piątek, 24 stycznia 2014

Ocalić od zapomnienia

Z Dougiem Shiptonem, jednym z założycieli Finders Keepers rozmawiałem na potrzeby artykułu o wytwórniach zajmujących się wydawaniem zapomnianych nagrań. Szczęśliwie nie przez maila, skajpa, czy telefon, a po staroświecku spotkaliśmy się twarzą w twarz przy okazji jego grudniowego przyjazdu do Polski.

Jak powstało Finders Keepers?

Od nastoletnich lat byłem wielkim fanem Twisted Nerve Records, pierwszej wytwórni Andy’ego. Gdy zacząłem studia w Stoke, Twisted Nerve szukali grafika i projektanta stron internetowych, odpowiedziałem na ogłoszenie i dostałem tę robotę. Już wtedy kolekcjonowałem płyty, kupowałem mnóstwo funku, soulu, indie, ścieżek dźwiękowych i odrobinę psychodelii. Poznałem Andy’ego i potem zacząłem pracę dla agencji prasowych w Manchesterze. Po studiach wróciłem do Londynu i dostałem posadę w Cherry Red Records. To jedna z najstarszych niezależnych wytwórni w Wielkiej Brytanii, wraz Rough Trade i Sanctuary. W tamtym czasie specjalizowali się w reedycjach. Ciągle miałem jakiś kontakt z Andym, który kiedyś przyszedł do mnie ze swoim projektem „Focus is no a four letter word”. Był skierowany na folk. Nie taki hipisowski, tylko folk funk, folk punk, takie odjazdy. Wyszło to bardzo dobrze. W tym samym czasie Andy przyniósł mi album Jean-Claude’a Vanniera. Spodobał mi się i chciałem coś z nim zrobić. Wpadliśmy na pomysł założenia własnego labelu, żeby tylko wydać rzeczy Vanniera. Finders Keepers nie narodziło się jako wytwórnia archiwalne. Nam po prostu podobają się te albumy, wydaje nam się, że mogą się spodobać innym, więc je wydajemy. Tak, to jest naprawdę tak niewinne, nie stoją za tym inne motywy. Nie myśleliśmy o rynku i podobnych pierdołach.

Nadal sami przeszukujecie archiwa?

Oczywiście. Gdy zaczynaliśmy, było to bardziej hobby. Teraz jesteśmy bardziej wiarygodni i możemy szperać w coraz większych archiwach. Przeczesywaliśmy Polskie Nagrania, na przykład. Mamy też dostęp do archiwów prywatnych, tu dobrym przykładem jest Andrzej Korzyński. Możemy robić większe projekty niż wcześniej. Wrócę na chwilę do Polskich Nagrań. Ich pracownicy nie bardzo rozumieli, dlaczego trzech Anglików chce wydać jakiś stary polski rock. Obecnie ludzie zdają sobie sprawę, że jest rynkowa potrzeba na takie wydawnictwa i chętniej dzielą się swoimi zbiorami. Z tego powodu mieliśmy trochę problemów z tajską kompilacją.

Jakie są wasze nowe projekty?

Jest ich sporo. Jeden to kompilacja niemieckiej elektroniki ułożona przez Feliksa Kubina. Na kasetach w bardzo limitowanym nakładzie. Poza tym amerykańska nowa fala, składanka muzyki z japońskich animowanych filmów, kolejny składak Korzyńskiego. Nie mogę za bardzo zdradzać nazw, bo jeszcze ktoś nas wyprzedzi.

Jak trafiliście na Korzyńskiego?

Ludzi słuchających muzyki można podzielić na tych, którzy ograniczają się tylko do tej czynności i na tych, którzy szukają czegoś więcej, idą krok dalej, czytają spisy muzyków na płytach, sprawdzają wytwórnie, i tak dalej. Nazwisko Korzyńskiego pojawiło się na kilku płytach, które lubimy, napisał muzykę do genialnego filmu "Opętanie" Żuławskiego. Andy się z nim skontaktował i zaproponował wspólny projekt. Andrzej zgodził się od razu i otrzymaliśmy nieograniczony dostęp do jego domowego archiwum. Ma tam tony fantastycznego, niewydanego materiału.

Uderzyło nas, ze Korzyński był bardzo otwarty na nasze pomysły, w końcu nie tylko jest od nas sporo starszy, ale i pochodzi z innej kultury. A jednak nie było go trudno przekonać, że to, co robimy jest ok. Nawet pojawił się na instalacji Andy’ego z wykorzystaniem filmu Pan Kleks. Nic nam nie powiedział, tylko przyleciał do Manchesteru z Londynu, gdzie akurat był na festiwalu polskiej muzyki. Całkowicie nas wspiera, co daje nam kopa do dalszego działania. Na początku nie znaliśmy go zupełnie, a teraz mogę powiedzieć, że jesteśmy przyjaciółmi. I o to właśnie chodzi w naszej pracy. O poznawanie muzycznych bohaterów, zrozumienie nie tyle, co zrobili, ale jak to zrobili. Nie chodzi nam o przekrój całego katalogu, tylko zrozumienie artystycznej drogi.

Z kim chciałbyś pracować?

Kto jest na samym szczycie listy? Wiesz, nie mogę rzucać nazwami, jeszcze ktoś je zauważy i nas ubiegnie. Tak działa ten biznes dzisiaj. Istnieje mnóstwo innych wytwórni robiących to, co my. Ostatnio kupuję mnóstwo indonezyjskich płyt, sporo rosyjskich, choć może bardziej poprawnie byłoby powiedzieć radzieckich. Bardzo chciałbym wydać kompilację muzyki radzieckie, ale strona prawna tego przedsięwzięcia będzie bardzo skomplikowana. Wszystkie firmy fonograficzne były własnością państwa i wydaje mi się, że po rozpadzie ZSRR prawa zostały oddane muzykom, a trudno byłoby odnaleźć ich wszystkich nie znając języka.

Co jest najczęstsza przeszkodą w waszych działaniach?

Powiedziałbym, że różnice kulturowe.

A nie sprawy prawne?

Nie. Oczywiście, zdarzają się jakieś niewielkie problemy z tym związane, ale dużo trudniejszym jest przekonać ludzi, że mamy czyste intencje. Mogę sobie wyobrazić, jak trudno byłoby przekonać klasycznie wykształconego muzyka indyjskiego, dlaczego chcemy wydać jego album dla 20-40 letnich domowych didżejów. Nie będzie z tego dużych pieniędzy, ale to nisza, nie żadne wielkie przedsięwzięcie. Przekonać muzyków – to trudna część naszej pracy, ale przecież o to w niej chodzi, o spotykanie muzycznych bohaterów. Dla przykładu mieliśmy spore kłopoty z jednym indonezyjskim zespołem, ponieważ w ich kulturze wszystko musi być załatwiane twarzą w twarz i przypieczętowane uściskiem dłoni. Odmówili negocjacji w inny sposób, więc wybraliśmy się do nich. Każdy projekt jest unikatowy. Niektóre przyklepujemy bardzo szybko, inne zabierają sporą cześć roku jedynie na wyjaśnianie, jak działa nasza wytwórnia. Musisz pamiętać, że większość tych gości to starzy wyjadacze, którzy sparzyli się na biznesie i dlatego zostali w cieniu. Są bardzo podejrzliwi w tych sprawach. Niekoniecznie w stosunku do nas, ale to my musimy zakopać ten rów nieufności.

Znasz Vampires of Dartmoore? Jedyny ich członek, który żyje do dziś, nienawidzi przemysłu muzyczne do szpiku kości. Nie chciał z nami rozmawiać, w końcu wylicencjonowaliśmy jego nagrania od wytwórni, ale chcieliśmy się od niego dowiedzieć, kto wtedy grał w zespole.  Był bardzo zgorzkniały, ale rozumiemy jego postawę.

Masz jeszcze czas na samodzielne przeszukiwanie sklepów z używanymi płytami?

Tak, zresztą będziemy robić to jutro. Bycie didżejem i podróżowanie jest moim narzędziem pracy, bo mam dostęp do małych sklepów muzycznych, lokalnych kolekcjonerów. Oni mogą podzielić się wiedza, której nigdy nie kupię na eBayu.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz