Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Francja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Francja. Pokaż wszystkie posty

środa, 16 października 2024

Trzecia międzynarodówka

Trochę czasu musiało minąć, żebym przekonał się do Kit Sebastian. Doskonale pamiętam, że ich debiut zupełnie do mnie nie przemówił. Ale może to przez zapowiedzi i opisy, że to kolejny retro anatolijski zespół. A tureckości, takiej zauważalnej od pierwszego posłuchania, powierzchniowej, w ogóle tam nie było. Była za to ładna muzyka odwołująca się do lat 60. To jednak wtedy było za mało. A potem przyszła pandemia, ja miałem za dużo czasu na słuchanie muzyki i zrozumiałem, że Kit Sebastian to świetny zespół. 

To znaczy, oni mi pomogli to zrozumieć swoim drugim albumem, Melodi. Bardziej intrygującym niż debiut, wyraźniejszym i jaśniejszym. Bardziej, zgodnie z tytułem, melodyjnym. Chciało się po prostu do niego wracać. A może to ja po prostu w pandemii osłuchany we francuskich latach 60. byłem bardziej gotowy na to, co proponują Kit Martin i Merve Erdem. Na ich trzeci album francusko-tureckiego duetu już czekałem. 

A oni jeszcze mocniej weszli w wykreowany przez siebie vintage'owy świat. I mocno go poszerzyli - obok żywych, prawie bombastycznych aranży rodem spod ręki Jean-Claude'a Vanniera czy anatolijskiego popu, pojawia się tu i Ameryka Łacińska (przede wszystkim Brazylia), przedrewolucyjny Iran, ethiojazz, Azja Południowo-Wschodnia. Wszystko oczywiście przefiltrowane przez funk, stare filmy, library music, lounge, a jednocześnie nie tracące nic na zadziorności i przebojowości. 

Choć zdarza się wymieniać Kit Sebastian jednym tchem z Altın Gün czy Deryą Yıldırım & Grup Şimşek jako wskrzeszycieli anadolu pop na Zachodzie, to nie do końca prawda. Z jednej strony, w Bul Bul najbardizej zbliżają się do rozpędzonego funku Altın Gün, nawet Merve rezygnuje ze swojej egzaltowanej maniery na rzecz melodeklamacji. Z drugiej natomiast, Kit Sebastian ciążą w stronę exotiki, tej nieokreślonej tropikalności, ale zawsze retro. Bondopodobne filmy szpiegowskie, heist movies, może nawet gangsterskie obrazy z Bollywoodu. Bliżej im do YĪN YĪN czy The Bombay Royale, bezwstydnie skaczących po mapie. Czuję też pewne pokrewieństwo z naszym rodzimym składem Jantar, bo w podobny, brazylijski sposób myślą o piosenkach. 

Kit i Merve piosenki pisali w trasie, czerpią ze swojego emigranckiego doświadczenia. Ona ponad 10 lat temu porzuciła Turcję na rzecz studiów filmowych we Włoszech, a potem osiadła w Londynie. On większość swojego życia spędził podróżując między Brytanią a Francją. I to wszystko słychać, również w tekstach pisanych po turecku i angielsku. Sam jestem w podobnej sytuacji, zawieszony między dwoma miastami w dwóch różnych krajach i może dlatego bardziej to wszystko ze mną rezonuje i dlatego tak bardzo podoba mi się ten album.

czwartek, 30 marca 2023

Marsylia w pigułce

Poprzednio pisałem o Johanie cztery lata temu, gdy wydawał debiutancką EPkę, Contre-jour, na której łączył części swojej złożonej tożsamości - greckie pochodzenie i marsylskie wychowanie. Teraz dokłada do tego odrobinę północnej Afryki.

Pomysł na muzykę Johan ma w zasadzie niezmienny. Jego piosenki sytuują się w rejonach electro popu i pop rapu (ale tego francuskiego), często buduje je na rytmicznym fundamencie muzyki greckiej, sięga chętnie chociażby po tsifteteli. W ten sposób tworzy lekko egzotyczną aurę. Chociaż taka “orientalność” nie jest niczym nowym na rynku francuskim - współczesny francuski pop jest przesycony arabszczyzną, Bliskim Wschodem i Afryką Zachodnią. Muzyka alternatywna również. Wystarczy wspomnieć coraz popularniejszych Mauvais Oeil, których fundamentem jest Algieria czy Murmana Tsuladze, żerującego na fascynacji postsowieckim wschodem. Murman w tę nową globalność wchodzi jako gruziński sprzedawca latających dywanów uzbrojony w saz i syntezatory.

Podobną globalność buduje Papaconstantino. Inspiracji szuka nad Morzem Śródziemnym - w Kairze, Atenach, na przedmieściach Marsylii. Ważne są dla niego też Paryż i Lyon, miejsca, gdzie wykuwał się francuski rap. Mniej otwarty jest na Stany - jak cały współczesny francuski rap, Papaconstantino spogląda raczej w stronę Afryki Północnej jako źródła inspiracji. Słychać to bardzo wyraźnie w sposobie, w jakim Johan korzysta z autotune’a - a korzysta z niego prawie bez przerwy - dużo bliżej mu do emulowania frazowania wokalistów rai niż trapowych, ślizga się melizmatami po melodiach.

Tu czas na małą dygresję - Pitchfork donosi, że muzyka arabska już zaraz globalnie wybuchnie, że słychać coraz więcej arabskich głosów. Globalnie - czyli zaczynają się interesować arabskimi wykonawcami słuchacze w Stanach. Poza jednozdaniowym wspomnieniem Umm Kulthum i Fairuz ani słowem nie zająknęli się, że Francji czy Belgii artyści z arabskiej diaspory funkcjonują od lat, że muzyka arabska jest słuchana na Globalnym Południu powszechnie, że nawet artyści niemający arabskich korzeni sięgają po elementy tej muzyki. Jak Papaconstantino właśnie. Dla Pitchforka globalne jest tylko to, co dociera do Stanów, pojawi się na radarze kulturowego hegemona. 

Wróćmy jednak do Johana, niech nie zginie w mojej złości na Amerykanów. Nie poszedł w stronę rozbuchanych aranżacji, nadal gra skromnie, z oddechem. Coraz częściej sięga po buzuki, pojawia się w każdym utworze, ale jeśli bym miał określić jego muzykę jednym określeniem, byłby to jednak pop rap. Mocno słoneczny, leniwy, kolorowy. Takich zresztą dobiera gości - rad cartier w Beau temps leniwie rapuje jakby nie wyszedł ze swojej cloudrapowej banieczki. Jeśli pojawia się inspiracja Ameryką, to mocno przetworzona, dostosowana do lokalnych, śródziemnomorskich warunków. Tak samo robili pół wieku wcześniej muzycy tureccy, arabscy, kambodżańscy, latynoscy z rockiem psychodelicznym, dziś tak plastyczny jest rap. Zdobył świat i temu światu teraz się poddaje, pączkują lokalne odmiany, ciągle mutuje.

Johan wyciąga rękę do kolejnego globalnego fenomenu, reggaetonu. W Dans ma vie zderza nie tylko buzuki z Karaibami, ale jeszcze zaprasza do tej mieszanki kolumbijską wokalistkę Dreę Dury. Cały czas jednak podkreśla związek ze Śródziemnomorzem, bladobłękitnym niebem, wąskimi uliczkami, cykadami, cyprysami i piniami. W tekstach sięga po orientalizujące stereotypy i je odwraca, jak w Bricolo. Śpiewa też, że uwielbia, gdy jego kot tańczy, prawie nigdy nie jest poważny. Zawsze za to jest przebojowy. 

wtorek, 4 października 2022

Soundtrack współczesności


Korzeni Al-Qasar można szukać w wielu miejscach. Lider zespołu, Thomas Attar Bellier mieszkał i pracował w Nowym Jorku, Los Angeles, Londynie i Lizbonie. Jako muzyk sesyjny, producent i inżynier dźwięku pracował z gwiazdami muzyki alternatywnej, jazzu, zjeździł Europę i Stany. Przede wszystkim tych korzeni należy szukać w Barbes, robotniczej i imigranckiej dzielnicy Paryża, położonej niedaleko Gare du Nord, największego miejskiego dworca. W Barbes mieszkają przede wszystkimi imigranci z Maghrebu – Algierii i Maroka, to istny tygiel kulturowy, który Bellier miał pod ręką.

W Radiowym Centrum Kultury Ludowej piszę o Who Are We? Al-Qasar.

środa, 14 lipca 2021

Na obrzeżach x Radio Kapitał 14 VII 2021

Mijają 232 lata od zdobycia Bastylii i początku Rewolucji Francuskiej. 14 lipca to najważniejsze święto nad Sekwaną. Dlatego posłuchaliśmy tylko i wyłącznie muzyki francuskiej - od żelaznych klasyków popu przez awangardowy folk do współczesnego indie.

1. Serge Gainsbourg - Couleur Cafe
2. Serge Gainsbourg - Coco & Co
3. Clara Luciani - Grenade
4. Clara Luciani - Coeur
5,.Clea Vincent - N'allez pas travailler
6. Wendy Martinez - Les vieilles filles en fleurs
7. Francoise Hardy - Que je dis adieu
8. Emmanuelle Parrenin - Thibault et l'arbre d'or
9. Emmanuelle Parrenin - Topaze
10. Francois & The Atlas Mountains - Coucou
11. Francois & The Atlas Mountains - Revu
12. Serge Gainsbourg - Aux armes et caetera 

niedziela, 28 lutego 2021

Do broni i tak dalej


Prawie 40 lat kariery, 62 lata i 11 miesięcy życia. Zaczynał od cool jazzu, skończył na synth rocku przełamanym funkiem. Największy sukces przyniosły mu piosenki pisane dla innych oraz album reggae. Blisko 30 lat temu, 2 marca 1991 roku, zmarł Serge Gainsbourg, prawdziwy kameleon i gigant francuskiej muzyki.

W Czasie Kultury piszę o fenomenie Gainsbourga, jego piosenkopisarstwie i bodaj największym skandalu, jaki wywołał. A wszystko przez pryzmat jego pierwszej platynowej plyty, "Aux armes et caetera".

środa, 2 grudnia 2020

Na obrzeżach x Radio Kapitał 4 XII 2020

 

Podobno nie da się zrozumieć współczesnej Francji bez Algierii, jedynej kolonii, która stała się pełnoprawną częścią Republiki. Tego samego nie można powiedzieć o Algierczykach, przez lata traktowanych jako obywatele drugiej kategorii we własnej ojczyźnie. 

Na pewno nie da się zrozumieć Algierczyków we Francji bez muzyki. Mohamed Mazouni był ludowym bardem i dandysem, śpiewał o zwykłym życiu arabskich robotników mieszkających na przedmieściach francuskich miast, o życiu pełnym ciężkiej pracy, rasizmu i pogardy. I to jego słuchaliśmy w tym odcinku.

1. Mazouni - Ecoute-moi camarade
2. Mazouni - Clichy
3. Mazouni - Je n'aime pas le jour, je n'aime  pas la nuit
4. Mazouni - Daag Dagui
5. Mazouni - Dis-moi c'est pas vrai
6. Mazouni - Mon amour, il est gentil
7. Mazouni - Je suis seul
8. Mazouni - Adieu la France
9. Mazouni - Zidouna fa salaire

środa, 1 kwietnia 2020

Na obrzeżach x Radio Kapitał 31 III 2020



Pół audycji wypełnił indie pop w językach innych niż angielski i krótka rekapitulacja z koncertów w czasach pandemii (tak, mówię o Cuarentena Fest). Świat jednak nie do końca się zatrzymał, mimo trudności wychodzi nowa muzyka - drugie pół godziny to przegląd świeżynek z Etiopii, Iranu, Grecji, Mali i Palestyny.

1. Caliza - Call of Duty (Mar de Cristal)
2. Evripidis & His Tragedies - Μια Τρίτη στην Καντίνα (Μια Τρίτη στην Καντίνα)
3. Sobrenadar - Nordzee
4. Colombre - Crudele
5. Kumisolo - Transport en commun
6. Clea Vincent - Du sang sur le congas
7. Hailu Mergia - Abichu Nega Nega
8. Evritiki Zygia - Maritsa
9. Tamikrest - Azawad
10. Mentrix - Nature
11. Zenobia - Desert Hafla


wtorek, 17 marca 2020

Na obrzeżach x Radio Kapitał 17 III 2020


Dzisiaj było zdecydowanie mniej gadania niż muzyki, dlatego zmieściło się aż 12 i kawałek piosenki. Trochę marcowych nowości, sporo grania z singli. Wszystko pełne lata i radości, bo rzeczywistość jaka jest.

1. Derya Yıldırım & Grup Şimşek - Deniz Dalgasız Olmaz (Deniz Dalgasız Olmaz)
2. Marina Satti - Mantissa (Mantissa)
3. Mauvais Œil - Salam Salomé (Salam Salomé)
4. Baharat - On the Way to Wedding (The Egyptian)
5. Los Bitchos - Pista (The Great Start) (Pista (The Great Start))
6. Los Bitchos -  Frozen Margarita (Pista (The Great Start))
7. Mameen 3 - Kudreda (Kudreda)
8. Mameen 3 - Mamermaids (Kudreda)
9. Graham Mushnik featuring his Group Martini - Hoş Geldin (Peeping Through The Porthole)
10. Graham Mushnik featuring his Group Martini - Group Martini's Theme (Peeping Through The Porthole)
11. Konstantinos Aigiros - Ximeromata (To Kati Parapano)
12. Yumi Zouma - Southwark (Truth or Consequences)
13. Idrissa Soumaoro et l'Eclipse de I.J.A. - Fama Allah (Le Tioko-Tioko)

czwartek, 27 czerwca 2019

Strzelasz czy wystawiasz?



Z ojca Grek, z matki marsylczyk, z wyboru paryżanin, Johan Papaconstatino gra muzykę równie skomplikowaną jak jego pochodzenie. Z jednej strony inspirują go trap i electro pop, stąd te powolne, bujające tempa, z drugiej wychował się na rebetiko, stąd buzuki i te charakterystyczne, bliskowschodnie rytmy.

Jak on to łączy? Bardzo zgrabnie ułożył tę epkę, która zaczyna się od najbardziej współczesnych kawałków, by z każdym kolejnym dodawać coraz więcej rebetiko, coraz więcej egejskiego słońca. Kulminacją tego jest instrumentalny Tsiftetelix, oparty na tytułowym rytmie tańca. Pod koniec Lundi nawet śpiewa po grecku. Fille love to ukłon funku, młodzieńczej fascynacji Johana. Połączenie elektroniki, pop rapu i rebetiko wypada wybornie. Jest w tym świeżość, przewrotność, dowcipność.

Wydawało się, że rebetiko to raczej pieśń przeszłości, skostniały gatunek, który przemawia tylko do starszych. A tu wchodzi Papaconstantino cały na biało i pokazuje, że można pogrywać sobie na buzuki i być ucieleśnieniem coolness. Porty Pireusu i Salonik zamieniają się w banlieues Marsylii - zresztą dawnej, greckiej kolonii - i Paryża. Współgra z tym wizerunkiem muzyka. Papaconstantino wygląda jak bohater Nienawiści, który przerodził się w kochającego kolory dandysa. I zawsze ma buzuki pod pachą. Istny spadkobierca smyrneńskich rebetes z lekkim cieniem słowiańskich dresiarzy.

Strzelasz czy wystawiasz? To zdanie pada podczas jednej z moich ulubionych scen w serii o Asteriksie - dwóch graczy zastanawia się co zrobić podczas partii w bule na marsylskiej ulicy. Bo nie da się zrobić tych dwóch rzeczy na raz. Papaconstantino strzela i wystawia jednocześnie, bo w podwójności jest mistrzem.



wtorek, 15 listopada 2016

Nowa gwiazda



W czerwcu Bandcamp uruchomił Bandcamp Daily, kolejny po Bandcamp Weekly dział, który ma polecać najciekawszych artystów znajdujących się w serwisie. O ile Weekly to audycja muzyczna, Daily to blog wskrzeszający stare portalowe praktyki, pełny wywiadów, artykułów i recenzji. Prawie każdy tekst oferuje coś interesującego, ale też każdy uświadamia, że nie da się posłuchać wszystkiego, żyjemy w dobie nadpodaży muzyki. Na swojej bandcampowej liście życzeń mam teraz około siedemdziesięciu płyt, większość trafiła tam, żebym nie zapomniał, że chcę ich posłuchać. A codziennie pojawiają się nowe.

Sam nie jestem bez winy. W lipcu ukazał się mój tekst o Instant Classic, jednej z moich ukochanych wytwórni. Dzisiaj natomiast możecie przeczytać rozmowę z Cleą Vincent, francuską wokalistką i pianistką, która miesiąc temu wydała bardzo ładny debiutancki album Retiens mon desir. Cleę poznałem dzięki bihajpowi, kolejnemu miejscu, w którym szukam nowej muzyki. Clea gra bardzo taneczną muzykę opartą na sentymencie do lat 90., po francusku dystyngowaną. O początkach jej przygody z muzyką i nadziejach związanych z wydanym kilka tygodni temu debiutem możecie poczytać tutaj.

środa, 27 maja 2015

Przeczesując Bandcamp #4

W dzisiejszym odcinku nieregularnego przeglądu Bandcampa polecam trzy płyty. Z Tuluzy, Oakland i Buenos Aires.

Cocanha - 5 cants polifonics a dançar

Kukania jest legendarną krainą wiecznej szczęśliwości pojawiającą się w langwedockich podaniach. Od niej nazwę zespołu zaczerpnęły trzy dziewczyny z Tuluzy. Tytuł ich debiutanckiej EPki mówi właściwie wszystko - to pięć polifonicznych piosenek do tańca. Tradycyjnych, z wyjątkiem Zinga Zanga. Zaaranżowanych bez żadnych fajerwerków. Choć dużo skromniejsze i w zasadzie inne w charakterze, przypominają mi jeden z moich ukochanych albumów, Marions les Roses.


Waterstrider - Nowhere Now

Czekałem na te płytę, odkąd tylko usłyszałem Redwood. Indie rock podbity Afryką - jestem zawsze na tak. Jednak album zespołu Nate'a Salmana nie jest taki oczywisty. Tak, Afryka (Zachodnia i Kongo) to ważne odniesienie i inspiracja, ale nie jedyne. Wysublimowane melodie przywodzą na myśl Vetiver, a falsetowy wokal Josh Klingohffera. Nowhere Now w swojej"lepkości" brzmienia i słoneczności lokują się bardzo blisko Gold Codes, jednej z mojej ulubionych zeszłorocznych płyt. Zresztą Waterstrider i Gold Codes są jak dwie strony medalu. Oba zespoły łącza Afrykę z indie i psychodelią, tworząc fantastyczne, złożone piosenki. I podobnie, jak debiut Brytyjczyków, Nowhere Now jest mocnym kandydatem do mojego podsumowania. (Album został usunięty z Bandcampa)



Sobrenadar - Tres

O Pauli Garcii ukrywającej się pod pseudonimem Sobrenadar pisałem już prawie dwa lata temu. Tres zbiera jej dotychczasowe wydawnictwa oraz prezentuje zupełnie nowy materiał. Zupełnie nowy nie znaczy jakiejkolwiek rewolucji. Sobrenadar nadal gra syntezatorowy, rozmyty dream pop, który nabiera dodatkowej miękkości dzięki eterycznemu wokalowi (i hiszpańskiemu). Idealna muzyka na lato (które może w tym roku nadejdzie).


piątek, 22 maja 2015

Pokręcona Kolumbia


Ivan Čolović w swoim eseju Etno poświęconemu narracjom o muzyce etnicznej i world pracowicie punktuje wszelkie nielogiczności, przekłamania dotyczące świata etno. Najmocniej obrywa się próbom hybrydyzacji, które serbski antropolog uznaje za największą niespełnioną obietnicę muzyki etno.

Pixvae jest projektem pozornie uosabiającym wszelkie wady hybrydyzacji, o których pisze Colovic. To współpraca francuskich math-noise rockowej Koumy z kolumbijskim zespołem Bambazu. Teoretycznie jedni i drudzy grają swoje, nie wychodząc poza własne strefy komfortu. Francuzi łamią rytmy, hałasuja, kombinują, a Kolumbijczycy śpiewają. Niby każdy sobie, nie wchodząc w żadną interakcję. To bardzo mylne wrażenie.

Kouma dostosowują się metrum 6/8 charakterystycznego dla currulao, gatunku z pacyficznego wybrzeża Kolumbii, który wykonują Bambazu. Oni z kolei czasem się wycofują, dając miejsce na większe szaleństwo Francuzom. Dzięki takim ustępstwom debiutancka EPka Pixvae brzmi jednocześnie odświeżająco i intrygująco. Na tle innych, przeważnie grzecznych i bezpłciowych "hybryd" wręcz rewolucyjnie.

Pixvae momentami blisko jest do brazylijskiej alternatywy, riff w A Guapi i sposób budowy tego utworu to przecież odbicie tego, co dzieje się na niezależnej scenie w Sao Paulo, choć bez tej niepodrabialnej subtelności. Ciężkie riffy Koumy trochę odzierają z taneczności currulao, ale jest to równoważone przez wokalistów. Nie ma wrażenia, że to Kouma dogrywa się do Bambazu lub odwrotnie. I to największa zaleta tej króciutkiej EPki. Nie powiela błędów większości podobnych projektów - strachu przed radykalnością, wygładzaniem wszelkich różnic. Paradoksalnie to wszystko sprawia, że Pixvae nie trąci sztucznością. Może taka hybryda spodobałaby się Čoloviciowi.


niedziela, 29 marca 2015

Miejcie na nich oko: Siberi


Siberi, rozpięty między Korsyką, Uralem a Berlinem solowy projekt francuskiego muzyka Juliena Saumande można postawić obok Amerykanów z .inc, czy islandzkich eksperymentujących folkowców. Rozmyte brzmienie, leniwe rytmy, plamy syntezatorów, sypialniany klimat. Gdzieniegdzie zabrzmi gitara akustyczna. To muzyka krucha, intymna. Swoją twórczość określa jako dark r&b, co dobrze oddaje jej charakter, choć bywa zaskakująco słoneczna, jak w Dive. I, co zapisuję mu na plus, zręcznie żongluje angielskim i francuskim.




niedziela, 25 stycznia 2015

10 płyt, 10 krajów, 10 języków



Kilka dni temu ukazało się moje zestawienie 10 nieanglosaskich zeszłorocznych płyt, które zapowiadałem tak:
Angielski jest językiem globalnym, zdominował większość dziedzin życia. Muzykę również. Choć jej większość nadal jest tworzona w innych językach, nie widać tego w podsumowaniach. Ze świecą szukać artystów śpiewających w innych językach, nawet tak szeroko używanych, jak francuski, hiszpański czy hindi. Nasze podsumowanie polskich albumów również wygrała anglojęzyczna płyta. Warto jednak wyjść poza utarte schematy i spróbować poznać coś więcej. Muzyka w innych językach nie gryzie, a często jest ciekawsza niż to, co pojawia się w największych serwisach. Dlatego przygotowałem dla Was 10 płyt, które zachwyciły mnie w ubiegłym roku. 10 albumów, 10 krajów, 10 języków.
Możecie przeczytać je tutaj, ale wiem, że dzisiaj ta dziesiątka wyglądałaby trochę inaczej, bo musiałbym wcisnąć gdzieś debiut La Feline, który znalazłem we francuskim podsumowaniu Beehype. Podejrzewam, że kiedy przesłucham w końcu wszystkie albumy, które pojawiły się w tym potężnym podsumowaniu, moje skromne zestawienie wyglądałoby jeszcze inaczej.


czwartek, 30 stycznia 2014

Świat 2013: miejsca 15-11

15. Baxamaxam - "Baxamaxam" (recenzja)




Jest ich dwóch. Włoch i Senegalczyk. Nie podają, w jakich okolicznościach się spotkali, nie wiadomo, kiedy zaczęli razem grać. Wiadomo, jak się nazywają, że jeden jest gitarzystą, a drugi griotem grającym na bębnach, i że to efekt jednodniowej sesji nagraniowej.



14. Swearin' - "Surfing Strange"




W 2012 roku zauroczyli mnie swoim szczeniackim debiutem. W ciągu roku niewiele dorośli, nadal nie bardzo potrafią grać, podchodzą do wszystkiego z olewczym stosunkiem, przekręcają gałki na przesterach do oporu. Tylko pop punk ustąpił miejsca indie w stylu Pavement.



13. Debruit & Alsarah - "Aljawal"




Francuski producent połączył siły z sudańską wokalistką. Może się wydawać, że nic porywającego z tego nie wyjdzie, ile to już takich międzykulturowych płyt nurzało się w przeciętniactwie. Jednak tu jest inaczej, ani Debruit, ani Alsarah nie idą na kompromisy, niczego nie wygładzają. Dzięki temu połączenie oszczędnych podkładów, poszatkowanych instrumentalnych i wokalnych sampli z hipnotycznym głosem Sudanki brzmi bardzo naturalnie, jakby grali ze sobą od zawsze.




12. Deolinda - "Mundo pequenino"




Lizboński kwartet już raz zatrząsł Portugalią. Tym razem polityki jest mniej, smykałka do zapamiętywalnych melodii pozostała tak samo silna. "Mundo pequenino" jest od pierwszej do ostatniej minuty wypełniona fantastycznymi, wykraczającymi poza ramy fado, piosenkami.


11. Vampire Weekend - "Modern Vampires of the City"




Na trzeciej płycie Nowojorczycy ostatecznie porzucają inspirację Afryką na rzecz własnego kraju, o czym świadczą liczne odniesienia do historii rock'n'rolla. To również ich najbardziej nowojorski album. Od okładki do każdego dźwięku, wszystko jest hołdem złożonym temu miastu. Jednocześnie znajdziemy tu najbardziej osobiste teksty Ezry Koeniga.