Gdy rozmawiałem z Bułatem Chalilowem z Ored Recordings, zapowiadał on kolejne nagrania terenowe. W tym nielicznych pontyjskich Greków zamieszkujących Abchazję, separatystyczną republikę nieuznającą władz w Tbilisi. Skąd Grecy akurat na tym wybrzeżu Morza Czarnego? Część przybyła podczas Wielkiej Kolonizacji, którą pewnie wszyscy kojarzą z lekcji historii, część wyemigrowała na przełomie XIX i XX wieku wskutek tureckich represji. Dziś w Abchazji zostało ich niewiele ponad tysiąc, większość opuściła ten region po wojnie domowej z lat 90. Muzyków zostało jeszcze mniej. Właściwie jeden. Nikolas Singerow, do którego kontakt dostała ekipa Ored Recordings i Sayat Nova Project. Nikolas mieszka na skraju wsi Czernigowka, żyje z uprawy roli. W wolnych chwilach gra na lirze pontyjskiej, zwanej też kemendze, instrumencie wywodzącym się z perskiej kamanczy, ale z wyglądu przypominającym bardziej skrzypce.
Gdy etnomuzykolodzy dojechali na miejsce okazało się, że ostatnich muzyków jest dwóch. Brat Nikolasa, Konstantinos pamięta stare melodie i słowa. I tak płaczliwym dźwiękom liry na nagraniach towarzyszy zawodzący głos Konstantinosa.
Te osiem utworów zostało nagranych w zeszłym roku, ale tak naprawdę należą one do zamierzchłej przeszłości. Pamięć o ich pochodzeniu dawno się zatarła, bracia rzucali tylko ogólnymi określeniami - albo to melodia antyczna, albo pontyjska. To świadectwo wielowiekowej obecności Greków na wschodnim wybrzeżu Morza Czarnego. Smutne i melancholijne melodie wyrażają tęsknotę. Za miłością? Utraconą młodości? Za nigdy niewidzianym Pontem i Peloponezem? A może za spokojniejszymi czasami, do których wcale nie trzeba się tak daleko cofać? Ten smutek jest obecny w rebetiko, "greckim bluesie" (nie wdawajmy się w dyskusję, na ile to uprawnione określenie), a jeszcze mocniej w muzyce osiadłych w Ameryce wygnańców z Imperium Osmańskiego. Marikę Papagikę i Konstantinosa Singerowa dzieli prawie sto lat, ale łączy tęsknota, w ich głosach brzmi to samo poczucie nieodwracalnej straty. Gdy uświadamiam sobie, że prawdopodobnie Konstatntinos wie, że jest ostatnim strażnikiem tradycji i wraz z nim i jego bratem odejdzie 25 wieków, ogarnia mnie podobne uczucie.
Gdy etnomuzykolodzy dojechali na miejsce okazało się, że ostatnich muzyków jest dwóch. Brat Nikolasa, Konstantinos pamięta stare melodie i słowa. I tak płaczliwym dźwiękom liry na nagraniach towarzyszy zawodzący głos Konstantinosa.
Te osiem utworów zostało nagranych w zeszłym roku, ale tak naprawdę należą one do zamierzchłej przeszłości. Pamięć o ich pochodzeniu dawno się zatarła, bracia rzucali tylko ogólnymi określeniami - albo to melodia antyczna, albo pontyjska. To świadectwo wielowiekowej obecności Greków na wschodnim wybrzeżu Morza Czarnego. Smutne i melancholijne melodie wyrażają tęsknotę. Za miłością? Utraconą młodości? Za nigdy niewidzianym Pontem i Peloponezem? A może za spokojniejszymi czasami, do których wcale nie trzeba się tak daleko cofać? Ten smutek jest obecny w rebetiko, "greckim bluesie" (nie wdawajmy się w dyskusję, na ile to uprawnione określenie), a jeszcze mocniej w muzyce osiadłych w Ameryce wygnańców z Imperium Osmańskiego. Marikę Papagikę i Konstantinosa Singerowa dzieli prawie sto lat, ale łączy tęsknota, w ich głosach brzmi to samo poczucie nieodwracalnej straty. Gdy uświadamiam sobie, że prawdopodobnie Konstatntinos wie, że jest ostatnim strażnikiem tradycji i wraz z nim i jego bratem odejdzie 25 wieków, ogarnia mnie podobne uczucie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz