Pokazywanie postów oznaczonych etykietą nagrania terenowe. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą nagrania terenowe. Pokaż wszystkie posty

środa, 12 czerwca 2024

Julian Startorius nagrywa góry (i nie tylko)


Jest sobie taki szwajcarski perkusista, Julian Sartorius, któremu samo granie na bębenkach nie wystarcza. Jak prawdziwy Szwajcar, lubi też chodzić (nie tylko) po górach. Połączył jedno z drugim - na swoich pieszych wycieczkach gra na wszystkim, co znajdzie - od znaków drogowych, przez drewniane domy, po mech, grzyby i skały. 

To tak fascynująca i odjechana postać, że musiałem z nim porozmawiać. Okazało się, że granie na górach nie jest jego najdziwniejszym projektem. A co nim jest? Tego dowiecie się z mojego tekstu w Bandcamp Daily.

poniedziałek, 17 stycznia 2022

Wejście ducha w człowieka

JuJu Sounds to przedsięwzięcie, któremu kibicuję od samego początku. Jeszcze przed wydaniem fenomenalnej kasety Mono Egypt słuchałem nagrań i czytałem opowieści pojawiające się na stronie Luki Kumora. Zar: Songs for the Spirits potężna, bo dwupłytowa kompilacja jest chyba jeszcze wspanialsza, a zaraz (mam nadzieję) wyjdą jego nagrania z maloya i segą z Maskarenów. Porozmawialiśmy sobie z Luką dwukrotnie, po godzinie. Wyszło z tego 25 minut czytania w Dwutygodniku.

środa, 30 czerwca 2021

Na obrzeżach x Radio Kapitał 30 VI 2021

Godzina w Maroku. Brzmi kusząco nieprawdaż? Elektronika wymieszana z nagraniami terenowymi, muzyka tradycyjna z gór Atlas, klubowa z Marrakeszu i jeszcze więcej. Piękne zdjęcie zajawki zrobił Maciek Stępniewski, którego minialbum The Ocean That Has Been Calling Me i wystawa zdjęć były inspiracją tego odcinka.

1. Maciek Stępniewski - I Would Rather Have Devils for Brothers
2. Abel Ray - Last Exit to Transkei
3. Guedra Guedra - Aura
4. Guedra Guedra - Berber is an Alien
5. Moulay Ahmed El Hassani - Mi Hanna Dada
6. Hassan Wargui - ⵉⵙⴰⵡⵍ ⵓⵎⴰⵔⴳ
7. Hassan Wargui -ⴰⵣⵎⵣ
8. The Master Musicians of Jajouka - Brian Jones Zahjouka Very Stoned
9. Maciek Stępniewski - Me cour me dit
10. Maciek Stępniewski - Walls Are Made Of Plastic, Akropol: Papier-Mâché


piątek, 8 maja 2020

Z miast i wsi


O tej kompilacji mówiłem już w poprzedniej audycji, ale to zbyt ważna rzecz, by wspomnieć o niej tylko raz.

Egipt w powszechnej świadomości funkcjonuje jako kraj Piramid w Gizie i kurortów nad Morzem Czerwonym. Luka Kumor na debiutanckiej kompilacji swojego labelu JuJu Sounds pokazuje Egipt jako skomplikowaną mozaikę społeczną, etniczną i kulturową. W końcu to kraj dwóch kontynentów, leżący na skrzyżowaniu Azji i Afryki.

Z licznych podróży i spotkań Kumor wybrał dziewięć. Od zespołu Abadba z okolic Asuanu po obchody sufickiego święta w Kairze. Nagrywał Kuszytów, Fellahów, Domów, rybaków i marynarzy z Port Said. Choć to tylko dziewięć nagrań, udało mu się pokazać Egipt w bardzo szerokiej perspektywie. Ten miejski i ten wiejski. Świadomie spotykał się z mniejszościami pielęgnującymi własne tradycje, spotkanie z Shabab il Nasr z Suezu porównuje do Buena Vista Social Club, bo to tak samo świadkowie świata, którego już nie ma. I ten smutek własnie u nich słychać najbardziej, tę świadomość bycia reliktem.

Każdemu z tych nagrań towarzyszy opowieść, co wydaje się oczywiste, ale takim nie jest. Vincent Moon czy Sublime Frequencies często zostawiają muzykę bez żadnego komentarza. Dzięki zdjęciom i komentarzom, artyści zyskują na indywidualności, nie są tylko kolejnymi muzykami, ale osobami z krwi i kości.

Nie znika w tym muzyka, to ona jest ciągle najważniejsza. Najpiękniej zabrzmieli marynarze z Port Said, których chóralne śpiewy prowadziła lira, skupieni i hipnotyczni Fellahowie mieszkający w Delcie Nilu, muzyka Nubijczyków z Kumuz sprawia, że oczami wyobraźni widzę gwiazdy nad Nilem, a szaleńczy suficki karnawał to już prawie rejony dzikich imprez z EEK i Islam Chipsy. Nie przegapcie tej kasety.

wtorek, 28 kwietnia 2020

Na obrzeżach x Radio Kapitał 28 IV 2020


Choć restrykcje zostały poluzowane, na zagraniczne wypady nie ma na razie szans. Dlatego dzisiaj jeszcze głębiej niż zwykle zanurzymy się w muzyce "stamtąd". Posłuchaliśmy miejsc, do których było trudno dotrzeć również przed pandemią. W programie same nagrania terenowe z Mali, Egiptu, Abchazji, Kałmucji, Senegalu, Krymu i Szydłowca. W tym premiera radiowa fragmentów Mono Egypt, pierwszej kompilacji nagrań JuJu Sounds (o których już niedługo coś więcej) oraz dużo ciepłych słów o Ored Recordings, Sahel Sounds, Petites Planetes i In Crudo.

1. Ensemble Maqam - Bahçalarda kestane (TRACES OF CRIMEA • Ensemble Maqam live in the Khans' palace of Bakhchisarai)
2. Alkibar Junior - Adouna (Music from Saharan WhatsApp 04)
3. Lewlewal de Podor - Ziarre (Yiila Jam)
4. Tidiane Tham - Dannibe (Siftorde)
5. Mizmar, Aswan (Mono Egypt)
6. Shabab il Nasr, Port Said (Mono Egypt)
7. Nikolas & Konstantinos Singerov - Εγω΄ κε ερχουμε και εσυ΄ παραμερι΄σμε (Pontic Greeks from Abkhazia)
8. Tatiana Dordzhieva + Maria Beltsykova - Erdnin Haalga (Song about a girl called Erdnin Haalga) (Kalmykian Archaic and Soviet Folk)
9. Sonya Shavtikova - Нахва йбзибара (Red East: Abaza Lovesongs)
10. Marian Bujak - Polka Żydóweczka (Marian Bujak z Szydłowca - portret skrzypka)
11. Ababda, Upper Egypt (Mono Egypt)

poniedziałek, 31 października 2016

Śpiewający las


O płycie Żywizny pisałem krótko na Facebooku, większa recenzja pojawi się w grudniowym numerze Magnetofonowej. Tutaj chciałbym się skupić na jej jednym aspekcie - lesie. To naturalne środowisko dla kurpiowskich pieśni, to w lesie etnomuzykolodzy nagrywali Stanisława Brzozowego. To w lesie Żywizna, czyli Raphael Rogiński i Genowefa Lenarcik, nagrali swój debiut. A las śpiewał z nimi.

***
Styczeń. Człowiek z wiolonczelą i las świerków przykrytych śniegiem. Instrument ma pięć wieków, zrobiony jest z drzewa tego lasu. Człowiek opiera go na pniu i wbija nóżkę poziomo w korę. Stroi i zaczyna grać suitę Bacha na wiolonczelę solo. Wystrzeliwuje niskie nuty prosto w drewno, eksploruje je cierpliwie, zagłębia się w nie, aż zaczyna się coś dziać. Drzewo - trzydziestometrowy olbrzym - reaguje. Budzi się, drgania wchodzę we włókna, stają się przedłużeniem instrumentu. Czymś więcej. Pół lasu dźwięczy, powtarza, jakby je znało na pamięć. Rozpoznaje głos przodka. (...) Wiolonczela stała się drzewem i zawładnęła lasem.
***
Ten fragment Legendy żeglujących gór Paolo Rumiza od razu skojarzył mi się nie tylko z Żywizną, ale i z debiutem Resiny. Dla Karoliny Rec przyroda, las jest ogromną inspiracją. To tak silne w jej muzyce, że doskonale bym o tym wiedział, nawet gdyby mi o tym nie mówiła w wywiadzie. Każdy dźwięk wyraża podziw dla natury, zachwyt i ukojenie. A gdyby zrobiła tak jak Mario Brunello i zamiast wykreować leśną przestrzeń w studiu, wbiła nóżkę instrumentu w pień drzewa, czy jej wiolonczela zawładnęłaby lasem?

***
Las zaśpiewał też Izie Dłużyk, niewidomej od urodzenia gdańszczance (Karolina z kolei jest gdynianką, mieszkańcy Trójmiasta mają z przyrodą wręcz niemiejski związek). Iza nagrywa ptaki, ich śpiew. Kilka tygodni temu ukazał się jej album z nagraniami terenowymi z polskiego lata. Można je było usłyszeć na Unsoundzie. By las zaśpiewał, Iza nie potrzebuje żadnego instrumentu, tylko słuchu i rejestratora. Dla niej las, dźwięki ptaków są najdoskonalszą muzyką.

piątek, 30 września 2016

Muzyczne dialekty Kaukazu


Choć Kaukaz zamieszkuje ponad 70 grup etnicznych, z których każda ma długą i interesującą historię, to o wielu z nich nie wiemy prawie nic. Ani o ich tradycjach muzycznych. Owszem, znane są w Europie mughamy z Azerbejdżanu, polifoniczne śpiewy z Gruzji, czy brzmienie armeńskiego duduka. Ale co z resztą? Jak podśpiewują sobie Czeczeni, na czym grają Awarzy? Istna terra incognita. Ciekawskim w sukurs przychodzą magia Internetu, grupki zapaleńców i nagrania terenowe.

Bułat Chalilow z kolektywu Ored Recordings (ored po czerkiesku znaczy 'piosenka'), zapytany czy zna innych dokumentalistów, wymienia inicjatywę Sayat Nova z Gruzji i przelotne wizyty Vincenta Moona, francuskiego reżysera, twórcy La Blogotheque i Petites Planetes. Są nagrania z lat sowieckich, ale one nie oddają autentyzmu. Muzyka tradycyjna jest związana z określonym miejscem, studio nagraniowe ją zabija. - mówi mi Chalilow. Ored Recordings tworzy z żoną Milaną i przyjacielem Timurem Kodzoko. Sami są Czerkiesami, narodem rozsianym po całym Kaukazie i tureckim wybrzeżu Morza Czarnego.

W stronę field recordingu zwrócili się dzięki tak awangardowym artystom, jak Jakob Kierkegaard czy Chris Watson. Oczywiście, swoją rolę odegrał też Alan Lomax, nestor etnomuzykologicznych nagrań terenowych. Chalilow w swoich działaniach kieruje się nieodpartą potrzebą zachowania tradycji. Kultura popularna dąży do homogenizacji, istnieje tylko jeden kaukaski pop, nie ma różnicy między popem osetyńskim, a abchaskim. My chcemy pokazać, że można się różnić. - tłumaczy artysta. Na Bandcampie możecie posłuchać ich pierwszych nagrań. Byli na festiwalu kultury czerkieskiej, w dagestańskiej wiosce zamieszkałej przez Laków, odwiedzili Czeczenię. W planach mają nagrania Greków Pontyjskich z Abchazji, sufickich rytuałów z Czeczenii, czerkieskiej diaspory. Nie zamykamy się na północny Kaukaz,po prostu tu żyjemy, więc tu najłatwiej nam pracować. W przyszłości chcemy nagrywać wszystko, co jest warte uwiecznienia. - mówi mi Bułat. Początkowo efekty ich działań miały ukazywać się jedynie cyfrowo. Z czasem jednak okazało się, że są chętni nadać im fizyczny wymiar.

Sayat Nova (od pierwotnej publikacji tekstu zmienili nazwę na Mountains of Tongues) skupia się właśnie na fizyczności. Za tą nazwą, imieniem wielkiego osiemnastowiecznego ormiańskiego poety i aszyka (odpowiednik minstrela), kryją się dwoje Amerykanów i jeden Gibraltarczyk. Ben Wheeler, Anna Harbaugh i Stefan Willamson-Fa działają z Tbilisi, ponieważ, jak sami mówią, stolica Gruzji jest najlepszym miejscem, by zebrać kontakty. Wśród mieszkańców są przedstawiciele prawie wszystkich mniejszości zamieszkujących kraj. Z Tbilisi łatwiej jest też dotrzeć do publikacji naukowych i istniejących już nagrań, choć nie dość, że jest ich niewiele, to jeszcze pochodzą z czasów sowieckich.

Skoro mieszkają po drugiej stronie gór, do tej pory skupiali się na Zakaukaziu, w przeciwieństwie do Ored Recordings. Poza tym, obie inicjatywy mają ze sobą wiele wspólnego. Interesują ich mniejszości, ginące tradycje. Różni ich też fakt, że efekty swoich sesji nagraniowych Sayat Nova Project wydają na nośnikach fizycznych. Na koncie mają Mountains of Tongues winyl dla L.M. Dupli-cation, wytwórni A Hawk and a Hacksaw, CDr, oraz wydany kilka tygodni temu boks czterech kaset, Kazbek. Szczęśliwie, by zapoznać się z ich pracą, nie musicie poszukiwać tych wydawnictw. Przekrojowo wygląda ich profil na Soundcloudzie, gdzie możecie posłuchać muzyki Gruzinów, Kurdów, Udynów, Tuszetyńców, gruzińskich Awarów. Niektórych z tych narodowości nikt wcześniej nie nagrywał.

Możliwe, że nie wszystkie grupy etniczne, nagrane przez Ored Recordigs i Sayat Nova Project przetrwają. Rozpłyną się wśród dominujących narodowości. I wtedy zostaną po nich tylko nagrania.

mimagazyn.pl, wrzesień 2014

czwartek, 9 kwietnia 2015

Sublime Frequencies


Sublime Frequencies są dla mnie jedną z najważniejszych wytwórni. Siedem lat temu dzięki znajomemu trafiłem na płytę Guitars from Agadez (Music of Niger). Na okładce - czarnoskóry mężczyzna w turbanie dzierżący gitarę. Muzyka w środku - zupełnie inna niż cokolwiek, co słyszałem do tamtej pory. Głośna, przesterowana, prawie noiserockowa, ale jednoczesnie całkiem odmienna. Inne rytmy, inne skale, inne dźwięki. Pamiętam, że za pierwszym razem ta inność była dla mnie do przejścia, poza fantastycznym, natchnionym Kuni Majagani. Dałem jednak Group Inerane druga szansę i wsiąkłem tak mocno, że muzyka Tuaregów stała się na jakiś czas moją obsesją. Przesłuchiwałem wszystkie te zespoły na T - Tinariwen, Terakaft, Tamikrest, Tartit, Tadalat. Sublime Frequencies dali mi też Bombino, który od pierwszych dźwięków Tenere stał się moim ukochanym tuareskim gitarzystą. Spotkanie z serią Guitars from Agadez było jednym z tych momentów, które ukształtowały moje obecne spojrzenie na muzykę.



Nie jest to wytwórnia ważna tylko dla mnie. Oprócz Bombino pokazali światu Group Doueh czy Omara Souleymana. Sublime Frequencies założyli 12 lat temu bracia Alan i Richard Bishop razem z pochodzącym z Libii dokumentalistą Hishamem Mayetem. Nagrania terenowe od początku zajmowały specjalne miejsce w ich katalogu. Pierwsze wydawnictwa to efekty podróży Mayeta po Azji i Bliskim Wschodzie. Wydają też kolaże, pocztówki dźwiękowe z miejsc na końcu świata lub po prostu zapisy audycji radiowych, nie tylko muzykę, ale i serwisy informacyjne reklamy - słowem dźwięki tła. Niestrudzenie i z pasją poszukują kolejnych nagrań, kolejnych wrażeń. W poszukiwaniu Group Doueh Mayet zjechał całe Maroko i Saharę Zachodnią, aż dotarł do sklepu prowadzonego przez wokalistę grupy. Wznawiają między innymi nagrania z birmańskich szelakowych płyt. Amatorstwo (w dobrym i prawdziwym tego słowa znaczeniu), nieakademickość, pościg za autentycznością, szukanie nieznanych pereł - takie podejście odcisnęło piętno i na Canary Records, Awesome Tapes from Africa i Sahel Sounds. Czuć pokrewieństwo z Little Axe i Mississippi Records - kolejnymi ważnymi dla mnie oficynami. Podobnie, jak one Sublime Frequencies mają swoją specjalizację - to Bliski Wschód, Maghreb i Azja Południowo-Wschodnia. Obok kompilacji z klasykami irackiego choubi i marokańskiego chaabi w katalogu można znaleźć muzykę wietnamskich mniejszości etnicznych.

Niedawno Sublime Frequencies udostępnili część swoich wydawnictw na bandcampie. Razem z fantastyczną, afrobeatową nowością - Baba Commandant & the Mandingo Band. A ja przypomniałem sobie, jaki dreszcz wywołuje Kuni Majagani. Również dzisiaj.



niedziela, 22 marca 2015

Gdzieś dalej, gdzie indziej

Dariusz Czaja, między opowieściami o szalonym księciu, podróżami śladami Muratowa i Tarkowskiego, rozmyślaniami o architekturze baroku, religijności i cudach, w Gdzieś dalej, gdzie indziej, zbiorze esejów o południu Włoch, odkrywa tajemnicę niezwykłej siły przyciągania nagrań terenowych:
Pamiętam swoje osłupienie, kiedy pierwszy raz słuchałem zarejestrowanych przez nich pieśni. (...) Kiedy wsłuchać się w nie mocniej, to łatwo zauważyć, że w tych przybrudzonych, czasem szwankujących wykonawczo wersjach, zapisało się coś żywego i autentycznego. Że w tych nagraniach nie idzie o efekt wykonawczy, ale o ekspresję realnego życia. O potrzebę dania świadectwa albo zapisania świata, o którym się wie, że odchodzi. Bohaterowie tych płyt nie występują, nie koncertują, niczego nie odgrywają, ale wyrażają. Na płytach słychać kawałek życia uchwycony w jego nielakierowanej wersji. Nieprzeznaczony do estetycznej delektacji. Może ta muzyka nie daje tak wielkiej satysfakcji, co materiał obrobiony muzykologicznie i wykonawczo, ale zwyczajnie wzrusza. A czasem łapie za gardło.
Te słowa dotyczą tradycji apulijskiej, w tym tarantelli, ale tak naprawdę można je odnieść do innych nagrań terenowych, czy tych robionych przez wykształconych muzykologów, czy tych przez amatorów i entuzjastów. To właśnie dawanie świadectwa jest tym, co decyduje o wyjątkowości i celowości ich działalności. Uchwycenie chwili i uwiecznienie jej, zatrzymanie w kapsule czasu, uratowanie przed zapomnieniem. 

poniedziałek, 9 marca 2015

W pałacu chanów



Vincent Moon jeździ po całym świecie, nagrywając muzyków. Imponującą listę jego nagrań i podróży można zobaczyć na jego stronie. Oprócz najsłynniejszego projektu, Take Away Sessions, w ramach którego nagrywa artystów alternatywnych, Francuz rejestruje muzykę bardziej tradycyjną i egzotyczną pod nazwą Petites Planetes. Był w Indochinach, Ameryce Południowej, Afryce Wschodniej, Karpatach, Przedkaukaziu (razem z Bułatem Chalilowem z Ored Recordings). Nagrywał na ulicach, polanach, w parkach i kościołach. Specjalnie dla niego śpiewali Tom Ze, Olof Arnalds czy Juana Molina oraz niezliczona liczba anonimowych muzyków, dla których była to jedyna szansa na uwiecznienie. Często to jedne z niewielu nagrań rytuałów i ginących tradycji, bo Vincent upodobał sobie znikające i zagrożone mniejszości.

Moon był też na Krymie, gdzie nagrywał Bułgarów, Ormian, Greków i Tatarów. Efekty tej podróży wydał pod nazwą Traces of Crimea. Tatarski ansambl Maqam zarejestrował w Bakczysaraju, w pałacu chanów. Nagranie rozpoczyna się niepozornie, jakby zespół jeszcze nie skończył się stroić, lekko nieporadnie przygotowywał się do właściwego wykonania. Gdy są już gotowi, klarnet razem akordeonem prowadzą hipnotyczną melodię, trochę turecką, trochę cygańską, płynący rytm znienacka się wykluwa i przenosi na morze stepu. A potem jest tylko magiczniej. Głęboki, nierzeczywisty i zmysłowy głos, przez który przemawiają pokolenia i stulecia. Jakby losy wszystkich krymskich Tatarów splatały się w tym jednym momencie.


Traces of Crimea można za darmo ściągnąć stąd, a cała sesja Maqam dla Petites Planetes jest tu.

wtorek, 20 stycznia 2015

Ostatnich dwóch muzyków

Gdy rozmawiałem z Bułatem Chalilowem z Ored Recordings, zapowiadał on kolejne nagrania terenowe. W tym nielicznych pontyjskich Greków zamieszkujących Abchazję, separatystyczną republikę nieuznającą władz w Tbilisi. Skąd Grecy akurat na tym wybrzeżu Morza Czarnego? Część przybyła podczas Wielkiej Kolonizacji, którą pewnie wszyscy kojarzą z lekcji historii, część wyemigrowała na przełomie XIX i XX wieku wskutek tureckich represji. Dziś w Abchazji zostało ich niewiele ponad tysiąc, większość opuściła ten region po wojnie domowej z lat 90. Muzyków zostało jeszcze mniej. Właściwie jeden. Nikolas Singerow, do którego kontakt dostała ekipa Ored Recordings i Sayat Nova Project. Nikolas mieszka na skraju wsi Czernigowka, żyje z uprawy roli. W wolnych chwilach gra na lirze pontyjskiej, zwanej też kemendze, instrumencie wywodzącym się z perskiej kamanczy, ale z wyglądu przypominającym bardziej skrzypce.

Gdy etnomuzykolodzy dojechali na miejsce okazało się, że ostatnich muzyków jest dwóch. Brat Nikolasa, Konstantinos pamięta stare melodie i słowa. I tak płaczliwym dźwiękom liry na nagraniach towarzyszy zawodzący głos Konstantinosa.

Te osiem utworów zostało nagranych w zeszłym roku, ale tak naprawdę należą one do zamierzchłej przeszłości. Pamięć o ich pochodzeniu dawno się zatarła, bracia rzucali tylko ogólnymi określeniami - albo to melodia antyczna, albo pontyjska. To świadectwo wielowiekowej obecności Greków na wschodnim wybrzeżu Morza Czarnego. Smutne i melancholijne melodie wyrażają tęsknotę. Za miłością? Utraconą młodości? Za nigdy niewidzianym Pontem i Peloponezem? A może za spokojniejszymi czasami, do których wcale nie trzeba się tak daleko cofać? Ten smutek jest obecny w rebetiko, "greckim bluesie" (nie wdawajmy się w dyskusję, na ile to uprawnione określenie), a jeszcze mocniej w muzyce osiadłych w Ameryce wygnańców z Imperium Osmańskiego. Marikę Papagikę i Konstantinosa Singerowa dzieli prawie sto lat, ale łączy tęsknota, w ich głosach brzmi to samo poczucie nieodwracalnej straty. Gdy uświadamiam sobie, że prawdopodobnie Konstatntinos wie, że jest ostatnim strażnikiem tradycji i wraz z nim i jego bratem odejdzie 25 wieków, ogarnia mnie podobne uczucie.


niedziela, 5 października 2014

Nie ma jednego kaukaskiego popu – o nagraniach terenowych z pogranicza Europy i Azji


Możliwe, że nie wszystkie grupy etniczne nagrane przez Ored Recordigs i Sayat Nova Project przetrwają. Rozpłyną się wśród dominujących narodowości. I wtedy zostaną po nich tylko nagrania.
Napisałem, kto i dlaczego nagrywa mniejszości etniczne na Kaukazie. 

czwartek, 18 września 2014

Diabeł tkwi w szczegółach



Kolejny odprysk, tym razem nie od tekstu, który ukaże się w papierowym wydaniu M/I (w kioskach już 29 września), lecz od krótkiego przeglądu inicjatyw zajmujących się dokumentacją ginących tradycji muzycznych Kaukazu.

czwartek, 4 września 2014

Przeczesując Bandcamp #2

Miało być tylko po francusku, ale wkradł się jeden rodzynek z Kaukazu.


Balkhar Ensemble - Songs of Balkhar's Women
Za Ored Recordings kryje się czwórka młodych Czerkiesów, którzy utrwalają tradycje muzyczne Północnego Kaukazu (czyli tej części regionu znajdującej się w Federacji Rosyjskiej). Są przeciwnikami studyjnych zabiegów, więc postanowili na nagrania terenowe. Podczas jednej ze swoich wypraw dotarli do Balcharu, dagestańskiej wioski zamieszkanej przez Laków, jedną z 70 kaukaskich grup etnicznych. 13 piosenek, w tym obrzędowe, liryczne, epickie. Ciekawy wgląd w nieznaną kulturą.



Chantal Archambault - Les élans
Jedną z prawd objawionych jest fakt, że nawet największy banał brzmi pięć razy lepiej po angielsku niż po polsku. Zapytajcie polskich muzyków albo korpopracowników. O ile lepiej być Sales Managerem niż zwykłym, szarym sprzedawcą. Nie wiem, czy Anglosasi mają tak samo z francuskim, ale mieć powinni. Chantal Archambault z, w gruncie rzeczy dość sztampowego, folku podbarwionego country robi ślicznie delikatne piosenki od których nie sposób się oderwać. I jestem pewien, że to w połowie zasługa języka.


Canailles - Ronds-points
Tych gagatków śledzę od wydania debiutu i ciągle żałuję, że jeszcze nikt nie zdecydował się na zorganizowanie im trasy po Europie. Już w nagraniach studyjnych słychać, że są koncertową petardą. A co się tam dzieje! Jest zydeco i cajun z bagnistej Luizjany, jest bluegrass z Appalachów, jest szalejące banjo prosto z Alabamy, jest punkowa złość, jest blues z delty Missisipi, jest wreszcie nieprzenikniona Północ. Ósemka z Montrealu to niezłe zawadiaki, zawsze gotowi do bitki. Rzucisz im wyzwanie?


Catherine Leduc - Rookie
Nagrywająca dla tej samej wytwórni, co Canailles, Catherine Leduc gra muzykę wycofaną, pozornie zimną, jak kanadyjski grudzień. Nic wielkiego się nie dzieje w ciągu tych 10 piosenek, ale ten mroźny, snujący się klimat całości silnie przyciąga.


Sweet Crude - Super Vilaine
Na sam koniec trochę oszukana francuszczyzna. Sweet Crude w swoim kontrolowanym bałaganiarstwie przypominają Canailles, ale są nastawieni do świata bardziej pokojowo. Francuszczyzna oszukana, bo dialekt luizjański mieszają z angielskim i łączą nowoczesny indie pop (mniej wygładzone Foster the People) z  bagnami zamieszkałymi przez Cajunów.