Dopiero, kiedy wyszedł ten album – pierwszy po dziesięcioletniej przewie – uświadomiłem sobie, jak bardzo przez ten czas brakowało mi Marnie Stern i jak bardzo jej rozedrgana muzyka ma wiele wspólnego ze mną.
Marnie wróciła, jakby ta ostatnia dekada, którą spędziła grając
w zespole 8G akompaniującym Late Night Setha Meyersa i zajmując się
rodziną, nigdy się nie wydarzyła. The Comeback Kid (ta fraza nieodwołalnie kojarzy mi się z Sharon Van Etten) to nawet
powrót głębiej w przeszłość, do This Is It and I Am It and You Are It and So
Is That and He Is It and She Is It and It Is It and That Is That czy nawet The
Advance of the Broken Arm, debiutu Marnie. Nie ma jednak mowy o
nostalgicznym powrocie, już w pierwszych słowach The Plain Speak Stern
śpiewa I can’t keep on moving backwards.
Kiedyś pisałem, że Jack White stara się na swoich solowych
płytach zmieścić kilka albumów. Marnie w takich momentach mówi „potrzymaj mi
piwo” i w każdej ze swoich nowych 11 piosenek mieści pomysły, które innym
starczyłyby na cały album albo po prostu prowadzi kilka piosenek naraz. Do tego
szaleńczy shredding, double tapping, śmiganie po gryfie to dla niej drobnostka,
podobnie jak przechodzenie z postpunkowych, łamiących palce riffów po zagrywki,
których nie powstydziłby się Eddie Van Halen. A wszystko na przestrzeni dwóch
minut, czasem nawet mniej. To szaleństwo jest podporządkowane piosenkom, nie
jest popisywaniem się dla samego pokazywania możliwości technicznych – a tych może
jej pozazdrościć w zasadzie każdy gitarzysta dowolnej płci – tylko wynika z –
jasne, nieokiełznanej, może nawet chaotycznej, ale mającej sens – narracji. Nie
są wartością samą w sobie.
Z tymi kilkoma piosenkami naraz to nie żarty. Kilka kontrastujących
ze sobą partii gitary, wychodząca poza schemat perkusja (na której gra Jeremy
Gara z Arcade Fire), dość prosty, ale mocarny bas (jego obsługuje Syd Butler z
Les Savy Fav i kolega Marnie z 8G) i wysoki, świdrujący głos Marnie spełniający
rolę dodatkowego instrumentu. Czasem się wydaje, że każda partia idzie własną drogą,
jak w Working Memory. Czasem z jednego pomysłu pączkują kolejne, kontrastujące
z poprzednimi – to przypadek Plain Speak. Czasem to wszystko dzieje się
naraz, jak w Earth Eater czy One and the Same, który jest jeszcze
na dodatek wyciskaczem łez.
28 minut. Tyle
trwa The Comeback Kid. Każda sekunda to istny wodotrysk, pędzenie
na złamanie karku, nieoglądanie się za siebie, tylko pęd. Pęd po nowe podniety,
po nowe wrażenie, nowe bodźce. I tu właśnie pojawia się ten osobisty wątek –
muzyka Marnie, szczególnie na najnowszym albumie, jest odbiciem tego, co dzieje
się w mojej głowie. Myśl goni myśl, nowe ważniejsze niż stare, nie ma co się
oglądać za siebie, wszystko dzieje się naraz. Wymyślanie nowych tekstów,
zamiast pisania tych, które wiszą od tygodni. Myślenie o kolejnym tekście w
trakcie pisania poprzedniego. Wszystko wszędzie naraz – to codzienność osób z
ADHD, a tak się składa, że jestem jedną z nich. Mogę więc napisać z całą
odpowiedzialnością, ze The Comeback Kid to ADHD przedstawione w muzyce. I
może dlatego tak do mnie przemawia, a to całe przebodźcowanie, które może być nie
do przebrnięcia, mnie koi.
Przede wszystkim, The Comeback Kid jest świetnie napisana, najbardziej melodyjna z dotychczasowych płyt Marnie, ale i najdziksza, najbardziej nieokiełznana. Jakby chciała odrobić te 10 lat spokoju. Nawet nie wiedziałem, że tak bardzo za Marnie tęskniłem, jak brakowało mi tego jej muzycznego wariactwa, tej pozytywności, tego szukania piękna w pokrętnych strukturach. Chyba tylko Deerhoof jeszcze tak potrafi z gitarowych artystów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz