Paweł Szamburski, choć na scenie
muzycznej jest obecny ponad piętnaście lat, współzakładał
warszawskie wydawnictwo Lado ABC, gra w takich uznanych składach,
jak Cukunft, kwartet klarnetowy Ircha, tworzy muzykę dla teatrów,
filmów i słuchowisk, dopiero w tym roku zdecydował się na wydanie
solowego materiału. Jest to album niezwykły.
Pięć utworów, dwa instrumenty
(klarnet i klarnet basowy), cztery religie, jedna – chrześcijaństwo
– występuje dwukrotnie. Warszawski muzyk sięgnął również do
judaizmu, sufickiego islamu oraz bahaizmu. Ten ostatni prąd
religijny jest najmłodszy, powstał w XIX-wiecznym Iranie i łączy
w sobie elementy pozostałych trzech wyznań występujących na
Ceratitis capitata (a także wyznań dharmicznych –
hinduizmu i budddyzmu). Ta doktryna głosi jedność wszystkich
religii i całej ludzkości. I ta informacja wydaje się być kluczem
do odczytania debiutu Pawła Szamburskiego.
Osią wokół, której zbudowana jest
Ceratitis capitata jest poszukiwanie wspólnych korzeni
religii, wspólnych dla nich mistycznych doświadczeń i środków
wyrazu. Dlatego w samym centrum albumu umieszczony został utwór
odwołujący się do synkretycznego bahaizmu. To jednocześnie punkt
kulminacyjny całości, w nim Szamburski gra najgłośniej, momentami
przywodząc na myśl trąby obwieszczające Sąd Ostateczny.
Natomiast klamrą spinającą solowe dzieło klarnecisty jest
chrześcijaństwo. Zachodnie rozpoczyna je, a wschodnie wieńczy.
Mimo dążenia do jedności, Paweł Szamburski z szacunkiem podchodzi
to tych tradycji muzycznych. Każdy utwór jest autonomiczny, pełen
cech charakterystycznych dla danej muzyki liturgicznej.
Ceratitis capitata jest
przesiąknięta skupieniem i mistycyzmem. Dźwięki klarnetu
wyłaniają się i nikną w ciszy, którą można traktować jako
pełnoprawny instrument. Jej pojawienia się wyrywają z zasłuchania,
ale i jednocześnie podkreślają piękno frazy wygrywanych na
klarnecie. Istotne jest również miejsce nagrywania, kościół w
podtarnowskich Błoniach. Akustyka świątyni potęguje wrażenie
obcowania z muzyką natchnioną.
W czasach, gdy świat pędzi na
złamanie karku, Ceratitis capitata ze swoim spokojem,
refleksyjnym, czy wręcz medytacyjno-modlitewnym charakterem wydaje
się zupełnie nie na miejscu. Jednak takie wyciszenie się,
skupienie tylko na dźwiękach, odizolowanie się od nadmiaru innych
bodźców jest potrzebne. To odskocznia od pędu, czas na zatrzymanie
się. Przede wszystkim jest to album pełen piękna, którego nie
warto marnować na podróż tramwajem.
tekst ukazał się pierwotnie na stronie iratemusic.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz