poniedziałek, 31 stycznia 2011

Koncerty 2010

Ostatni dzień stycznia, muszę się spieszyć, bo potem wszelkie podsumowania będą frajerskie ;). Piosenki roku mają się pojawić na UM!, płyty tamże opublikowałem, więc pozostały tylko koncerty. A tych znów było mnóstwo. Co prawda, nie był to aż tak urodzajny rok jak 2009, ale część koncertów odpuściłem z własnej winy (jak ja mogłem nie iść na Crystal Castles - idiota), część mi odwołali, a na OFFa nie pojechałem, bo wojażowałem. Podobnie jak w zeszłym roku 10 najlepszych koncertów. I podobnie jak wtedy, trochę oszukam.

10. Brodka w Palladium/Rachael w Hydrozagadce
Ostatnie miejsce zarezerwowałem dla reprezentacji Polski. I trochę prywaty. Po kolei. Koncert Brodki był zdecydowanie najlepszym polskim występem, jaki widziałem w zeszłym roku. Pełny profesjonalizm. Świetne nagłośnienie. Świetne piosenki, dobrze dobrane covery. Łzy szczęścia Moniki. I "W pięciu smakach" razy dwa. Koncert Rachael to zupełna antyteza występu Brodki. Mały klub, niezbyt powalająca frekwencja. Brzmieniowy brud i niechlujstwo przykrywające momentami popowe melodie. Duża dawka psychodelii i mocnego gitarowego grania. Z koncertu na koncert są coraz lepsi, a po wymianie basisty przeszli na nowy, wyższy poziom (i nie chodzi o to, że Bart złym basistą był, wręcz przeciwnie, ale nie zawsze pasował do psychodelicznego krajobrazu zespołu).

9. Auf Der Maur w Stodole/Dead Weather w Gdyni
Pierwsze oszukaństwo w tym zestawie. Z jednej strony były to koncerty zupełnie różne. Na koncercie Melissy Stodoła świeciła pustkami, Dead Weather oglądały tysiące na Open'erze. Z drugiej były dość podobne. Królował blues. Jeden i drugi koncert był bardzo ciężki i bardzo przebojowy. Jeden i drugi agresywny i mroczny. Jeden i drugi obfitował w zaskakujące covery. Dlatego są w tym zestawieniu razem.

8. Alina Orlova na Targu Węglowym
Wrzesień zeszłego roku był podejrzanie zimny. Ziąb straszliwy, ciągnęło od morza na dodatek. Do tego dwie godziny stania na zimnie, by doczekać się jej koncertu. Dobrze, że Alina wynagrodziła to z nawiązką. Piękny, wzruszający koncert. I długo wyczekiwany.

7. Basia Bułat w Cafe Kulturalnej
Nie lubię Kulturalnej. To znaczy jest dobrym miejsce na pogaduchy i piwko, ale na koncerty słabym. Z dwóch powodów. Po pierwsze: słabe nagłośnienie, które strasznie przeszkadzało na koncercie Polvo. Po drugie: wiecznie trajkocząca publiczność. Nigdy tego nie zrozumiem. Jak można zapłacić za koncert, a potem sobie beztrosko gadać podczas występów. Krew mnie zalewa. I koncert Basi był przegadany. Ale nie przeszkodziło jej to zagrać fenomenalnie, a biorąc pod uwagę fakt, że z powodu wulkanu, zagrała z okrojonym składem, było jeszcze lepiej. Towarzyszył jej tylko Paul Frith (który również był supportem) i Holly. Koncert w grudniu też był wyśmienity, ale niech następnym razem Basia zagra gdzie indziej. Błagam.


6. The Hives w Gdyni
Energia, szaleństwo, buńczuczność. Szkoda, że na ogromnym festiwalu, a nie klubie. Wtedy byliby wyżej. Ale i tak dawno tak nie skakałem na koncercie. A na festiwalu to chyba nigdy.


5. Yawning Man w Od zmierzchu do świtu
W poprzednim roku dwa razy odwiedziłem Wrocław. Za każdym razem, by zobaczyć koncert, na który czekałem kilka lat. W lipcu był to koncert Yawning Man, legendy Palm Desert. Było to wydarzenie tak wiekopomne, że nawet pogoda się dostosowała. Milion stopni, gorąco i słonecznie. Idealna oprawa dla desert rocka. I nawet to, że Mario Lalli się rozchorował i nie przyjechał nie przeszkadzało tak bardzo.

4. Japandroids w Powiększeniu
Najbardziej młodzieńcza płyta 2009 roku i najbardziej młodzieńczy koncert roku 2010. Powiększenie zapełnione w 120%. Ewenement. Średnia wieku 16-17 lat. Ewenement. Pogo pod sceną. Ewenement. Wieczór pogujący pierwszy raz od koncertu Mondo Generator. Ewenement. Godzina pełna hałasu i potu.

3. Brant Bjork w Firleju
Po tym koncercie do zobaczenia całego składu kyussa brakuje mi tylko Scotta Reedera i grubasa. Pulpeta mogłem zobaczyć we Wrocku, ale różne zawirowania pieniężno-organizacyjne sprawiły, że wybrałem tylko Yawning Mana i nie żałuję. Na Branta musiałem pojechać. Czekałem na ten koncert od 2006 roku. Koncert idealny. I jeden z pierwszych moich bootlegów.

2. Pearl Jam w Gdyni
Od momentu ogłoszenia przez Ziółka wiedziałem, że to będzie koncert roku. I miał do tego wszelkie predyspozycje. Świetny przekrojowy set, Ed w bardzo dobrej formie wokalnej. Mnóstwo energii na scenie i pod nią. Zresztą, czy koncert jednego z ukochanych zespołów, zaczynający się od trzech moich ulubionych piosenek może nie być koncertem roku? Otóż może.

1. Lucky Dragons w Powiększeniu
Poszedłem na ich koncert tak po prostu. Na OFFie nie byłem, więc nie wiedziałem, czego się spodziewać. Osób było może ze dwadzieścia. Każdy miał swój własny instrument. No właśnie, na tym polegają koncerty Lucky Dragons. Para rozdaje różne przeszkadzajki, dziwne, chałupnicze instrumenty. Dzięki temu, że frekwencja była niewielka, wszyscy aktywnie uczestniczyli w tym rytuale. I właśnie ta, tak głęboka interakcja sprawiła, że ich występ znalazł się na szczycie podsumowania roku, ale i wysoko w moim rankingu koncertów życia.

czwartek, 27 stycznia 2011

Warsaw goes witch house

Wczorajszy dzień sponsorował liczebnik "pierwszy".

Pierwszy raz byłem w Eufemii, choć mam do niej dwa kroki. Miejsce niewielkie i bardzo urokliwe. Filar rzeczywiście zasłania całą scenę, jeśli się stoi z boku, ale generalnie nie ma tragedii. Będę wpadał częściej. Tym bardziej, że repertuar robi się coraz ciekawszy i Eufemia zaczyna wypełniać dziurę po Jadło.

Pierwszy raz byłem na koncercie "około witch house'owym'", zresztą był to prawdopodobnie pierwszy taki występ w Warszawie. Lafidki zaserwował mocno improwizowany set pełen psychodelii. I witch house'owych basów. I ośmiobitowych dźwięków. Były momenty naprawdę świetne, ale i takie dość męczące. Rzeczywiście, muzyka przywodziła na myśl czasem las tropikalny, a czasem zimne, arktyczne pustkowia. Koncert mogę spokojnie zaliczyć do tych udanych. Poza tym noszenie kambodżańskiej maski rox!

Pierwszy raz też rozmawiałem z nieznanym mi artystą przed koncertem przy piwku. Wszystko dzięki Mike'owi i jego koszulce Wooden Shjips. Lafidki, czy po prostu Saphy Vong jest przesympatycznym ziomkiem. I lubi polskie piwo, bo jest odpowiednio mocne, nie to, co te sikacze z jego rodzinnej Francji. Skoro jest Francuzem, to nie najlepiej mówi po angielsku. Dlatego pierwszy raz od... zawsze rozmawiałem po francusku z prawdziwym Francuzem. 

I pierwszy raz kupiłem mini CD zapakowane w DYSKIETKĘ!! How awesome is that?

środa, 19 stycznia 2011

Małpa - 5 element



Znów świetny teledysk zrobili Małpie. To będzie jego rok (zresztą poprzedni też należał do niego). Niech szybko wydaje Proximite z Jinxem!

niedziela, 16 stycznia 2011

Ballake Sissoko & Vincent Segal - Chamber Music

Afryka w Europie, Europa w Afryce.

Ballake Sissoko jest uznanym malijskim muzykiem. Nagrywał z takimi osobistościami jak Taj Mahal czy Ludovico Einaudi. Sam gra na korze, dwudziestojednostrunowej afrykańskiej harfie. Vincent Segal jest klasycznie wykształconym francuskim wiolonczelistą. Grywał w orkiestrach i triphopowym zespole bomcello. Połączył ich przypadek. I Mali.

I chyba wystarczy tego gadania.


poniedziałek, 3 stycznia 2011

IncarNations - "Radio Retro"

Tytuł zdradza koncept na tę płytę. Mianowicie, gramy muzykę, jaka wydobywała się z radioodbiorników takich, jak ten na okładce, w czasach ich świetności. Nie zdradza natomiast, kto jest za to odpowiedzialny. A są nimi: Maja Kleszcz i Wojtek Krzak z Kapeli ze wsi Warszawa, czyli specjaliści od trochę innego rodzaju retro niż ten zaprezentowany tutaj.

Gdyby ktoś kazał mi opisać tę płytę jednym słowem, bez dłuższego wahania wybrałbym określenie „stylowa”. „Radio retro” pełne jest dawno zapomnianego sznytu i elegancji. Z jednej strony kojarzy mi się z zabawami w międzywojennej Warszawie, a z drugiej z zadymionym barem w Nowym Orleanie albo na Manhattanie w latach 40. 

Delikatnie, nie nachalnie bujają po latynosku, najbardziej w „Śniłeś” i „Zabrakło moich łez”, które brzmią jakby zagrali je członkowie Buena Vista Social Club. Jest też trochę gospel, jak w „Wiarę przywróć mi”. Znalazło się też miejsce dla korzennego bluesa. Żeby nie do końca nurzać się w przeszłości, pojawia się dub, który, mimo że wydaje się być zupełnie z innej bajki, sprawdza się bardzo dobrze.

Wielką zaletą IncarNations jest głos Mai Kleszcz. Inny niż ten, którym czaruje w Kapeli, choć pod koniec pojawiają się ludowe zaśpiewy. W kilku recenzjach porównano jej głos do Amy Winehouse, dla mnie jednak głos Mai to trochę inna kategoria niż panna Autodestrukcja. Gdyby jednak na przykład Maja przyszła na świat w Zjednoczonym Królestwie, miałaby spore szanse na zaistnienie w białym soulu.

Teksty napisał przede wszystkim Bogdan Loebl, nestor polskiego tekściarstwa. Wyjątki to wiersz Przerwy-Tetmajera do muzyki Niemena, „Daj mi tę noc” i utwór ostatni, do którego słowa napisał Krzak.

To niepozorna płyta. Nie zachwyciła mnie za pierwszym razem. Za drugim też nie. Zwykle na tym się kończy, jednak los chciał, że posłuchałem „Radio retro” trzeci raz i uświadomiłem sobie swoją wcześniejszą głupotę. Grower.