*******
Listopad, 2000 rok.
Zespół się rozpada trapiony konfliktami i uzależnieniem Cedrica Bixlera i Omara Rodrigueza od narkotyków. Jim Ward na scenie rozpaczliwie stara się utrzymac piosenkę w jakimkolwiek kształcie. Gdy kudłacze idą na szaleńczą całość, na nim spoczywa odpowiedzialność za dogranie jej do końca. A jednak w tym rozpadzie kryje się wielkość ATDI. Od strony technicznej, to występ kompletnie nieudany i okropny. Nie trafiają w dźwięki, nie grają w rytm. A jednak w tym przypadku ten cały chaos wydaje sie genialny.
Siłą teksańczyków zawsze było balansowanie na cienkiej granicy między żelazną dyscypliną a kompletną anarchią. I to właśnie słychać w tym wystepie. Rzucający gitarą Rodriguez kontra skupiony Ward, szalejący skaczący Cedric kontra zdyscyplinowana sekcja rytmiczna. Ta dychotoamia trwała jeszcze po rozpadzie zespołu.
Wielkość tego zespołu to też ich niesamowita energia. I ona jest w tych niesamowitych pięciu minutach. Energia, która roznosi, niszczy i spala.
*******
A teraz wracają. Po czterech latach od ostatnich koncertów i szesnaście (!) od ostatniej płyty. Niezmiernie się cieszę, bo ostatnim razem grali jedynie w Portugalii i Reading, a teraz ogłosili dość pokaźną trasę. Oraz nową muzykę, co napawa mnie niepokojem. Zawsze byłem nieufny powrotom po latach, bo często kończyły się nieudanymi płytami. Wystarczy wspomnieć Alice in Chains czy Soundgarden. Nowe nagrania nie wytrzymywały porównania z klasykami. Obawiam się, że w przypadku ATDI też tak się stanie, choć wywiad dla Fuse daje nadzieję, że może być inaczej.
*******
At the Drive-In schodzili ze sceny w chwale, po wydaniu ostatniej wielkiej płyty XX wieku, Relationship of Command. Wracają w jeszcze większej. Przez szesnaście lat trzecia płyta Teksańczyków stała się legendą. Kolejne ekipy powoływały się na jej wpływ. Oni sami w innych projektach pokazywali, że nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa, choć coraz bardziej odchodzili od post-hardcore'u.
Często odcinali się od przeszłości, przede wszystkim Omar Rodriguez-Lopez. A fanów nieistniejącego zespołu przybywało. W tym roku mija dwadzieścia lat od wydania długogrającego debiutu, Acrobatic Tenement. To najlepszy czas na powrót.
*******
Najbliżej zagrają w Berlinie, 4. kwietnia Gdyni, 2 lipca (ja zobaczę ich jeszcze wcześniej, w Mediolanie). Nie spodziewam się już takiej dzikości i anarchii, ale nie mogę się doczekać, aż usłyszę fragmenty jednej z najważniejszych dla mnie płyt.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz