Kreole i Cajuni, odizolowani od świata przez rozległe bagna delty Missisipi. Z ich dziedzictwa korzysta Sweet Crude, liczny i fantastyczny zespół z Nowego Orleanu. Od pierwszych bierze perkusyjność, od drugich melodyjność.
Moją uwagę przykuła ich pierwsza EPka Super Vilaine sprzed dwóch lat. Critters, druga czwórka, jeszcze świeża, bo wydana przedwczoraj zapowiada Creatures, długogrający debiut Amerykanów. I to jak zapowiada.
Podniosłe, wręcz ekstatyczne piosenki przypominają najlepsze momenty Matt and Kim, gdyby tylko mieszkali wśród aligatorów a nie na Brooklynie. Dudniące bębny (prawie każdy z członków zespołu gra na perkusji), liczne przeszkadzajki, chóralne zaśpiewy, francuski przeplatany anngielskim (w tej kolejności). Do tego odrobina elektroniki, skrzypce, klawisze. To znowu zadziałało. Jest w tej muzyce wielka radość i energia. Indiepopowy standard przekuty w majstersztyk.
Inaczej nie da się nazwać Mon Esprit, zaśpiewanego przez obdarzoną potężnym głosem Alexis Marceaux. To opowieść o nieudanym związku, z którego trzeba się wyrwać. Słychać to chociażby w marszowym rytmie, a oni jeszcze bawią się w tym kawałku w hardrock, co zaskakujące, zupełnie to nie przeszkadza (nie żartuję). Roztańczone, trochę pijackie Laisse les lazy, przywołujące odległe echa Vampire Weekend też porywa. Bardziej stonowane, ale i tak kipiące energią, wzbogacone o trąbkę La cheminee unowocześnia wiejskie potańcówki. Nic tylko zrzucić buty i wskoczyć na dechy.
Nie czekałem jakoś bardzo na debiut Sweet Crude, teraz niecierpliwie odliczam dni do premiery.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz