25. Matana Roberts - "Coin Coin Chapter Two: Mississippi Moonchile"
Amerykańska saksofonistka kontynuuje dzieło życia. Zanurza się przeszłości swojej rodziny przybyłej do Ameryki na jednym ze statków niewolniczych. U podstaw leżą spirituale, blues, wczesny jazz przede wszystkim free. Frapujące.
24. Land of Kush - The Big Mango
Sam Shalabi, montrealski gitarzysta, zamienił Kanadę na Kair. Akurat w czasie arabskiej wiosny. Nic dziwnego, że jego nowe miasto zainspirowało najnowszy album jego orkiestry. Choć początek "The Big Mango" (to jeden z przydomków egipskiej stolicy) zmierza w stronę awangardy i może odstraszać, to począwszy od przebojowego "The Pit" z tej magmy zaczynają wyłaniać się fantastyczne, łączące Egipt z Montrealem piosenki.
23. Yasmine Hamdan - "Ya nass"
Najpierw przez kilka lat cisza, a potem dwa albumy rok po roku? Nie ma tak dobrze, "Ya nass" to odświeżona wersja solowego debiutu Yasmine z 2012 roku. Wydana na rynki międzynarodowe. Poza tym nic się nie zmieniło. Hamdan rozwija tropy jeszcze z czasów Soap Kills. Delikatny elektropop miesza się z akustycznymi brzmieniami, a nad nimi panuje zmysłowy Libanki snującej swoje opowieści. Oczywiście po arabsku.
22. Esmerine - "Dalmak"
Kolejni przedstawiciele Constellation Records i kolejni ze wschodnimi ciągotami. Montrealski kwartet w 2012 roku przeniósł się na sześć miesięcy do Stambułu, tam dokooptowali drugą czwórkę lokalnych muzyków i już w oktecie nagrali "Dalmak". Tytuł to niejedyne tureckie odniesienie, muzyka na tym albumie łączy wschodnią melancholię i tradycję z zachodnim minimalizmem, tworząc spójną i niezwykle obrazową całość.
21. Arctic Monkeys - "AM"
Przemiana w lżejszą wersję Queens of the Stone Age rozpoczęta w 2009 roku trwa. Alex Turner przejął teraz od Josha Homme'ego jeszcze seksapil i uwodzicielstwo. Cięte riffy, noc i pustynię zakosili mu już wcześniej. Owszem, wracają tu trochę do swojej indie-brytyjskości, na szczęście tylko incydentalnie, bo to najsłabsze momenty "AM". Najciekawiej robi się za to, gdy bez kompleksów rzucają rękawicę swoim mistrzom. I wychodzą z tego pojedynku zwycięsko, nie tylko z powodu mizerii "...Like Clockwork".
Amerykańska saksofonistka kontynuuje dzieło życia. Zanurza się przeszłości swojej rodziny przybyłej do Ameryki na jednym ze statków niewolniczych. U podstaw leżą spirituale, blues, wczesny jazz przede wszystkim free. Frapujące.
24. Land of Kush - The Big Mango
Sam Shalabi, montrealski gitarzysta, zamienił Kanadę na Kair. Akurat w czasie arabskiej wiosny. Nic dziwnego, że jego nowe miasto zainspirowało najnowszy album jego orkiestry. Choć początek "The Big Mango" (to jeden z przydomków egipskiej stolicy) zmierza w stronę awangardy i może odstraszać, to począwszy od przebojowego "The Pit" z tej magmy zaczynają wyłaniać się fantastyczne, łączące Egipt z Montrealem piosenki.
23. Yasmine Hamdan - "Ya nass"
Najpierw przez kilka lat cisza, a potem dwa albumy rok po roku? Nie ma tak dobrze, "Ya nass" to odświeżona wersja solowego debiutu Yasmine z 2012 roku. Wydana na rynki międzynarodowe. Poza tym nic się nie zmieniło. Hamdan rozwija tropy jeszcze z czasów Soap Kills. Delikatny elektropop miesza się z akustycznymi brzmieniami, a nad nimi panuje zmysłowy Libanki snującej swoje opowieści. Oczywiście po arabsku.
22. Esmerine - "Dalmak"
Kolejni przedstawiciele Constellation Records i kolejni ze wschodnimi ciągotami. Montrealski kwartet w 2012 roku przeniósł się na sześć miesięcy do Stambułu, tam dokooptowali drugą czwórkę lokalnych muzyków i już w oktecie nagrali "Dalmak". Tytuł to niejedyne tureckie odniesienie, muzyka na tym albumie łączy wschodnią melancholię i tradycję z zachodnim minimalizmem, tworząc spójną i niezwykle obrazową całość.
21. Arctic Monkeys - "AM"
Przemiana w lżejszą wersję Queens of the Stone Age rozpoczęta w 2009 roku trwa. Alex Turner przejął teraz od Josha Homme'ego jeszcze seksapil i uwodzicielstwo. Cięte riffy, noc i pustynię zakosili mu już wcześniej. Owszem, wracają tu trochę do swojej indie-brytyjskości, na szczęście tylko incydentalnie, bo to najsłabsze momenty "AM". Najciekawiej robi się za to, gdy bez kompleksów rzucają rękawicę swoim mistrzom. I wychodzą z tego pojedynku zwycięsko, nie tylko z powodu mizerii "...Like Clockwork".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz