Ciężka, krakowska zima.
Dużo zmian u Kaseciarza. Z jednoosobowego projektu Maćka Nowackiego przekształcił się w prawdziwy zespół. Trio konkretnie, z Piotrem Lewickim na bębnach i Łukaszem Cegiełką na basie. Nie wydaja się sami, pod swoje skrzydła przygarnęła ich jedna z najciekawszych niezależnych oficyn, krakowski Instant Classic. No i najważniejsze, Nowacki zaczął śpiewać.
Z tym ostatnim można powiązać większą piosenkowość materiału na „Motorcycle Rock and Roll”. „The Greatest Hit” zgodnie z nazwą kusi przebojowymi melodiami, podobnie „Runnin’ Low”. Nie przeszkadza w tym zupełnie fakt, że wokal Maćka jest nagrany niewyraźnie, z nałożonym przesterem i jeszcze na dodatek schowali go głęboko w miksie. Jego chropawość tylko dodaje atrakcyjności kompozycjom. W bardziej rozbudowanych utworach, jak „Roadog” wokal pełni jedynie rolę miłego ozdobnika.
Śpiew jest, za surfu jakby mniej. Surowe i depresyjne warunki ciężkiej krakowskiej zimy, połączone ze smogiem trapiącym to miasto mocno wpłynęły na brzmienie drugiego albumu Kaseciarza. Jest brudniej, ciężej, mroczniej nawet. Depresyjną aurę przerywa promyk słońca w postaci wspomnianego już „The Greatest Hit”, któremu całkiem blisko jest do nowszych dokonań Pearl Jam (ach ta solóweczka). „Drive” to już spojrzenie w przeszłość, w stronę the Doors. „Le Sabre” od rockowego uderzenia przechodzi w jam jako żywo przypominający kyussowe „50 Million Year Trip (Downside UP)”. Chłopaki poprawili też produkcję, choć gitary skrzą się od przesterów, to całość brzmi dużo selektywniej i profesjonalniej. Nie znaczy to jednak, że zatracili swój charakterystyczny, zachęcający do rozróby sznyt.
„Motorcycle Rock and Roll” świata nie zmieni, oblicza rocka również. Pomoże za to przetrwać nadchodzącą zimę w miejskich warunkach. I porozpycha się w końcoworocznych podsumowaniach, niewiele wyszło lepszych gitarowych płyt w ciągu mijających dwunastu miesięcy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz