Pokazywanie postów oznaczonych etykietą teraz Polska. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą teraz Polska. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 7 września 2023

Wieczna podróż

Jedna z teorii – ta najpopularniejsza – o pochodzeniu Indoeuropejczyków wskazuje na step pontyjski jako to miejsce, w którym narodził się przodek prawie wszystkich używanych w Europie języków. Raphael Rogiński nad Morzem Czarnym szuka korzeni swoich i uniwersalnych prawd.

Raphael zjeździł kraje położne w regionie Morza Czarnego wzdłuż i wszerz. Jego wybrzeże kolonizowali Grecy, po stepach jeździli Scytowie, Sarmaci, Hunowie, Madziarzy. Dziś na jego brzegach i okolicach mieszkają Tatarzy Krymscy, Ukraińcy, Turcy, Rumuni, Bułgarzy, Gruzini, Rosjanie, Abchazowie, Ormianie. Mozaika narodów, wierzeń i kultur. Kiedyś, gdy je już ujarzmili Grecy, nazwali je Gościnnym, ale od dwóch ostatnich lat znów stało się areną krwawej wojny.

Nie dlatego jednak Talà​n brzmi tak przejmująco. Wydaje mi się, że to album, na którym Rogiński mówi wreszcie o sobie bez żadnych protez – nie chowa się za Bachem, Purcellem, Coltrane’em, nie puszcza oka, grając chasydzki surf rock. Nie sięga po niguny, muzykę Żydów Jemeńskich. A jednocześnie to robi, tylko że niebezpośrednio, te wszystkie doświadczenia w nim siedzą. Tutaj jest sam, tylko z gitarą. Bardziej odsłonić się nie da.

Centrum czarnomorskiego świata dla Raphaela jest Odessa. Jest nim również dlatego, że to „brama do Azji”, a Rogiński coraz częściej patrzy i tam, w stronę Kaukazu i dalej, ciągnie go i na step i w irańskie góry. Odessa jest centrum, bo – jak wyznał Jankowi Błaszczakowi – czuje się w tym wielokulturowym i wieloetnicznym mieście, jak u siebie. Po prostu.

W tej wędrówce wokół Morza Czarnego i w głąb siebie, Raphael sięga też do dalekich geograficznie, ale bliskich sercu bluesa z Delty Missisipi i hipisowskiego rocka. Bartek Nowicki słyszy w Electronie niguny, ja nie mogę oprzeć się myśli, że Rogiński wplótł w niego króciutki cytat z Paint It, Black Stonesów; może nawet zrobił w ramach żartu, zabawy ze słuchaczem, o której wspomina Bartek Chaciński. Blues, ale już ten sahelski, afrykański pojawia się w Lyrze, która ma w sobie też coś kreteńskiego. Trudno uchwycić konkretne odniesienia, wszystkie odniesienia i fascynacje zlewają się w spójną opowieść.

To opowieść o wiecznej tułaczce, o czuciu się u siebie wszędzie i nigdzie, o niemożności znalezienia prawdziwego domu. To opowieść niezwykle intymna, Raphael gra delikatnie, w skupieniu, tłumi struny, jakby chciał wydobyć z nich szept. To opowieść pełna obrazów – perlącego się słonecznego światła nad taflą morza, górskich lasów, falującego morza traw, nieuchwytnego horyzontu. Opowieść o tęsknocie, utracie i bólu i o otrząsywaniu się z nich, życiu dalej; o przymusie wędrowania – w tym przypomina mi trochę przeczytaną na początku roku, nie wszędzie udaną powieść Avant que le monde ne se ferme, ale w sumie wzruszającą historię chłopca, który przeżył Porajmos. Jest w tej muzyce zachwyt, wola życia i zaduma nad jego kruchością. To wreszcie – jak Żywizna i jej Kurpian Songs (do dzisiaj najwybitniejsza pozycja w dorobku Rogińskiego) – hołd złożony ziemi i naturze.

Właśnie do Żywizny najbliżej jest Talà​n. Podobnie zakorzeniona w jednym (choć dużo szerszym) miejscu, zapraszająca „do ogniska”, podobnie przesycona realizmem magicznym. Talà​n oznacza „może”, miriady możliwości, zawiera w sobie każdy dźwięk. W każdym dźwięku jest zaklęta historia.

piątek, 11 października 2019

Prz(y)(e)szłość



Zabawne, że w numerze poświęconym przyszłości oba moje wywiady sięgają mocno w przeszłość.

Jorgos Skolias opowiedział mi o swojej muzycznej drodze, którą idzie już prawie pół wieku - od pierwszych półamatorskich zespołów, przez Krzak (i jak się do nich dostał) aż po ostatnie projekty. Najnowszy z nich, wspólna płyta z Jarosławem Besterem, Rebetiko Poloniko (o którym pisałem w letnim numerze GaMy), był pretekstem do naszego spotkania. Dlatego co jakiś czas wracamy do tych piosenek sprzed stu lat i ogólnie do greckości.

Z Brianem Massaką porozmawiałem o nowych płytach Moo Latte i Bitaminy, jak trafił do tej drugiej, ale też o jazzie, studiach muzycznych i byciu liderem. Największym powrotem do przeszłości było wyznanie, skąd Brian wziął afrykańskie sample, które trafiły na Syd i North. Tego tutaj oczywiście nie zdradzę, musicie iść do kiosku.

Z tematem numeru jest związany za to mój trzeci tekst, o przyszłości i teraźniejszości muzyki ludowej. Sprowokował go występ Śląska na OFFie i zachwyty z nim związane. A przecież ten zespół uosabia właśnie to, przed czym muzyka tradycyjna zażarcie się broni - muzealizację, wyciągnięcie formy z kontekstu, cepeliadę i skostnienie. Tyle innych zespołów i artystów próbuje uratować i popularyzować polską tradycję na ciekawsze sposoby.

Jednym z nich jest Radical Polish Ansambl, który jest na ostatniej prostej zbiórki na swój debiutancki album. RPA tworzy sześcioro skrzypków i perkusista (grający na instrumencie własnej konstrukcji). Szefem muzycznym jest Maciej Filipczuk i już samo to nazwisko powinno sprawić, żebyście zainspirowali się tą ekipą. W RPA niezwykle ważne są jeszcze dwie postacie.

Michał Mendyk z Bôłt Records, występujący tutaj w roli szeptuna nakierował Filipczuka na Tadeusza Sielanka, postać półlegendarną. Jedyne wzmianki o tym skrzypku spod Sochaczewa to wspomnienia Sławomira Rawicza, który miał uciec z Syberii przez Indie do Iranu, a jednym z towarzyszy w tej tułaczce był właśnie Sielanka. Informacje o nim pojawiają się też w artykule Mendyka w książce wokół zeszłorocznej edycji Sacrum Profanum. Muzykę Sielanki odkrył Wacław Zimpel, przeszukując archiwa delhijskiej Biblioteki Publicznej, gdzie natrafił na swojsko brzmiące nazwisko zapisane w dewanagari i kilka fragmentów notacji muzycznej, przypominających mazurki wraz z komentarzem, że stanowią “podstawę rozbudowanych form zbliżonych w swej logice formalnej i tonalnej do ragi, choć niezwiązanych z wyrafinowanym indyjskim systemem rytmicznym”. Brzmi to tak nieprawdopodobnie, jak przypis Jerzego Łozińskiego, dlaczego postanowił przetłumaczyć angielskie “dwarves” jako “krzatów” (również tutaj rolę notatka na marginesie, jednak całkowicie fikcyjna). Sielanka wydaje się być jednak postacią rzeczywistą.

To tym indyjskim mazurkom Sielanki będzie poświęcona pierwsza płyta RPA. Macie jeszcze kilka dni, żeby pomóc w jej wydaniu. Naprawdę warto, właśnie takiej muzyki wychodzącej z tradycji potrzebujemy. Ja się im dołożyłem


czwartek, 4 sierpnia 2016

10 koncertów OFF Festivalu, których nie wolno przegapić



Jutro zaczyna się kolejna edycja OFF Festivalu, więc wybrałem 10 koncertów, na które wybieram się koniecznie. Z dala od największej sceny i headlinerów, bo to taki festiwal, gdzie najciekawsze rzeczy dzieją się na obrzeżach, na mniejszych scenach i o wczesnych porach. 

Show Me The Body, piątek, scena Trójki, 16:10 (posłuchaj)
Wkurzone małolaty robią hałas i rozpierduchę, grają na banjo. Widzimy się pod sceną.

Zimpel/Ziołek, piątek, scena Eksperymentalna, 17:00
Obu muzyków uwielbiam, obaj są wybitnymi postaciami polskiej sceny, obaj nagrywają solo i w rozmaitych konstelacjach. Do tego spotkania tak naprawdę musiało dojść, biorąc pod uwagę ich oryginalność, ale także podobne podejście do muzyki.

Masecki vs. Sienkiewicz, piątek, Scena Electronic Beats, 18:45
Jeden jest bodaj najoryginalniejszym polskim pianistą, nagrywał Bacha na dyktafon, grał polonezy z orkiestrą dętą, bawił się hymnami, założył kilka świetnych składów. Drugi jest królem polskiego techno. Co wyniknie z tego spotkania? Chyba nawet oni sami tego do końca nie wiedzą.

Master Musicians of Jajouka led by Bachir Attar, piątek, Scena Eksperymentalna, 20:50 (posłuchaj)
Prawdziwa legenda. Pochodzą z małej wioski w Maroku, ale nagrali płytę dla Briana Jonesa ze Stonesów. Grają muzykę tradycyjnego dla swojego regionu, przesiąkniętą sufickim mistycyzmem. Dlaczego przy nazwie pojawia się dopisek o osobie lidera? By odróżnić się od innej grupy pretendującej do kontynuowania tradycji oryginalnego składu. 

Islam Chipsy & EEK, sobota, Scena Electronic Beats, 18:45 (posłuchaj)
Pamiętacie,co działo się na koncercie Omara Souleymana w 2011 roku (albo na każdym jego innym koncercie)? Dzikie tańce, pęknięta podłoga na Scenie Eksperymentalnej. To teraz wyobraźcie sobie, że będzie bardziej. Ale tak naprawdę bardziej, jakby Rizan Sa'id grał jeszcze szybciej, jeszcze bardziej narkotycznie. Do tego przenieśmy scenerię z syryjskiego wesela do zatłoczonego kairskiego klubu. Właśnie tak będzie na koncercie kolejnego magika keyboardu, Islam Chipsy'ego i EEK (czyli dwóch - tak! - perkusistów). Ja już nie mogę się doczekać.

Basia Bulat, sobota, scena Trójki, 19:45 (posłuchaj)
Najładniejsze piosenki festiwalu? Możliwe, że nie. Moje ulubione piosenki festiwalu? Z całą pewnością. To nie będzie najbardziej dyskutowany koncert tegorocznego OFFa. Dlaczego nie wolno go przegapić? Po pierwsze, to będzie powrót Basi po latach do Polski. Po drugie, nagrała swoją najlepszą płytę, którą zrywa z poprzednią, folkową stylistyką. Po trzecie, bo będzie ciekawie zobaczyć, co zmieniła w swoich starych piosenkach. Po czwarte wreszcie, Basia gra fantastyczne koncerty.

Orlando Julius & the Heliocentrics, sobota, Scena Eksperymentalna, 23:10 (posłuchaj)
Kolejna legenda, tym razem z Nigerii. To właśnie twórczością Orlando inspirował się Fela Kuti, tworząc afrobeat. Do Katowic Julius przyjeżdża z towarzyszeniem the Heliocentrics, brytyjskimi specjalistami od współpracy z afrykańskimi mistrzami. Razem nagrali dwa lata temu wyśmienitą, taneczną płytę. 

Ata Kak, sobota, Scena Eksperymentalna, 20:50 (posłuchaj)
Pierwsze odkrycie Briana Shimkovitza z Awesome Tapes from Africa. Jeśli ta rekomendacja wam nie wystarcza, po prostu posłuchajcie.

Jambinai, sobota, scena eksperymentalna, 01:40 (posłuchaj)
Kto by się spodziewał, że najbardziej ekstremalnych wrażeń na tegorocznym OFFie najprawdopodobniej dostarczą Koreańczycy grający na tradycyjnych instrumentach. A przypominam, mają solidną konkurencję w postaci Napalm Death i Mgły. Ich muzyka jest ideałem mojego wyobrażenia "niezachu" (że tak ukradnę Bartkowi Chacińskiemu ten zgrabny termin) - zanurzona w lokalnej tradycji, czerpiąca z niej całymi garściami, ale jednocześnie nie zniewolona przez nią, przekraczająca granice. Tutaj usłyszycie i metal, i post-rock, oraz, co ważne, ani grama obciachu i cepelii.

Jesień, niedziela, scena Trójki, 15:00 (posłuchaj)
Dla nich warto wstać wcześnie w niedzielę i pojawić się na otwarciu festiwalu. Trzech chłopaków z Torunia gra w duchu najlepszych tradycji lat 90. Słychać też inspiracje sceną lokalną - Starymi Singersami, Ewą Braun. A na żywo są z 10 razy lepsi niż w studiu. Wiem, bo widziałem. 

wtorek, 26 kwietnia 2016

Z poziomu sceny


Julia Marcell koncert zaczęła od zupełnie przearanżowanych piosenek z June, które przeplotła Tesko z najnowszego albumu. Gamelan i Shhh zmieniła tak bardzo, że ledwo dało się je rozpoznać, ale te wersje były świetne. I chyba jeszcze inne niż te, które prezentowała przy okazji trasy promującej Sentiments

Julii udało się przełamać czwartą ścianę już na początku koncertu, kiedy zeszła po praz pierwszy do publiczności, ale jeszcze wtedy wszyscy siedzieli na miejscach. Siedzący charakter tego koncertu był jego jedyną wadą. Jednak kiedy już publiczność wstała i podeszła pod scenę, atmosfera zmieniła się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Spokojna, ułożona publiczność spontanicznie zaczęła tańczyć, a nawet wchodzić (idąc za zachętą Marcell) na scenę.

***

Na żywo jeszcze mocniej zabrzmiały teksty z Proxy, pierwszej całkowicie polskiej płyty Julii. Te osiem piosenek to prawie pamiętnikarski zapis życia w drugiej połowie drugiej dekady XXI wieku. Pojawia się wszechobecna inwigilacja, alogrytmye Google wiedzące o nas wszystko, strach przed wojną, uzależnienie od technologii, społeczna dystopia, krwiożerczy kapitalizm, prekaryzacja (aż ciśnie się na usta pytanie, dlaczego nam się współczesność nie udała?). Brzmi to bardziej niż nagłówki z tygodników opinii, niż teksty popowych bądź co bądź piosenek. Na szczęście Julia nie idzie w domorosłą publicystykę, choć Tetris ze znakomitymi (jednymi z wielu, to majstersztyk na tej doskonałej tekstowo płycie) wersami "Jako konstruktor swej rzeczywistości / robię nawet jak nie robię. / nie cierpię zwłoki, / wyciskam 25 godzin na dobę." powinien stać się hymnem polskich prekariuszy. Julia zmysł obserwacyjny łączy z empatią, współczuje swoim bohaterom, jak Markowi z piosenki o tym samym tytule.

Te teksty nie powstałyby raczej pięć czy dziesięć lat temu. Ta aktualność to ogromna zaleta Proxy, Marcell idealnie uchwyciła zeitgeist i mimo że pewnie album się zestarzeje, to pozostanie cennym dokumentem swoich czasów. Jednocześnie, Julia odsłania się na Proxy tak jak nigdy przedtem, nawet na intymnej, rozliczającej się z przeszłością Sentiments. Teraz Julia mówi otwarcie o swoich lękach i obawach, a Andrew to najbardziej poruszająca piosenka w jej karierze.

***

Dlatego ta piosenka była idealnym zwieńczeniem tego fantastycznego koncertu. Z poziomu sceny robiła jeszcze większe wrażenie. 

piątek, 27 listopada 2015

Chcielibyśmy się usłyszeć w Radiu Złote Przeboje


Z połową Rycerzyków spotykam się w zatłoczonym pubie na krakowskim Podgórzu, położonym zaraz nad Wisłą. Jest jesień, smog dusi miasto, a ja zasłuchuję się w radosnych, odrealnionych piosenkach.

Całość wywiadu tutaj.

sobota, 10 stycznia 2015

Miejcie na nie oko: KIPIKASZA

Dwie dziewczyny z Sandomierza porwały się na połączenie ludowych zaśpiewów z "hispterską" elektroniką i instrumentami własnej produkcji. W swojej partyzanckości KIPIKASZA są blisko Sutari (grających przecież na przyrządach kuchennych) i Małym Instrumentom Pawła Romańczuka, który zachęca do tworzenia własnych instrumentów, bo przecież muzyka jest wszędzie. KIPIKASZA grają na młynku do kawy, wiadrze, bębnach i syntezatorach. Słychać, że są na początku drogi, że jeszcze nie potrafią urzeczywistnić wszystkich swoich pomysłów, ale jednocześnie słychać, że doskonale wiedzą, co chcą przekazać. Mistyczna plemienność, ludowa demonologia (południce, dziady, wąpierz z Sandomierza) mieszają się z buczącymi syntezatorami i dronami.



Jednak ich największym atutem są głosy, Karolina i Ola świetnie współbrzmią (znów puszczamy oko do Sutari). Dobrze było to słychać na czwartkowym koncercie w Pracovni. Nie wszystkie piosenki były dopracowane, część grały po raz pierwszy, nie wszystko się zgrywało, nie przekonuje mnie część tekstów i momentami zbyt teatralną ekspresją, ale gdy tylko dziewczyny zaczynały śpiewać białym głosem, odkładałem swoje wątpliwości na bok. Podoba mi się też ich podejście do ludowości, bez czołobitności "folklorystów", ale i bez zbyt dużej ironii. Nie boją się eksperymentować, mieszać ludowości ze współczesności, i szczęśliwie nie popadają przy tym w banał, czy karykaturę, dzięki czemu są jednym z najbardziej obiecujących zespołów. Pozostaje tylko czekać na płytę, którą nagrywają ze Snowidem, ośmiobitowym szaleńcem z Krakowa pod szyldem Dziadowski Projekt (ciekawe, co na to Kaseciarz).


wtorek, 6 stycznia 2015

Polska 2014

Mija pierwszy tydzień stycznia, czas zabrać się za podsumowywanie zeszłego roku. Swoje własne listy jeszcze szlifuję i zaczną się pojawiać od przyszłego tygodnia, za to warto spojrzeć na podsumowania krajowe na beehype'ie. Na razie od Argentyny (mnóstwo fantastycznego indie rocka) przez Kanadę (a właściwie Quebec) po Ukrainę. Jest i Polska, zwycięzca mnie zaskoczył, ale to esencja opinii 19 dziennikarzy i krytyków. W tym mnie, oprócz oddania głosu, opisałem pokrótce albumy Pawła Szamburskiego i Huberta Zemlera, a moja płyta roku dostała się do finałowej trzydziestki.

sobota, 22 listopada 2014

Skarb


Chwilę po 21 przygasły światła. Na scenę weszły cztery osoby, których sylwetki oświetlało blade światło, przez co przypominały duchy. Za to zupełnie prawdziwa była muzyka. Niepokorna, głośna, zadziorna, przesterowana. I surowa, pozbawiona fajerwerków. Prosta, co podkreślało skromne i mało efektowne oświetlenie oraz wyposażenie sceny - dwie gitary, bas, korg, perkusja. Żadnych dekoracji, liczy się tylko muzyka.

Julia z zespołem przeplatała nowości starszymi piosenkami, które zmieniła w gitarowe bestie. Tak, Julia znana z zabawy fortepianem i syntezatorami zagrała najlepszy gitarowy koncert, jaki widziałem od dawna. Ogromna w tym zasługa fantastycznego zespołu, szczególnie niemieckiej sekcji rytmicznej grającej precyzyjnie i jednocześnie fantazyjnie, co pokazał ich jam w połowie koncertu. Wszyscy grali prosto, ale efektywnie, zgodnie z zasadą, że mniej znaczy więcej. Marcell pokazała, że scena to jej dom, świetnie się na niej czuła, bez wysiłku zawładnęła całym klubem.

Po godzinie skończyli rozciągniętym "Supermanem", który zdawał się nie mieć końca. A gdy wrócili - doczekałem się "Echa" i przepięknego "North Pole".

Po tak fantastycznym koncercie jeszcze bardziej dziwię się, że Julia nie gra w tym roku na Don't Panic We're From Poland, a IAM nie wysyła jej na wszystkie showcase'y, w tym SXSW. Taka artystka to skarb i wstyd byłoby zachować ją tylko dla siebie.

poniedziałek, 20 października 2014

Sentymenty


Dying in the living room to the music from America so proudly universal that they like to call it soul. Tak Julia Marcell rozpoczyna drugą zwrotkę North Pole (to najlepsza piosenka o Polsce od lat), poprzedzoną fantastycznym pasażem hi-hatu. Te kilkadziesiąt sekund jest najlepszą recenzją Sentiments. Swoją wielkość (tak, nie ma co bać się tego słowa) trzeci album Julii Marcell zawdzięcza właśnie takim momentom. Każdy drobny dźwięk, każde słowo ma swoją rolę do spełnienia. Przeważnie staram się nie rozbierać piosenek i płyt na części pierwsze, ale tutaj wyławianie detali sprawia ogromną radość. Olsztyn town w Maryannie, buczący bas w Cincinie. Zresztą współpraca basu i perkusji to materiał na osobną historię. Sekcja rytmiczna odgrywa tutaj kluczową rolę, sama Julia to przyznaje w wywiadzie dla T-Mobile Music, od niej zaczynała pisać piosenki.

Sentiments jest płytą dużo mocniej zorientowaną na gitary, jedynie Twelve zbliża się do tego, co Julia robiła wcześniej. Nie zmieniło się tylko jedno – fantastyczne piosenki. Wreszcie też, po nieśmiałej próbie w Echu olsztynianka zwróciła się do polszczyzny i pokazała, że w rodzimym języku wypada przynajmniej tak samo przekonująco, jak w angielskim i chyba tylko Gaba Kulka pisze tak świetne piosenki.


Ale się ta jesień zrobiła ciekawa w polskiej muzyce.