjonowałem płyty, kupowałem mnóstwo funku, soulu, indie, ścieżek dźwiękowych i odrobinę psychodelii. Poznałem Andy’ego i potem zacząłem pracę dla agencji prasowych w Manchesterze. Po studiach wróciłem do Londynu i dostałem posadę w Cherry Red Records. To jedna z najstarszych niezależnych wytwórni w Wielkiej Brytanii, wraz Rough Trade i Sanctuary. W tamtym czasie specjalizowali się w reedycjach. Ciągle miałem jakiś kontakt z Andym, który kiedyś przyszedł do mnie ze swoim projektem „Focus is no a four letter word”. Był skierowany na folk. Nie taki hipisowski, tylko folk funk, folk punk, takie odjazdy. Wyszło to bardzo dobrze. W tym samym czasie Andy przyniósł mi album Jean-Claude’a Vanniera. Spodobał mi się i chciałem coś z nim zrobić. Wpadliśmy na pomysł założenia własnego labelu, żeby tylko wydać rzeczy Vanniera. Finders Keepers nie narodziło się jako wytwórnia archiwalne. Nam po prostu podobają się te albumy, wydaje nam się, że mogą się spodobać innym, więc je wydajemy. Tak, to jest naprawdę tak niewinne, nie stoją za tym inne motywy. Nie myśleliśmy o rynku i podobnych pierdołach.

Nadal sami przeszukujecie archiwa?

Oczywiście. Gdy zaczynaliśmy, było to bardziej hobby. Teraz jesteśmy bardziej wiarygodni i możemy szperać w coraz większych archiwach. Przeczesywaliśmy Polskie Nagrania, na przykład. Mamy też dostęp do archiwów prywatnych, tu dobrym przykładem jest Andrzej Korzyński. Możemy robić większe projekty niż wcześniej. Wrócę na chwilę do Polskich Nagrań. Ich pracownicy nie bardzo rozumieli, dlaczego trzech Anglików chce wydać jakiś stary polski rock. Obecnie ludzie zdają sobie sprawę, że jest rynkowa potrzeba na takie wydawnictwa i chętniej dzielą się swoimi zbiorami. Z tego powodu mieliśmy trochę problemów z tajską kompilacją.

Jakie są wasze nowe projekty?

Jest ich sporo. Jeden to kompilacja niemieckiej elektroniki ułożona przez Feliksa Kubina. Na kasetach w bardzo limitowanym nakładzie. Poza tym amerykańska nowa fala, składanka muzyki z japońskich animowanych filmów, kolejny składak Korzyńskiego. Nie mogę za bardzo zdradzać nazw, bo jeszcze ktoś nas wyprzedzi.

Jak trafiliście na Korzyńskiego?

Ludzi słuchających muzyki można podzielić na tych, którzy ograniczają się tylko do tej czynności i na tych, którzy szukają czegoś więcej, idą krok dalej, czytają spisy muzyków na płytach, sprawdzają wytwórnie, i tak dalej. Nazwisko Korzyńskiego pojawiło się na kilku płytach, które lubimy, napisał muzykę do genialnego filmu "Opętanie" Żuławskiego. Andy się z nim skontaktował i zaproponował wspólny projekt. Andrzej zgodził się od razu i otrzymaliśmy nieograniczony dostęp do jego domowego archiwum. Ma tam tony fantastycznego, niewydanego materiału.

Uderzyło nas, ze Korzyński był bardzo otwarty na nasze pomysły, w końcu nie tylko jest od nas sporo starszy, ale i pochodzi z innej kultury. A jednak nie było go trudno przekonać, że to, co robimy jest ok. Nawet pojawił się na instalacji Andy’ego z wykorzystaniem filmu Pan Kleks. Nic nam nie powiedział, tylko przyleciał do Manchesteru z Londynu, gdzie akurat był na festiwalu polskiej muzyki. Całkowicie nas wspiera, co daje nam kopa do dalszego działania. Na początku nie znaliśmy go zupełnie, a teraz mogę powiedzieć, że jesteśmy przyjaciółmi. I o to właśnie chodzi w naszej pracy. O poznawanie muzycznych bohaterów, zrozumienie nie tyle, co zrobili, ale jak to zrobili. Nie chodzi nam o przekrój całego katalogu, tylko zrozumienie artystycznej drogi.

Z kim chciałbyś pracować?

Kto jest na samym szczycie listy? Wiesz, nie mogę rzucać nazwami, jeszcze ktoś je zauważy i nas ubiegnie. Tak działa ten biznes dzisiaj. Istnieje mnóstwo innych wytwórni robiących to, co my. Ostatnio kupuję mnóstwo indonezyjskich płyt, sporo rosyjskich, choć może bardziej poprawnie byłoby powiedzieć radzieckich. Bardzo chciałbym wydać kompilację muzyki radzieckie, ale strona prawna tego przedsięwzięcia będzie bardzo skomplikowana. Wszystkie firmy fonograficzne były własnością państwa i wydaje mi się, że po rozpadzie ZSRR prawa zostały oddane muzykom, a trudno byłoby odnaleźć ich wszystkich nie znając języka.

Co jest najczęstsza przeszkodą w waszych działaniach?

Powiedziałbym, że różnice kulturowe.

A nie sprawy prawne?

Nie. Oczywiście, zdarzają się jakieś niewielkie problemy z tym związane, ale dużo trudniejszym jest przekonać ludzi, że mamy czyste intencje. Mogę sobie wyobrazić, jak trudno byłoby przekonać klasycznie wykształconego muzyka indyjskiego, dlaczego chcemy wydać jego album dla 20-40 letnich domowych didżejów. Nie będzie z tego dużych pieniędzy, ale to nisza, nie żadne wielkie przedsięwzięcie. Przekonać muzyków – to trudna część naszej pracy, ale przecież o to w niej chodzi, o spotykanie muzycznych bohaterów. Dla przykładu mieliśmy spore kłopoty z jednym indonezyjskim zespołem, ponieważ w ich kulturze wszystko musi być załatwiane twarzą w twarz i przypieczętowane uściskiem dłoni. Odmówili negocjacji w inny sposób, więc wybraliśmy się do nich. Każdy projekt jest unikatowy. Niektóre przyklepujemy bardzo szybko, inne zabierają sporą cześć roku jedynie na wyjaśnianie, jak działa nasza wytwórnia. Musisz pamiętać, że większość tych gości to starzy wyjadacze, którzy sparzyli się na biznesie i dlatego zostali w cieniu. Są bardzo podejrzliwi w tych sprawach. Niekoniecznie w stosunku do nas, ale to my musimy zakopać ten rów nieufności.

Znasz Vampires of Dartmoore? Jedyny ich członek, który żyje do dziś, nienawidzi przemysłu muzyczne do szpiku kości. Nie chciał z nami rozmawiać, w końcu wylicencjonowaliśmy jego nagrania od wytwórni, ale chcieliśmy się od niego dowiedzieć, kto wtedy grał w zespole.  Był bardzo zgorzkniały, ale rozumiemy jego postawę.

Masz jeszcze czas na samodzielne przeszukiwanie sklepów z używanymi płytami?

Tak, zresztą będziemy robić to jutro. Bycie didżejem i podróżowanie jest moim narzędziem pracy, bo mam dostęp do małych sklepów muzycznych, lokalnych kolekcjonerów. Oni mogą podzielić się wiedza, której nigdy nie kupię na eBayu.




poniedziałek, 20 stycznia 2014

Świat 2013: wstęp

Ubiegły rok zapamiętam z jednej strony, jako tryumf lokalności. Święcący sukcesy Norwegowie z Kvelertak śpiewają tylko w swoim języku, Bombino zdobywa Amerykę po angielsku znając tylko "thank you". Omar Souleyman nie zna chyba nawet tego, a jego najnowszy album, choć wyprodukowany przez Four Teta, nie zmienił arabskiego charakteru jego muzyki i nie zmienił podejścia na bardziej zrozumiałe dla zachodniego słuchacza. Ameryka Łacińska tańczy w rytm cumbii. Jednocześnie, lokalność staje się globalna. Nie sposób odróżnić A Hawk and a Hacksaw od ludowych zespołów z Europy Środkowo-Wschodniej, a oni sami wydają w swojej wytwórni wydają tureckiego wirtuoza klarnetu. Kanadyjczycy z Esmerine pojechali do Turcji, by z lokalnymi muzykami nagrać album będący połączeniem zachodniego minimalizmu z osmańską klasyką. Ich rodacy z Land of Kush i Jerusalem in My Heart na różne sposoby dekonstruują muzykę arabską. Granice gatunkowe i geograficzne stają się coraz bardziej rozmyte i łatwe do przekraczania. A ten, 2014, rok zapowiada się podobnie interesująco. Najpierw jednak 25 płyt, które uważam za najważniejsze dla 2013 roku.

wtorek, 14 stycznia 2014

Europa w Afryce




Najciekawsze rzeczy dzieją się na styku kultur. Debiutujący tym singlem Anglicy podbijają post-punkową pulsację nerwem Konono no1 i gitarami malijskich orkiestr. Lepiej ten rok nie mógł się zacząć.

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Polska 2013: miejsca 5-1

5. Nor Cold - "nor cold"



 Nieoczywisty hołd złożony muzyce bałkańskich Żydów. Powstały z zachęty Mirona Zajferta, dyrektora fetiwalu Nowa Muzyka Żydowska. Lider, trębacz Olgierd Dokalski do współpracy dobrał sobie Wojtka Kwapisińskiego, Ooriego Shaleva i Zegera Vanderbussche. Określany, jako jazzowy, ale to nieprawda. To wydestylowany smutek, bałkańska sevda, uczucie, które nigdy nie gaśnie w sercu. Tęsknota brzmi w każdym dźwięku tego niezwykłego albumu.



4. Hatti Vatti - "Algebra"



Piotr Kaliński zebrał swoje dźwiękowe wspomnienia z licznych podróży do Orientu i zatopił je w dubowych brzmieniach. Muezzini, cykady, fragmenty audycji radiowych wyłaniaja się z oszczędnych, rozgrzanych, wypalonych bitów, tworząc fascynującą podróż do świata wyblakłych od Słońca barw.



3. Alameda 3 - "Późne królestwo"



Na "Późnym królestwie" najpełniej wyraża się artystyczna osobowość Kuby Ziołka AD 2013. Łączą się tu i przenikają wszystkie wątki jego zeszłorocznych wydawnictw. Drony, folki, podprogowa słowiańszczyzna, ambient, mistycyzm, kabała, black metal, podejrzliwość wobec technologii, kosmos, noise rock. Najmniej tu elementów wspólnych z "Don't Go", ale pamiętajmy, że tam najwięcej do powiedzenia miał Piotr Bukowski. Szkoda, że ten niezwykły materiał został zepchnięty w cień przez Starą Rzekę. Zupełnie na to nie zasługuje. I nie, to wysoki miejsce nie jest z mojej strony próbą rekompensaty, czy zwrócenia uwagi na debiut Alamedy. To po prostu najlepsza dotychczasowa pozycja w pokaźnym dorobku Kuby.



2. Oleś Brothers & Jorgos Skolias - "Sefardix"



 Za tym projektem stoi również Miron Zajfert.Z jego inicjatywy spotkali się nietypowi instrumentaliści z nietuzinkowym wokalistą, by na nowo odkryć muzykę greckich Sefardyjczyków. Do dyspozycji mieli tylko kontrabas, perkusję i głos. Nie odgrywali, lecz, podobnie, jak Nor Cold reinterpretowali materiał źródłowy. Pozostali bliżej tradycji, nie bojąc się jednocześnie wycieczek w stronę współczesnej muzyki improwizowanej. Przy użyciu skromnych środków osiągnęli maksymalny efekt.

1. Hera & Hamid Drake - "Seven Lines"



Ekipa Wacława Zimpla była w zeszłym roku bezkonkurencyjna. W składzie poszerzonym o Raphaela Rogińskiego i Macieja Cierlińskiego ze specjalnym udziałem jednego z najbardziej cenionych free jazzowych perkusistów, Hamida Drake'a Hera zagrała na Krakowskiej Jesieni Jazzowej. To nagranie tego niezwykłego wydarzenia. Pięć kompozycji, opartych na tradycyjnych melodiach  z różnych stron świata. Jest Beludżystan, Indie, Tybet, Japonia, Rosja. Ale nie tylko. W miarę rozwoju improwizacji do mozaiki dołączają kolejne rejony, kolejne tropy. Mnie najbardziej zachwyca "Afterimages", które zmieniają się w saharyjski jam prowadzony przez Rogińskiego. Do tego ekstatyczne zatracenie się w muzyce, bardzo pierwotne w swojej istocie sprawia, że od "Seven Lines" mimo jej pokaźnych rozmiarów oderwać się nie sposób. Klękajcie narody.







Poprzednie piątki tu, tu i tu.

piątek, 3 stycznia 2014

Polska 2013: miejsca 10-6

10. Susanna Jara - "Wesna, wesnoju"




Kolejna po Angeli Gaber "absolwentka" Widymo. Susanna Jara w przeciwieństwie do swojej koleżanki, skupia się jedynie na muzyce ukraińskiej, część piosenek napisała sama. Jazzujące aranżacje uwspółcześniły stare pieśni, język jest elementem bliskiej egzotyki, ale tu chodzi przede wszystkim o niepowtarzalny głos Jarej.

9. kIRk - "Zła krew"




Ciężkie bity, upiorne sample, demoniczna trąbka. Duszna atmosfera. Rozkład. Wręcz fizyczna opresja dźwięków. Płocko-warszawskie trio znów wydobywa najciemniejsze zakamarki swojej duszy, by przekuć je w jedna z najlepszych płyt minionego roku. Muzyczne katharsis.



8. Stara rzeka - "Cień chmury nad ukrytym polem" (recenzja)




Nazwisko Kuby Ziołka pojawiało się w ubiegłym roku wszędzie, od Pitchforka, po Politykę. Przede wszystkim za ten album. Mnie bardziej spodobała się kaseta, gdzie metalowe wstawki zostały zastąpione folkiem, bo jeszcze bardzie podkreślały słowiański charakter tego albumu.





7. T'ien Lai - "Da'at" (recenzja)



Kuba Ziołek po raz trzeci. W duecie z Łukaszem Jędrzejczakiem (Tin Pan Alley, Duży Jack). Odstawiają gitary, zabierają się za samplery i stare radia, by z dźwiękowej magmy stworzyć płytę medytacyjną, kosmiczną i wreszcie po prostu piękną.



6. Wovoka - "Tree Against the Sky" (recenzja)



Korzenne bluesy, spirituale, Indianie, wywoływanie duchów. Od nawiedzonego głosu Mewy Chabiery stają włosy na głowie. Kwartet dowodzony przez Raphaela Rogińskiego sięga w głąb historii, do niechlubnych czasów podboju Ameryki, podobnie, jak Matana Roberts ze swoim monumentalnym projektem "Coin Coin", lecz szukają w nich nie korzeni rodzinnych, a porozumienia z duchami zbiegłych niewolników.

Miejsca 20-16 tu.
Miejsca 15-11 tu.

czwartek, 2 stycznia 2014

Polska 2013: miejsca 15-11

15. Angela Gaber Trio - "Opowieści z Ziemi"



Sanockie trio pod przewodnictwem Angeli Gaber mającej za sobą epizod w Widymo na Facebooku określa się dość pretensjonalnie jako "polsko-kazchski proces muzyczny". Niemniej jest w tym określeniu sporo racji, utwory na debiutanckim albumie niespiesznie rozwijają się, są niczym tytułowe opowieści. Jednocześnie minimalistyczne, ale brzmiące maksymalnie dzięki nagrywaniu w kościele. Nad przeplatającymi się instrumentami króluje głos Angeli śpiewającej w sześciu językach tradycyjne piosenki. Niezwykle przejmująca płyta.

14. Kixnare - "RED"




Pięknie wydana rzecz, soczyście czerwona okładka, winyl i koperta. No ale nie o tym. W sumie wsytarczyłyby dwa słowa, by uzasadnić jej miejsce w dwudziestce "Gucci Dough", ale album częstochowskiego producenta na każdym kroku czaruje wysmakowanymi bitami.



13. Hokei - "Don't Go"




Pierwszy na liście z ziołkowych projektów. Najbardziej połamany, najbardziej mathrockowy, ale nie najgłośniejszy. Za ideę zespołu odpowiada Piotr Bukowski ze Stworów, ale stoi w cieniu, oddając głos Ziołkowi. Szkoda tylko, że dwie perkusje, za którymi siedzą Igor Nikiforow i Tomek Popowski na płycie tracą trochę mocy znanej z koncertów.



12. Marcin Masecki - "Polonezy"




Już za sam pomysł napisania polonezów na orkiestrę dętą Maseckiemu należą się ogromne brawa. A ponieważ są one skomponowane z charakterystyczną dla niego pozorancką nonszalancję i prawdziwą brawurą, słucha się ich świetnie. Nie można za to za bardzo do nich potańczyć, niemniej za odświeżenie tego skostniałego tańca i sięgnięcie po format orkiestry kojarzony bardziej ze strażakami i cygańskimi orkiestrami niż z filharmonią, czyli sięgnięcie do korzeni, Masecki ma ode mnie ogromne propsy. I lubelskie Kody za zamówienie tego projektu również.

11. Kayah - "Transoriental Orchestra"




Najbardziej w tym roku zaskoczyła mnie Kayah, która zeszłoroczną edycję festiwalu Warszawa Singera przygotowała materiał śladami Żydów. Podobnie, jak Angela Gaber śpiewa w wielu językach i podobnie nie ma w tej wielojezyczności nadekspresji, która trapi nowy album Karoliny Cichej. Na radiowe potrzeby trzy piosenki zaśpiewała po polsku na drugiej płycie, a do tego doliczmy przejmującą wersję "Warszawo ma" (porównywalną z wykonaniem Stanisławy Celińskiej) i przebojowe "EL Eliyahu", a wszystko skąpane w dźwiękach Bliskiego i Środkowego Wschodu. Pobrzmiewa tu Persja, Indie, Turcja, Grecja, Bałkany. Wielki powrót etno do głównego nurtu? Mam nadzieję.


Miejsca 20-16 tu.

środa, 1 stycznia 2014

Polska 2013: miejsca 20-16

20. Psychocukier - "Diamenty"

Szósta płyta łodzian jest pierwszą, która przekonała mnie w całości. Proste, oszczędne, motoryczne, świetnie wyprodukowane i brzmiące granie. Pustki po obecnie zdziadziałych i bawiących się w herosów rocka QOTSA nie wypełnią, ale przynajmniej osłodzą żałobę.



19. Stefan Wesołowski - "Liebestod"



Drugi album młodego, trójmiejskiego kompozytora i skrzypka hipnotyzuje tajemniczą atmosferą wypełnioną mieszanką elektroniki i klasyki. Dużo tu repetytywności, są nagrania terenowe wzmacniające filmowość całości. Choć filmu do tej muzyki bałbym się oglądać, mam za słabe nerwy.



18. Kaseciarz - "Motorcycle Rock and Roll"



Maciek Nowacki zaczął śpiewać, jego zespół coraz bardziej oddala się od surfu. Same przeboje skąpane w krakowskim smogu.



17. Krzysztof Zalewski - "Zelig"




Po latach otrzaskiwania się w Heyu, Muchach, Japoto, z Brodką, Zalewski wraca na swoje. I to jak wraca. Od "Jaśniej" trudno się oderwać, a potem jest jeszcze lepiej. Bigbit, alternatywa, blues, delikatne machnięcia elektroniką robią wrażenie, pokręcone piosenki. Bombeczka.

16. Tatvamasi - "Parts of Entirety"




Lubelski kwartet miota się między jazzem a rockiem. Stojąc w rozkroku bierze z obydwu gatunków co najlepsze, nie podporządkowując się do końca żadnemu z nich.