W pandemicznym zamknięciu każdy pracował nad swoimi demówkami, rozwijał pomysły, którymi potem się wymieniali. „Nie zmuszaliśmy się do niczego, niczego od siebie nie wymagaliśmy. Inaczej niż przy „There Is No Year””. Przerzucanie się pomysłami, podrasowywanie szkiców kolegów – metody, które wypracowali przy okazji debiutu objawia się też w jeszcze większej kolażowości muzyki Algiers. „Shook” jest w swojej konstrukcji właściwie albumem rapowym, pełnym sampli, pozszywanym zręcznie z różnych gatunków, w obrębie jednej kompozycji potrafi przejść od industrialu przez soul i gospel (z obowiązkowym call-and-response) do punku. Algiers odwołuje się równie chętnie do tradycji slamu i spoken word, słowo jest dla nich głównym medium. “Out of Style Tragedy” z samplowanym fragmentem “They’re talking about nuclear war”, z Fisherem czytającym litanię przeciwko kolonializmowi, przeciwko wykorzystywaniu Czarnych, przeciwko plagi przemocy trapiącej Amerykę jest jednym z najmocniejszych momentów “Shook”. Mocne, wyraziste bity sąsiadują z iskrzącymi się partiami gitar, przeplatają się riffami syntezatorów. Końcówka „Irreversible Damage” to szalone rejony “Saint Dymphna” Gang Gang Dance. Fisher z albumu na album coraz pewniej czuje się w roli punkowego kaznodziei z gospelowym zacięciem, wystarczy posłuchać, jak prowadzi narrację w “Good Man”.
Szukaj na tym blogu
piątek, 24 lutego 2023
W poszukiwaniu wspólnoty
Tak jak w stolicy Algierii zbierali się przedstawiciele państw Trzeciego Świata, nienależących ani do natowskiego Zachodu, ani do sowieckiego Wschodu, tak Algiers skupia wokół siebie muzyków, którzy nie potrafią zagrzać miejsca w jednym gatunku.
W Dwutygodniku krytycznym okiem spoglądam na Algiers, ich deklarowany internacjonalizm i historię. Z tekstu wypadły dwa fragmenty o "Shook", ich czwartej płycie, która ma premierę właśnie dziś. A to chyba dobra recenzja tej płyty.
Na Atlancie zaczyna się i kończy „Shook”. Rozpoczyna się robotycznym głosem ikonicznym
dla mieszkańców metropolii i znanym prawie każdemu Amerykaninowi, który choć raz w
życiu leciał samolotem - głosem zapowiadającym kolejne odloty z lotniska ATL,
największego hubu przesiadkowego w Stanach, obsługującego najwięcej pasażerów i
najwięcej lotów towarowych. Kończy się cykadami, deszczem, a przez cały album gdzieś w
tle przewijają się dźwięki miasta. „Świerszcze i cykady to dźwięk domu. Nieważne, gdzie
jestem, gdy je słyszę, myślę o Atlancie. Ale nie powiedziałbym, że to mój ulubiony dźwięk
miasta, bo nienawidzę lata w Atlancie.” – mówi Fisher. „Mało kto wie, że Atlanta jest jednym
z najbardziej zalesionych miast na świecie. Ludzie patrzą na Atlantą przez pryzmat
rapowych teledysków i wyobrażają sobie ekstremalnie zurbanizowaną metropolię, ale to
nieprawda. Atlanta jest rozlana. Deszcz obijający się o drzewa, cykady, pociągi, strumienie –
w Atlancie wieś łączy się z miastem. Tak brzmi moja Atlanta.” – dodaje Mahan.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz