sobota, 15 maja 2010

Hey, Hey, My, My

Ostatnia audycja była dość nietypowa, bo po pierwsze robiona na ostatnią chwilę i na dodatek miał to być "koncert" jednego artysty. Chyba wyszło całkiem nieźle. A oto co zagrał Neil Young w Radiu Aktywnym.

1. "Hey, Hey, My, My (Into The Black)" (z "Live Rust")
2. "Cortez The Killer" (z "Live Rust")
3. "Cowgirl in The Sand" (z "Live at Massey Hall")
4. "Down By The River" (z "Live at Massey Hall")
5. "Like a Hurricane" (z "Unpluged")
6. "Mr. Soul" (z "Unplugged")
7. "Transformer Man" (z "Unplugged")
8. "When You Dance I Can Really Love" (z "Year of The Horse")
9. "Cinnamon Girl" (z "Weld")
10. "Down By The River" (z "Live at Fillmore East")

Jak widać na ten koncert złożyły się fragmenty występów Younga od 1969 do 1997. Ale chyba nie było tego tak bardzo słychać ;)

czwartek, 13 maja 2010

Everybody knows this is nowhere

Z ostatniej chwili: już jutro w Radiu Aktywnym o 20 w audycji Agencja Koncertowa będzie można posłuchać mnie i koncertowych wersji utworów jednego z moich ulubionych wykonawców. Kogo? (P)odpowiedź w tytule.

Do słuchania na: http://www.radioaktywne.pl/

niedziela, 9 maja 2010

Waglewski, Fisz, Emade na Juwenaliach.

1. A miało być tak pięknie. Zamiast czytać powieść o życiowej cipce na HLL miałem iść na fajny świetny koncert, pamiętając ich występ półtora roku temu w Stodole.

2. Zapomniałem o dwóch rzeczach: studenci + juwenalia.

3. Ludzie dookoła lazili, jak na jakimś bazarze.

4. Wszyscy stali jak kołki, od czasu do czasu siorbiąc piwo.

5. Padało, choć to najmniejszy problem.

6. Ja nie wiem, czy ludzie na koncercie znali tylko "Chromolę" i "Męską muzykę"? Czy nie mogli chociaż calej płyty ściągnąć?

7. Fisz znowu kiedy śpiewał, to nie grał na basie. To jak będzie wyglądał koncert Kim Nowak, co? Bo jak patrzyłem, to te partie basu nie były jakieś bardzo trudne.

8. Zabrakło "Zimno" i Emade jakoś się nie popisywał za bębnami. Szkoda.

9. Popisywał się za to stary Waglewski. I dobrze.

10. Pan konferansjer powinien odstawić narkotyki. Nawet jeśli jest dziennikarzem Trójki.

11. Niestety, zabrakło im świeżości, momentami wydawało się, że odrabiają pańszczyznę.

12. Zostałem też na chwilę Wagla z Maleńczukiem, ale zdecydowałem się na rejteradę. Juwenalia to nie miejsce na taki koncert. Zadymiony, mały klub, lub sala z krzesłami. Z płatnym wejściem.

13. Jak już zostanę gwiazdą rocka, nie zagram na darmowej imprezie.

14. Na Myslovitz na Juwenaliach i tak pewnie pójdę.

15. A na Sum 41 na pewno.

czwartek, 6 maja 2010

Krótkopis #2 - folk a la america pt.1

Sam Amidon - I See The Sign
Niestety, tak to jest, kiedy się zwleka z napisaniem recenzji/notki o płycie. Mniej więcej to, co chciałem napisać o nowym Amidonie zrobił już Chaciński Bartek. Na szczęście nie do końca wszystko. Pomysł nagrywania starych amerykańskich piosenek, o których mało kto dziś pamięta - jak dla mnie strzał w dziesiątkę. A jeszcze, jak się zrobi to tak, jak zrobił to Amidon to ma się przepustkę do listy roku. Widzimy się za 12 dni w Powiększeniu. Kto nie idzie, ten bej.

Iowa Super Soccer - "Stories without an Happy Ending"
O tej płycie nawet napisałem coś dłuższego jakiś czas temu, ale z wrodzonego lenistwa, nie przepisałem tego na komputer (tak, pod tym względem siedzę jeszcze w XIX wieku). W każdym razie polemizowałem z Marcinem, który stwierdził, że ISS są najlepszymi polskimi spadkobiercami Neila Younga, co moim zdaniem jest krzywdzące dla Kanadyjczyka, bo wynika z tego, że Young nic nie robił innego, tylko smęcił słodko-smutnymi piosenkami. A to nie do końca prawda. Owszem Neil lubi sobie posmęcić z gitarą, ale robi to w zupełnie inny sposób, niż Michał Skrzydło, a nurt "elektryczny" jest w jego twórczości równie ważny, co "akustyczny". I na koniec: ISS to jeszcze nie ta liga, nie ten poziom czy ciężar gatunkowy. Bo Neil Young to bóg.

Let The Boy Decide - "Like the Earth, Like the Sun, Like the Ocean in the Night"
Już kiedyś pisałem o tej płycie, więc tym razem napiszę tylko: jeśli kogokolwiek można nazwać polskim spadkobiercą Neila Younga to właśnie ich.

Mumford & Sons - "Sigh No More"
Rzekłbyś - Amerykanie. Rzekłbyś - Nowa Anglia albo Środkowy Zachód. Rzekłbyś - takie hymny mogą robić tylko za Oceanem. Za każdym razem pomyliłbyś się, to Angole są. Znaczy się pozery, jak Beirut. I ten czar pryska. Pryska aż zapomnisz, że to nie preria, tylko miasto w Anglii. To jak z moim jednym kumplem ze szkoły. Straszny z niego pozer był, wszyscy po nim za to jeździli, ale w sumie to wporzo ziomek był - tu jest podobnie. Co mi się jeszcze bardzo podoba na tej płycie? Banjo, najlepszy instrument na świecie. Totalnie.

Fleet Foxes - s/t
Nie ogarniam fenomenu tego zespołu. Przecież to samo robili CSNY czterdzieści lat wcześniej z lepszym skutkiem (co nie znaczy, że takim bardzo dobrym, "Deja Vu" - poza piosenkami Younga jest rozczarowujące - ale to może po prostu moja youngofilia). No i trochę nijaka ta płyta, za bardzo cukierkowa. Mumfordy mają przynajmniej banjo.

The Tallest Man On Earth - "The Wild Hunt"
Z jednej strony kazus podobny do Mumfordów, bo taki z niego Amerykanin, jaki ze mnie Szwed. Z drugiej takie plumkanie na gitarze pasuje równie dobrze do małego skandynawskiego miasteczka. Niby zrzyna z Dylana, ale jak dla mnie to lepiej niż na przykład zrzynający ze Springsteena The Hold Steady (kaman, "Born to Run" jest pierdyliard razy lepsze). I chce być królem Hiszpanii, ale najwidoczniej nie pomyślał o tym, że kobiety tam mają przeważnie sarmackie wąsiska i jedną brew. Bądź co bądź, bardzo ładna ta płyta jest, mimo że Ameryki to on nie odkrywa.

Jason Webley - "The Cost of Living"
Zamiast wsi mamy coś, co można nazwać 'miejskim folkiem' prosto z Seattle. A może nawet 'ulicznym', bo Jason kilka lat grał do kapelusza (zresztą w takiej sytuacji spotkała go Amanda Palmer w Australii, gdzie robiła to samo - i tak zrodziła się przyjaźń, która zaowocowała na przykład projektem Evelyn Evelyn, o którym wkrótce). Akordeon, skrzypce, kontrabas, perkusja, czasem i gitara albo puzon - tylko tyle instrumentów. Z tą płytą kojarzy mi się przede wszystkim koncert Jasona na zeszłorocznej Globaltice, w siąpiącym deszczu, piękny, melancholijny, ale i czasem zabawny (zabawa w skrzypce i puzony w "There's Not A Step We Can Take That Does Not Bring Us Closer"), żywy (cover "Billy Jean" na akordeon - mistrz) i jakże inny od koncertu Lydii Lunch, który był zaraz po nim. I w sumie też taka jest ta płyta.

The Seznec Brothers - "Sediment"
Znów przenosimy się na Wschodni Brzeg. Pozycja totalnie undergroundowa, wydana DIY. Praktycznie niedostępna, ale do rzeczy. Dwóch braci (którzy zresztą sami mają własne projekty) postanowiło zagrać piosenki w tradycyjnym, appalachańskim (nie jestem pewien, czy jest takie słowo) stylu. Mimo że grają przede wszystkim własne piosenki, a Yann jest niestrudzonym muzycznym eksperymentatorem, to ich piosenki wydają się być dużo tradycyjniejsze niż na przykład, Amidona. A teraz oglądamy:


The Seznec Brothers - Promised Land from The Amazing Rolo on Vimeo.


William Elliott Whitmore - "Ashes to Dust"
Tak naprawdę wymyśliłem ten wpis tylko po to, by napisać o WEW. Jego muzyka jest pełna goryczy, smutku, prerii... Zresztą, co ja się będę produkował - weźcie sobie Sama Amidona, odejmijcie wspomniane przez Chacińskiego miasto i pomnóżcie całość razy dwa, a potem dodajcie banjo. Brzmi to mniej więcej tak:

(co prawda, to z innego albumu, ale to nie ważne.)

cdn.