piątek, 19 maja 2023

Na obrzeżach x Radio Kapitał 17 V 2023


Spotkanie muzyki z Iranu i Mali, Indii i Niemiec, Indonezji i Gambii, Pakistanu i Stanów. W programie wyjątkowo piękne i wyjątkowo długie utwory, a i ja jestem wyjątkowo rozgadany.

1. Kayhan Kalhor & Toumani Diabate - The Path of No Return
2. Arooj Aftab, Vijay Iyer, Shahzad Ismaily - Eyes of the Endless
3. MD Pallavi & Andi Otto - An Unwritten Word
4. Suarasama - Untukmu Yang Berperang

czwartek, 18 maja 2023

Jak dym


Za mniej niż tydzień miną dwa miesiące od premiery Love in Exile, a ja nie napisałem o niej ani słowa. Nie dlatego, że nie próbowałem, ani dlatego, że uważam, że nie warto o niej pisać, że mi się nie podoba (a wiadomo, że po pierwsze łatwiej z sensem pochwalić niż zganić). Nie, to album wybitny, często do niego wracam. Po prostu, nie wiem, jak go ugryźć, jak się z nim zmierzyć, by nie wyszło zbyt banalnie albo zbyt pretensjonalnie. I tak siedzę, piszę i wykreślam kolejne zdania. 

Trudno zmierzyć się z Love in Exile, bo to muzyka paradoksów, złożona w swojej prostocie. Nie jest to jazz, jak by chcieli zachodni recenzenci. Nie jest to do końca ambient, za dużo się dzieje. Nie są to wreszcie ragi, bo dzieje się za mało, choć w kilku momentach słyszę podobieństwa do Under the Lilac Sky Arushi Jain. To muzyka odległa od tego, co robi na co dzień Vijay Iyer, ale dość bliska Ismaily’emu i Aftab. 

Dość naturalnym punktem odniesienia jest Vulture Prince. Obie płyty są podobni minimalistyczne, z wiodąca rolą głębokiego jak ocean głosu Arooj. Różnią się przede wszystkim tym, że Love in Exile to album tria. Jako trio Love in Exile Iyer, Ismaily i Aftab występowali jeszcze w nowojorskich klubach. Grali wtedy między innymi utwory, które później trafiły na Vulture Prince w zupełnie innych aranżacjach. Żaden z nich nie trafił na ten album, sześć kompozycji wywiedli ze wspólnej improwizacji. W przeciwieństwie do jazzu nie ma tu miejsca na pełne dźwiękowych fajerwerków solowe popisy. 

Sami muzycy w wywiadach naprowadzają na trop ćwiczeń ze słuchania. Słuchali siebie nawzajem, to muzyka powstała z interakcji. Może dlatego głos Aftab pojawia się nieregularnie, trzeba na niego czekać, jak w To Remain/To Return, kiedy pojawia się dopiero po trzech minutach. Nigdy nie dominuje, jakby sama słuchała powolnych zamyślonych fraz Iyera przemieszczającego się między fortepianem Steinwaya a organami Rhodesa. Fraz, które powstają w niemal ciągłym dialogu z oszczędnym basem Ismaily’ego, który gra tak, jakby wahał się, czy iść w lekki groove, czy drony. Kiedy wybiera te drugie, ciągnie całość w stronę Indii, przecież tam bez dronu nie da się grać muzyki klasycznej.

I wreszcie Arooj. Gdy już się pojawi, jej głos jeszcze bardziej piorunujące wrażenie niż na Vulture Prince. Choć śpiewa bardzo podobnie, ślizgając się glissandami po sylabach urdu. Robi to jednak bardziej zdecydowanie, z większą pewnością, ale nadal zwiewnie. Teksty to raczej powtarzane pojedyncze frazy czy słowa. Abstrakcja, nie narracja. Aftab chciała się pobawić sylabami urdu, mówi, że żaden język nie ma ich tak pięknych. Kiedy tak śpiewa, wierzę jej. Abstrakcja nie wyklucza emocji, a one aż bulgoczą pod powierzchnią. Może dlatego, że czytam teraz o tym książkę, w samym tytule Love in Exile słyszę Podział Indii (ciekawe, że w polskiej Wikipedii nie znajdzie się artykułu o tym wydarzeniu). Echa tego krwawego, ostatniego tchnienia brytyjskiej władzy w Indiach są słyszalne do dziś, możliwe, że słychać je i tu. Aftab i Ismaily mają pochodzenie pakistańskie, możliwe, że ich rodziny, jak miliony innych zostały rozdzielone granicą.

Nie ma na Love in Exile ani jednego zbędnego dźwięku. Umiejętnie grają ciszą, czasem i przestrzenią. Rozciągają ten czas, aż wydaje się, że wcale nie płynie. Jednocześnie jest to muzyka zwiewna, rozmywająca się niczym senne marzenie, zostawiające niejasne wrażenie po przebudzeniu. Rozwiewająca się niczym dym w słońcu.

W jednym z wywiadów, udzielonych jeszcze przy okazji Vulture Prince Arooj opowiadała o porzuceniu ego. O tym samym mówił mi Ali Riaz Baqar, kiedy rozmawialiśmy w sierpniu zeszłego roku. Tylko porzucając ego można tworzyć prawdziwą sztukę. I właśnie tak tutaj jest.

poniedziałek, 15 maja 2023

Historia pewnej znajomości


Kiedyś, dawno temu, Gazeta Magnetofonowa miała dział "Historia pewnej znajomości", w którym pisaliśmy o różnych współpracach między polskimi i zagranicznymi muzy(cz)kami. Dołożyłem do niego kilka cegiełek. A teraz pod tym samym tytułem wyszedł mój tekst o tym, jak Jaubi i EABS spotkali się, pograli w Pakistanie i Polsce i nagrali wspaniały album In search of a better tomorrow. Ale też o tym, ile pracy Astigmatic Records stało za tym, żeby zainteresowały się tą muzyką Guardiany i Piczforki tego świata. Przepytuję Marka Pędziwiatra, Alego Baqara, Sebastiana Jóźwiaka i Marcina Piechowaka. A wszystko na 9 minut czytania. Do poczytania jeszcze dzisiaj w papierowej POLITYCE i cały czas w internecie.


poniedziałek, 24 kwietnia 2023

Więcej odwagi



Wróciłem z Next Fest, chyba nie tylko duchowego następcy Spring Breaka. Na poprzednie wcielenie poznańskiego showcase'u nie trafiłem, więc porównywać ich nie będę. Trochę przemyśleń mam, trochę ponarzekam – ale mam nadzieję, że nie przesadnie.

Do rozkopanego Poznania dotelepałem się w czwartkowy wieczór na tyle późno, że na żadne koncerty nie dotarłem. A, jak widzę po relacjach, był to najmocniejszy repertuarowo dzień festiwalu. No cóż, obiecuję poprawić się w przyszłym roku.

Jako się rzekło, Poznań cały w remoncie, zasieki poustawiane chyba na każdej ulicy w centrum, tramwaje omijają je szerokim łukiem. W zasadzie można poruszać się tylko pieszo, uważając na płoty, dziury i nierówności. Stuknęło mi 42 tysiące kroków w dwa dni. Czasem robionych niepotrzebnie, bo w piątek wyszedłem z koncertu Kamila Husseina (nie jakiegoś specjalnie wybitnego czy zajmującego, zresztą do tej kwestii zaraz wrócę) w Tamie, by potem czekać pół godziny w kolejce do Blue Note, gdzie zdążyłem obejrzeć pięć minut Jazxing. Może to i lepiej, że tylko to tyle, bo ich propozycja zupełnie do mnie nie trafiła. Dużo lepiej wypadły następnego dnia Jeże Orueńskie poruszające się w podobnych, lekko jazzowych, lekko tanecznych, wodotryskowych klimatach.

Nie widziałem tak dużo koncertów, jak bym chciał. Trochę dziwnie organizatorzy skonstruowali czasówkę scen. Jest ich chyba z 15, ale na każdej maksymalnie cztery koncerty. Trudno zobaczyć więcej niż kilka występów jednego dnia, tym bardziej, że ruszają dość późno i kończą dość wcześnie. Chociażby w sobotę koncerty mogłyby się zaczynać wczesnym popołudniem i kończyć po 22, ale rozumiem, że trzeba było godnie pożegnać KAMP!

W lineupie brakowało mi odwagi, większość artystów – jak wnioskuję z festiwalowej playlisty – gra korpoalternatywę z majorsów albo rozpaczliwie próbuje wpisać się w algorytmy serwisów streamingowych. Może jestem zbyt surowy, może po prostu szukają jeszcze swojej drogi – to przecież w znakomitej większości debiutanci – ale wtedy przydaliby się na festiwalu muzycy, którzy pokazują, że da się iść własną ścieżką. Że nie trzeba być zapasową Hanią Rani, Gabrielem Fleszarem 2.0, kolejną Brodką/Nosowską/Kortezem w spódnicy, nową sanah. Brakowało mi przedstawicieli małych labeli, nie było nikogo z Thin Man Records, a przecież Robert wyłapuje najlepsze rzeczy, które dzieją się piosenkach. Dziwił brak choć jednego okołoeabsowego zespołu, a przecież prosiło się o Zimę Stulecia. Brakowało sięgnięcia po enjoy life, po artystów, którzy jakoś bawią się piosenkowa formą. A może po prostu w większości podejmowałem złe wybory.

Świadomie unikałem koncertów najbardziej znanych artystów, w końcu nie po to jeździ się na showcase'y, żeby zobaczyć, co nowego przygotowała Nosowska. Zachwycili za to Hinode Tapes swoją wizją muzyki wschodu słońca, ale przecież znałem ich wcześniej. Podobnie Nene Heroine, żartobliwie ochrzczeni „trójmiejską Niechęcią”. Oba te trójmiejskie składy zagrał w Dublinerze, miejscu, w którym za wiele nie widać, ale na szczęście słuchać było całkiem dobrze. W tym samym pubie, hm, miło i zwiewnie zagrała Ola Myszor. Prawdziwym zaskoczeniem była Feral Atom, opis mnie zainteresował na tyle, żeby pójść do Dragona i zostałem cały koncert. Było zwiewnie, onirycznie, trochę westernowo, z odrobiną psychodelii i mnóstwem pogłosu. Co prawda, w jedynym kawałku z polskim tekstem za bardzo słychać było wieczny powrót lat 80. i trochę mnie zmęczyło, ale to był wyjątek. Poza tym solidny halfway-core, zresztą jest z tego samego miasta, co nieodżałowany festiwal. Nastawiałem się na koncert Małgoli, No, ale mam takie same przemyślenia, co Jacek Świąder – za dużo w tym olewki i chaosu.

Prawie w tym samym momencie, kiedy kolejne Fryderyki zgarniał ZPiT Śląsk, za niewielką baterią samplerów, efektów i padów stanął Naphta. Docisnął jeszcze więcej basu, jeszcze mocniej splótł muzykę ludową z klubową. Nikogo nie udawał, choć taka muzyka idealnie wpasowuje się w światowe trendy. Trochę mi głupio że na festiwalu, na którym powinny liczyć się przede wszystkim odkrycia, najbardziej podobał mi się występ artysty, którego dobrze znam. 

O, właśnie - brak większej liczby przedstawicieli sceny folkowej, czy muzyków odwołujących się do tradycji był największą bolączką Next Fest. Mam świadomość, że można to napisać o prawie każdym innym festiwalu, w przeciwieństwie do innych krajów, ten rozziew jest w Polsce coraz większy. Idziemy pod prąd trendom i w tym wypadku jest to droga w złą stronę. To jednak zagadnienie na więcej niż jeden tekst.

Mimo tego narzekania, to nie był stracony czas. Może Next Fest potrzebuje trochę czasu, żeby wykrystalizować swoje pomysły, to w końcu pierwsza edycja (nawet jeśli to nie do końca prawda). Może taki bezpieczny rozbieg był im potrzebny. A za rok oby pokazali, że polska młoda muzyka ma wiele do zaoferowania. Bo przecież ma. 

środa, 19 kwietnia 2023

Na obrzeżach x Radio Kapitał 19 IV 2023

W osiemdziesiątym odcinku wybraliśmy się do na wyspę Skye, do Dublina i na Żywiecczyznę w poszukiwaniu wspólnoty i dudów. Sprawdziliśmy, co łączy Turcję i Kraków, Wrocław i Lahaur oraz, gdzie gra się najbardziej wykręconą muzykę na keyboardach.

1. Brìghde Chaimbeul - 'S Mi Gabhail an Rathaid (I Take The Road)
2. Brìghde Chaimbeul - Crònan (i)
3. kapela Ficka i Blachury - Jak sie łodpust zacyno
4. kapela DudySkrzypce - Bracia
5. Lankum - Go Dig My Grave
6. MLDVA & Ç​ı​nar Timur - Zülüf Dökülmüş Yüze / Kozan Dağı
7. MLDVA & Ç​ı​nar Timur - Ölüm Allah'ın Emri
8. Jantra - Makhafi

wtorek, 11 kwietnia 2023

Prawdziwa miłość nie rdzewieje


A​ş​k
, czyli miłość. Holendersko-turecki zespół nie mógł wymyślić lepszego i trafniejszego tytułu dla swojego piątego albumu. Po dwupłytowym skręcie w stronę electro popu, wrócili do tego, co kochają najbardziej, czyli złotych lat tureckiego psychodelicznego rocka.

W Radiowym Centrum Kultury Ludowej piszę znów o moich ukochanych Altin Gun.


środa, 5 kwietnia 2023

Na obrzeżach x Radio Kapitał 5 IV 2023


Tak wyszło, że w tym odcinku przesłuchiwaliśmy przede wszystkim nowości z ostatniego piątku marca.

1. Arooj Aftab, Vijay Iyer, Shahzad Ismaily - Shadow Forces
2. Deerhoof - Momentarily Art of Soul
3. Deerhoof - Sit Down, Let Me Tell a Story
4. Yalla Miku - Etre Astre
5. Altin Gun - Cit Cit Cedene
6. Altin Gun - Kalk Gidelim
7. Sissoko Segal Parisien Peirani - La chanson des egares
8. Sissoko Segal Parisien Peirani - Ta Nye

czwartek, 30 marca 2023

Marsylia w pigułce

Poprzednio pisałem o Johanie cztery lata temu, gdy wydawał debiutancką EPkę, Contre-jour, na której łączył części swojej złożonej tożsamości - greckie pochodzenie i marsylskie wychowanie. Teraz dokłada do tego odrobinę północnej Afryki.

Pomysł na muzykę Johan ma w zasadzie niezmienny. Jego piosenki sytuują się w rejonach electro popu i pop rapu (ale tego francuskiego), często buduje je na rytmicznym fundamencie muzyki greckiej, sięga chętnie chociażby po tsifteteli. W ten sposób tworzy lekko egzotyczną aurę. Chociaż taka “orientalność” nie jest niczym nowym na rynku francuskim - współczesny francuski pop jest przesycony arabszczyzną, Bliskim Wschodem i Afryką Zachodnią. Muzyka alternatywna również. Wystarczy wspomnieć coraz popularniejszych Mauvais Oeil, których fundamentem jest Algieria czy Murmana Tsuladze, żerującego na fascynacji postsowieckim wschodem. Murman w tę nową globalność wchodzi jako gruziński sprzedawca latających dywanów uzbrojony w saz i syntezatory.

Podobną globalność buduje Papaconstantino. Inspiracji szuka nad Morzem Śródziemnym - w Kairze, Atenach, na przedmieściach Marsylii. Ważne są dla niego też Paryż i Lyon, miejsca, gdzie wykuwał się francuski rap. Mniej otwarty jest na Stany - jak cały współczesny francuski rap, Papaconstantino spogląda raczej w stronę Afryki Północnej jako źródła inspiracji. Słychać to bardzo wyraźnie w sposobie, w jakim Johan korzysta z autotune’a - a korzysta z niego prawie bez przerwy - dużo bliżej mu do emulowania frazowania wokalistów rai niż trapowych, ślizga się melizmatami po melodiach.

Tu czas na małą dygresję - Pitchfork donosi, że muzyka arabska już zaraz globalnie wybuchnie, że słychać coraz więcej arabskich głosów. Globalnie - czyli zaczynają się interesować arabskimi wykonawcami słuchacze w Stanach. Poza jednozdaniowym wspomnieniem Umm Kulthum i Fairuz ani słowem nie zająknęli się, że Francji czy Belgii artyści z arabskiej diaspory funkcjonują od lat, że muzyka arabska jest słuchana na Globalnym Południu powszechnie, że nawet artyści niemający arabskich korzeni sięgają po elementy tej muzyki. Jak Papaconstantino właśnie. Dla Pitchforka globalne jest tylko to, co dociera do Stanów, pojawi się na radarze kulturowego hegemona. 

Wróćmy jednak do Johana, niech nie zginie w mojej złości na Amerykanów. Nie poszedł w stronę rozbuchanych aranżacji, nadal gra skromnie, z oddechem. Coraz częściej sięga po buzuki, pojawia się w każdym utworze, ale jeśli bym miał określić jego muzykę jednym określeniem, byłby to jednak pop rap. Mocno słoneczny, leniwy, kolorowy. Takich zresztą dobiera gości - rad cartier w Beau temps leniwie rapuje jakby nie wyszedł ze swojej cloudrapowej banieczki. Jeśli pojawia się inspiracja Ameryką, to mocno przetworzona, dostosowana do lokalnych, śródziemnomorskich warunków. Tak samo robili pół wieku wcześniej muzycy tureccy, arabscy, kambodżańscy, latynoscy z rockiem psychodelicznym, dziś tak plastyczny jest rap. Zdobył świat i temu światu teraz się poddaje, pączkują lokalne odmiany, ciągle mutuje.

Johan wyciąga rękę do kolejnego globalnego fenomenu, reggaetonu. W Dans ma vie zderza nie tylko buzuki z Karaibami, ale jeszcze zaprasza do tej mieszanki kolumbijską wokalistkę Dreę Dury. Cały czas jednak podkreśla związek ze Śródziemnomorzem, bladobłękitnym niebem, wąskimi uliczkami, cykadami, cyprysami i piniami. W tekstach sięga po orientalizujące stereotypy i je odwraca, jak w Bricolo. Śpiewa też, że uwielbia, gdy jego kot tańczy, prawie nigdy nie jest poważny. Zawsze za to jest przebojowy. 

środa, 22 marca 2023

Na obrzeżach x Radio Kapitał 22 III 2023



Trochę muzyki z Ugandy, trochę afroperuwiańskich eksperymentów, cyfrowe oberki, tureckie piosenki dla dzieci, malawijskie szaleństwo i pakistańskie ragi. Dzień jak co dzień w tej audycji.

1. Rian Treanor & Ocen James - Nassacades
2. Rian treanor & Ocen James - Rigi Rigi
3. Ale Hop & Laura Robles - Son de los diablos
4. Derya Yildirim & Graham Mushnik - Tren gelir
5. Altin Gun - Rakyia Su katamam
6. Dj Kampantho  MP4MP3
7. OPLA - FAX
8. Jaffar Hussain Randhawa - Sanwal Mor Muharan

Tęsknota po polsku

 

W Resident Advisorze piszę o tęsknocie zamkniętej w muzyce Bartka Kruczyńskiego.

poniedziałek, 20 marca 2023

Na obrzeżach x Radio Kapitał 8 III 2023



Pakistańskie ragi, chasydzkie niguny, tureckie cifteteli, jazzowe improwizacje, arabski maqam – wszystko z klarnetem w roli głównej.

1. Saagara - Uprise
2. Jaffar Hussain Randhawa - Raag Bhopali
3. Cuneyt Sepetci & Orchestra Dolapdere - Kirmizi Gülün Ali Var
4. Bastarda - Emes
5. Hera & Hamid Drake - Sounds of Balochistan
6. Bastarda - Acher
7. A Hawk and a Hacksaw - Bayati Maqam

piątek, 24 lutego 2023

W poszukiwaniu wspólnoty



Tak jak w stolicy Algierii zbierali się przedstawiciele państw Trzeciego Świata, nienależących ani do natowskiego Zachodu, ani do sowieckiego Wschodu, tak Algiers skupia wokół siebie muzyków, którzy nie potrafią zagrzać miejsca w jednym gatunku. 

W Dwutygodniku krytycznym okiem spoglądam na Algiers, ich deklarowany internacjonalizm i historię. Z tekstu wypadły dwa fragmenty o "Shook", ich czwartej płycie, która ma premierę właśnie dziś. A to chyba dobra recenzja tej płyty.

Na Atlancie zaczyna się i kończy „Shook”. Rozpoczyna się robotycznym głosem ikonicznym dla mieszkańców metropolii i znanym prawie każdemu Amerykaninowi, który choć raz w życiu leciał samolotem - głosem zapowiadającym kolejne odloty z lotniska ATL, największego hubu przesiadkowego w Stanach, obsługującego najwięcej pasażerów i najwięcej lotów towarowych. Kończy się cykadami, deszczem, a przez cały album gdzieś w tle przewijają się dźwięki miasta. „Świerszcze i cykady to dźwięk domu. Nieważne, gdzie jestem, gdy je słyszę, myślę o Atlancie. Ale nie powiedziałbym, że to mój ulubiony dźwięk miasta, bo nienawidzę lata w Atlancie.” – mówi Fisher. „Mało kto wie, że Atlanta jest jednym z najbardziej zalesionych miast na świecie. Ludzie patrzą na Atlantą przez pryzmat rapowych teledysków i wyobrażają sobie ekstremalnie zurbanizowaną metropolię, ale to nieprawda. Atlanta jest rozlana. Deszcz obijający się o drzewa, cykady, pociągi, strumienie – w Atlancie wieś łączy się z miastem. Tak brzmi moja Atlanta.” – dodaje Mahan.

W pandemicznym zamknięciu każdy pracował nad swoimi demówkami, rozwijał pomysły, którymi potem się wymieniali. „Nie zmuszaliśmy się do niczego, niczego od siebie nie wymagaliśmy. Inaczej niż przy „There Is No Year””. Przerzucanie się pomysłami, podrasowywanie szkiców kolegów – metody, które wypracowali przy okazji debiutu objawia się też w jeszcze większej kolażowości muzyki Algiers. „Shook” jest w swojej konstrukcji właściwie albumem rapowym, pełnym sampli, pozszywanym zręcznie z różnych gatunków, w obrębie jednej kompozycji potrafi przejść od industrialu przez soul i gospel (z obowiązkowym call-and-response) do punku. Algiers odwołuje się równie chętnie do tradycji slamu i spoken word, słowo jest dla nich głównym medium. “Out of Style Tragedy” z samplowanym fragmentem “They’re talking about nuclear war”, z Fisherem czytającym litanię przeciwko kolonializmowi, przeciwko wykorzystywaniu Czarnych, przeciwko plagi przemocy trapiącej Amerykę jest jednym z najmocniejszych momentów “Shook”. Mocne, wyraziste bity sąsiadują z iskrzącymi się partiami gitar, przeplatają się riffami syntezatorów. Końcówka „Irreversible Damage” to szalone rejony “Saint Dymphna” Gang Gang Dance. Fisher z albumu na album coraz pewniej czuje się w roli punkowego kaznodziei z gospelowym zacięciem, wystarczy posłuchać, jak prowadzi narrację w “Good Man”.

wtorek, 31 stycznia 2023

2022: podsumowanie


Płyta roku mogła być tylko jedna. W tym roku dogoniła mnie rzeczywistość i nie będzie potężnego podsumowania roku. Wybaczcie.

Do podsumowania "Wyborczej" wysłałem następujące dziesiątki i dobrze oddają to, jaki muzycznie dla mnie był ten miniony rok:

Polska:
4. Brodka - Sadza
7. Polskie Znaki - Rzeczy ostatnie
8. Hinode Tapes - Hinode Tapes
10. Tuleje - Ciche miejsca

Niepolska:
4. Silvana Estrada - Marchita
6. Sote - Majestic Noise Made in Beautiful Rotten Iran
9.  Gaye Su Akyol - Anadolu Ejderi
10. Plains - I Walked With You a Ways    


wtorek, 24 stycznia 2023

Bez powtórzeń


Przestrzeń pomiędzy
- tak nazwał swój najnowszy album Raul Refree, jeden z moich ulubionych producentów i muzyków.

O producenckich walorach tego Katalończyka pisałem już niejednokrotnie. O tym, jakim jest muzykiem po prostu, jeszcze mi się nie zdarzyło. Refree jest przede wszystkim gitarzystą, zaczynał w barcelońskich hardcore’owych składach, choć dziś z tego niewiele zostało w jego muzyce (ale nie nic, o czym przekonuje końcówka el espacio entre). Nie wiem, też, czy nadal jest “przede wszystkim” gitarzystą, bo album z Liną nagrał prawie wyłącznie na syntezatorach, a tutaj duża część kompozycji powstała na pianinie. 

Poza produkowaniem innych i graniem w duetach, Refree zajmuje się również komponowaniem muzyki do filmów i stąd pochodzi część materiału, czy może inspiracji do niego. Koncept el espacio entre zrodził się podczas pisania nowej, autorskiej ściezki dźwiękowej do La aldea maldita, klasyka niemej hiszpańskiej kinematografii. Z filmu Refree wziął poczucie pustki, wykorzenienia i przekształca je w przestrzeń “między tym, kim jesteśmy, a tym kim byliśmy”. Przy tym, stawia wyraźnie na tezę, że ludzkie życie nie składa się z samych powtórzeń. Raczej przypadkowych wydarzeń, obrazów zmieniających się jak w kalejdoskopie. 

Wszędzie znajduje inspiracje, może być to widok za oknem pociągu, podsłuchana rozmowa. Wierzy też, że w codzienności można znaleźć magię. Jest przy tym wszystkożerny - zderza ze sobą zdekonstruowany madrygał Lament nimfy Verdiego z nagraniami terenowymi, szumami przesterów, surowością gitary akustycznej, medytacyjnymi, oszczędnymi partiami fortepianu, organowymi pasażami czy wreszcie blackmetalowymi perkusyjnymi blastami. Udaje mu się nie wywołać uczucia przeładowania, nie odchodzi od pewnej surowości i minimalizmu brzmienia, które wypracował w pracy z innymi. Przenosi te doświadczenia do własnej muzyki. 

Gdy sięga po gitarę, faktycznie momentami przypomina Raphaela Rogińskiego - jak podpowiada wydawca. Podobnie porusza się po muzyce wywodzącej się z duchowości i religijności, bardzo mocno słychać na el espacio entre wpływy kościelnego baroku. Również podobnie jak Rogiński, Refree zręcznie porusza się między rejestrami, gatunkami i kontynentami, zszywa z tych wszystkich wpływów poruszającą, emocjonalną całość. Wie, jak zagrać na uczuciach, ale też nie przesadza, nie robi tego zbyt ostentacyjnie.

Pierwszą z płyt roku już mam.

czwartek, 19 stycznia 2023

Chwile spokoju

Przeprowadzka, zmiana kraju, remont, którego zakres jest - jak zawsze - dużo większy od zakładanego. Tym rytmem toczy się w ostatnich tygodniach moje życie. Nie mam chwili, by odetchnąć. W tych rzadkich chwilach, kiedy nic się nie dzieje, wyciszenie zapewnia mi - to paradoks, wiem - kIRk. 

Jeszcze w połowie zeszłego roku byłem pewien, że dawno się rozpadli, zakończyli działalność. A jednak nie, po kolejnej hibernacji wrócili w zmienionym składzie. To nie dziwi, bo kIRk zawsze był dość płynnym zespołem. Do Pawła Bartnika, bez którego kIRka być nie może i Olgierda Dokalskiego dołączył grający na duduku - ormiańskim kuzynie oboju - Stanisław Matys. Tak, kIRk w 2022 to zespół przede wszystkim akustyczny.

To zespół również bardzo spokojny, może nawet stoicki i dostojny. Jakże inny od tego najbardziej znanego wcielenia, z czasów Mszy świętej w Brąswałdzie i Złej krwi. Grali wtedy duszno, gęsto, mrocznie. Muzyka wciągała i oblepiała jak bagno. Depresja w pigułce. A gdy poprawili to jeszcze Mszą świętą w Altonie, zrobiło się naprawdę ciężko. Trochę zmienili kierunek, gdy dołączyła do nich Antonina Nowacka. A potem zamilkli.

Wracają całkowicie odmienieni. Dokalski z Matysem budują powolne motywy, z rzadka podkręcone niepokojem. Trochę w tym przypominają Ellen Arkbro czy Aine O’Dwyer. Bartnik je modyfikuje, zapętla, ale tylko tak, by uwypuklić monumentalność muzyki. Współbrzmienie trąbki Dokalskiego i duduka Matysa momentami przywodzi na myśl nieodżałowany Nor Cold, mój ukochany, choć efemeryczny zespół warszawskiego jazzu. 

Jankowi Błaszczakowi mówili w Dwutygodniku, że porzucili rytm z potrzeby serca, że potrzebują się teraz uspokoić, że są w takim miejscu życia. Głęboko wchodzą w tę medytacyjność i ukojenie, szczególnie słychać to w Alyonie i Teodorze. W tym drugim utworze Matys doskonale wykorzystuje lamentacyjną barwę duduka, Bartnik ją tylko zwielokrotnia, a Dokalski jest gdzieś w tle, buduje drugi, trzeci, czwarty plan. Może lepiej byłoby napisać maluje, bo statyczność muzyki kIRka można porównać do pejzaży - rozległych widoków, najlepiej górskich, z dolinami pełnymi jesiennej mgły. 

środa, 11 stycznia 2023

Na obrzeżach x Radio Kapitał 11 I 2023


Na trzy ćwierci do setki set z muzyką w różnych językach – brazylijskim portugalskim, francuskim, libańskim arabskim, egipskim arabskim, ladino, somalijskim, malinke, angielskim, hiszpańskim i lingala. Trochę do tańca, trochę do melancholijnego spoglądania przez okno.

1. Tim Bernardes - Meus 26
2. Francoise Hardy - La Question
3. Fairuz - It's Not a Problem
4. Farid el Atrache - Hebbina Hebbina
5. 
Marita Albán Juárez Quartet - Mae
6. Sowal Diabi - Dia Barani
7. Congotronics International - Hand to the Knee
8. 4 mars - 2
9. Iftin Band - Kurbo Jaceyl
10. Lala Tamar - 
En Casa De Mi Padra

https://www.mixcloud.com/radiokapital/radio-kapitał-na-obrzeżach-75-muzyka-językami-2023-01-11/

poniedziałek, 9 stycznia 2023

Surowa czy przetworzona?

To pytanie zadają sobie chyba wszyscy związani z polską muzyką (około)tradycyjną. Jak podchodzić do tradycji, by nie zginęła w dzisiejszym świecie i nie straciła swojego charakteru? Odpowiedzi na nie są różne, często wzdłuż nich przebiegają podziały środowiskowe. Polskie folk i tradycja miały w ostatnich trzydziestu latach swoje wzloty i upadki, ale dzisiaj muzyka wywodząca się z tradycji to najciekawszy nurt w polskiej muzyce. 

O tym wszystkim przez pryzmat paszportów Polityki piszę w rocznicowym wydaniu"Niezbędnika Inteligenta" poświęconego 30 latom tej nagrody.