piątek, 29 listopada 2013

Sleigh Bells - Bitter Rivals


Jeszcze nie zdążył opaść kurz po premierze „Reign of Terror”, a Derek Miller i Alexis Krauss ogłaszali, że zaczynają pracę nad jego następca. Tempo mieli szybkie, kilkanaście miesięcy później „Bitter Rivals” ujrzał światło dzienne.

Trzeci album Sleigh Bell jest logicznym krokiem w rozwoju amerykańskiego duetu. Debiutancki „Treats” zdominowały przestery, hałas, mniej skupiali się na melodiach, a przede wszystkim podwaliny pod łobuzerski wizerunek zespołu, z angielska BOSSOSTWO. Choć go uwielbiam, zdaję sobie sprawę, że muzyki jest na nim niewiele. Przy okazji „Reign of Terror” Derek Miller chciał pokazać, że piosenki to przecież potrafi pisać. Przytłaczające brzmienie ustąpiło miejsca ciętym, quasi-metallowym riffom, a piosenki zaczęły ciążyć w stronę teen popu. Jednak Sleigh Bells zatrzymali się wpół drogi.

„Bitter Rivals” składa się z tych samych składników, co poprzednicy. W sferze konceptualnej nie ma mowy o żadnej rewolucji. Graja głośno, trochę nieskładnie, agresywne gitary i (nad)używany automat perkusyjny kontrastują ze słodkim wokalem w stylu kolejnej gwiazdki Disneya, które z kolei soją w opozycji do poważnych tekstów. Jednak już intro utworu tytułowego rozpoczynającego płytę pokazuje, że będzie trochę inaczej.

Pierwsze sekundy to jedynie gitara akustyczna i choć później piosenka rozwija się w przewidywalny sposób, ten początek wzmaga uwagę. Faktycznie, to zapowiedź zmiany, Miller w większym stopniu dopuścił Krauss do kreatywnego procesu. Alexis tym razem w pełni odpowiada za linie wokalne. Słychać tu jej doświadczenie z efemerycznego girls bandu RubyBlue. Melodie stały się wreszcie bezwstydnie popowe, refreny „You Don’t Get Me Twice” czy „Young Legends” już czekają na swoją kolej na szczytach list przebojów. Jednak Sleigh Bells nie byliby sobą, gdyby tej popowości nie popsuli. Tak, jak na „Treats” pod przesterami kryją się całkiem niezłe melodie, tak tutaj wysuwają się na pierwszy plan, a zadziorność została zepchnięta na dalszy plan, ale nie trzeba uważnego ucha, by ją usłyszeć. To świadome przesunięcie akcentów.


Sleigh Bells zostają nadal zespołem idealnym dla pokolenia Internetu 2.0. Patchworkowe kompozycje z powodzeniem łączące różne bieguny muzyki popularnej, głośne, agresywnie walczące o uwagę umysłu w stanie wiecznego rozproszenia. Skutecznie walczące.


sobota, 23 listopada 2013

Pierwsze wyjście z wirtualu

Po tabletowym tygodniku, Pitchfork robi decydujący krok w stronę tradycyjnej prasy, ogłaszając papierowy kwartalnik. Ruch, wydawałoby się, mocno ryzykowny i nieprzemyślany, jeśli weźmiemy pod uwagę dynamikę ruchu prasowego. Czyli zamykanie lub w najlepszym wypadku przenoszenie do sieci wielu tytułów. Taki los spotkał amerykańskie wydanie Newsweeka, taki los spotkał Przekrój.

Z drugiej strony, upadek drukowanej prasy codziennej/cotygodniowej stał się początkiem renesansu kwartalników i dwumiesięczników. Wydawanych w mniejszych nakładach, na grubym papierze, z wysmakowaną szatą graficzną. Taką drogą poszedł po kilku zawirowaniach SPIN (ale w końcu i tak przeniósł się w całości do Internetu), tak są wydawane w Polsce choćby kulinarne magazyny KUKBUK i Smak. Piczforkowy kwartalnik ma być poświęcony dłuższym, krytycznym tekstom niemającym racji bytu w pędzącym za newsem Internecie i, co równie ważne, ładnie prezentować się na półce. Niestety, ta ozdoba domowej biblioteczki kosztuje 127 dolarów rocznego abonamentu (z przesyłką do Polski). 

piątek, 22 listopada 2013

Tatvamasi - Parts of Entirety


Debiut lubelskiego kwartetu jest wyjątkowy z kilku powodów. Po pierwsze, został wydany w Cuneiform Records, zasłużonej wytwórni dla poszukującej muzyki. Są pierwszym wykonawcą z Polski w ich katalogu. Po drugie, został zarejestrowany na żywo w studiu. Po trzecie wreszcie, jest powrotem Grzegorza Lesiaka (znanego z folkowej Orkiestry św. Mikołaja) do muzyki po kilkuletniej przerwie.

Tatvamasi, choć nazwę zaczerpnęli z filozofii hinduskiej, od folku i etno przez większość czasu trzymają się na dystans. Oprócz grającego na gitarze Lesiaka w skład zespołu wchodzą Tomasz Piątek na saksofonie, basista Łukasz Downar i perkusista Krzysztof Redos. Każdy z innym bagażem doświadczeń muzycznych. Skoro mają taki i skład i nagrywają dla Cuneiform, można by się spodziewać, ze będą grać jazz. To nie do końca prawda. Lublinianie często wychodza poza jego ramy. Blisko im w tym nieortodoskyjnym podejściu do Niechęci, czy Daktari, podobnie, jak u tych dwóch młodych warszawskich ekip, u fundamentów muzyki Tatvamasi leży rockowa wrażliwość. Nie jest to wychylenie prog rockowe, zbyt duży nacisk kładą na wolność improwizacji, zatracając się w niej. Poruszają się po niej ze swobodą muzyków free jazzowych, ale pamiętają o względnej przystępności,

W początkowych fragmentach „Rhubarb” przenoszą się w stronę bluesa, by potem na jazzowej grze perkusji bawić się w żonglerkę motywami. Trzeba im przyznać, że żadnego nie eksploatują zbyt dlugo, mimo rozbudowanych utworów nie dają się nudzić słuchaczowi. Rozpoczynający album „Unsettled Cyclists Peleton” pokazuje bardziej rockową stronę zespołu, podobnie „Shape Suggestion” zaczynające się od trzęsienia ziemi i powoli cichnące, by w końcówce wyzwolić skumulowaną energię. W „An Eccentric Introvert in a Study Filled with Broken Mirrors” do głosu najmocniej dochodzi jazz, niestety, ten jedenastominutowy utwór jest zbyt poszarpany, zbyt nastawiony na indywidualne popisy i ratuje go tylko przepiękny, melancholijny motyw pod koniec. Jeszcze potężniejszy, bo trwający prawie kwadrans"Astreopeos" rozkręca się powoli, nie rozłażąc się przy tym i dochodzi do quasi-afrobeatu. I wreszcie, na sam koniec zostawili zgrabne "Buy 2, Take 3.

"Parts of Entirety", mimo drobnych potknięć jest albumem fascynującym, unurzanym w eksperymentach i improwizacji.




24 godziny

W 24 godziny można dojechać pociągiem do Konstancy, przejść 96 kilometrów, przesłuchać 35 płyt, dojechać z Warszawy do Barcelony samochodem. Można też obejrzeć raz teledysk (?) do nowego singla Pharrela Williamsa. I posłuchać "Happy" 360 razy. O tu.

środa, 20 listopada 2013

Kaseciarz - Motorcycle Rock and Roll


Ciężka, krakowska zima.

Dużo zmian u Kaseciarza. Z jednoosobowego projektu Maćka Nowackiego przekształcił się w prawdziwy zespół. Trio konkretnie, z Piotrem Lewickim na bębnach i Łukaszem Cegiełką na basie. Nie wydaja się sami, pod swoje skrzydła przygarnęła ich jedna z najciekawszych niezależnych oficyn, krakowski Instant Classic. No i najważniejsze, Nowacki zaczął śpiewać.

Z tym ostatnim można powiązać większą piosenkowość materiału na „Motorcycle Rock and Roll”. „The Greatest Hit” zgodnie z nazwą kusi przebojowymi melodiami, podobnie „Runnin’ Low”. Nie przeszkadza w tym zupełnie fakt, że wokal Maćka jest nagrany niewyraźnie, z nałożonym przesterem i jeszcze na dodatek schowali go głęboko w miksie. Jego chropawość tylko dodaje atrakcyjności kompozycjom. W bardziej rozbudowanych utworach, jak „Roadog” wokal pełni jedynie rolę miłego ozdobnika.

Śpiew jest, za surfu jakby mniej. Surowe i depresyjne warunki ciężkiej krakowskiej zimy, połączone ze smogiem trapiącym to miasto mocno wpłynęły na brzmienie drugiego albumu Kaseciarza. Jest brudniej, ciężej, mroczniej nawet. Depresyjną aurę przerywa promyk słońca w postaci wspomnianego już „The Greatest Hit”, któremu całkiem blisko jest do nowszych dokonań Pearl Jam (ach ta solóweczka). „Drive” to już spojrzenie w przeszłość, w stronę the Doors. „Le Sabre” od rockowego uderzenia przechodzi w jam jako żywo przypominający kyussowe „50 Million Year Trip (Downside UP)”. Chłopaki poprawili też produkcję, choć gitary skrzą się od przesterów, to całość brzmi dużo selektywniej i profesjonalniej. Nie znaczy to jednak, że zatracili swój charakterystyczny, zachęcający do rozróby sznyt.


„Motorcycle Rock and Roll” świata nie zmieni, oblicza rocka również. Pomoże za to przetrwać nadchodzącą zimę w miejskich warunkach. I porozpycha się w końcoworocznych podsumowaniach, niewiele wyszło lepszych gitarowych płyt w ciągu mijających dwunastu miesięcy.


poniedziałek, 18 listopada 2013

Nierówno pod sufitem



Czym jest wolna improwizacja? Co z niej wynika? Czy zupełna wolność dla muzyki jest czymś dobrym? Co daje rytualność? Jak mocno można zatracić się w muzyce? Dlaczego niepowtarzalność występów jest ważniejsza od rutyny? Próbą odpowiedzi na te pytania jest kolejny bootleg (album, nagranie, koncert) Mszy świętej w Altonie, czyli kIRka i Wojtka Kwapisińskiego.

Kompakt można kupić tu.

piątek, 15 listopada 2013

Osobno

Josh Homme - 19.06.2005
Nick Oliveri - 17.06.2007
Brant Bjork - 31.03.2010
John Garcia -12.11.2013

Do reaktywacji Kyussa po ostatnich sądowych starciach już nie dojdzie, jedyne, co pozostało, to zobaczyć byłych muzyków oddzielnie. Mnie zajęło to osiem lat.

Nad pięknym, modrym Dunajem

Z czym kojarzy się Wiedeń? Z walcem, kawą, rogalikami, bokobrodami Franciszka Józefa, dawno minioną chwałą. Z muzyką alternatywną? Raczej nie. Niegdysiejsza stolica europejskiej kultury na kilka długości przegrywa choćby z Berlinem. Nie znaczy to jednak, że największe miasto Austrii nie ma muzycznie nic do zaoferowania.
Napisałem o debiucie Fijuka.