fot. Tomek Kaczor |
Bezkresne, spowite mgła pola, samotne drzewo. Wschodzi słońce, rozprasza mrok. Nie ma zupełnie nikogo.
Pamiętam pierwszy koncert Maniuchy Bikont i Ksawerego Wójcińskiego. Grali w Pardon, To Tu, przed koncertową premierą solowego debiutu Ksawerego. Pamiętam, ze w duecie na mnie ogromne wrażenie. Pierwotność i surowość improwizacji poleskich w połączeniu z ich pięknem i przeszywającym głosem Maniuchy sprawiały, że chciałem zatopić się w bezkresie tej muzyki. Teraz wreszcie skończyli debiutancki album, udostępnili cztery piosenki. Za pomocą jedynie głosu i kontrabasu tworzą muzykę obezwładniająco totalną, wypełniającą całą przestrzeń, ale nie duszną, wręcz przeciwnie, pełną oddechu. Coś podobnego udało się Resinie, choć Karolina do pomocy miała looper.
W totalności blisko Maniusze i Ksaweremu do Yonder Mutant Goat (skandalicznie przemilczanej), nie tylko z powodu podobnych środków, ale przede wszystkim wrażenia sięgania do najpierwotniejszych pokładów duchowości. Inne natrętne skojarzenie to Sefardix - trio braci Olesiów i Jorgosa Skoliasa, którzy z kolei sięgają po muzykę greckich Żydów sefardyjskich, choć trzeba zaznaczyć, że Maniucha i Ksawery (przynajmniej w tych czterech fragmentach) są mniej wirtuozowscy, mniej szarżujący.
Wreszcie, to kolejna odsłona dwóch bardzo bliskich mi zjawisk - odwoływania się do przyrody i ludowości oraz związanej z nią duchowości. Jest na co czekać, a jeśli Was też porwały improwizacje poleskie, możecie dołożyć się do wydania płyty. Naprawdę warto.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz