A Hawk and a Hacksaw prawie cały ubiegły rok spędzili na graniu we dwójkę do "Cieni zapomnianych przodków" Siergieja Paradżanowa, dwa tygodnie temu wydali album z tym materiałem. Swój warszawski koncert zaczęli zupełnie inaczej, przypominając o swoich korzeniach. Pierwszy utwór zagrali, stojąc wśród publiczności. Dopiero po nim weszli na scenę i sięgnęli do "You Have Gone to the Other World", konkretnie do przepięknego, ukraińskiego motywu weselnego. Potem przenosili się i na Węgry, do Rumunii, na Bałkany, przeplatając tradycyjne kompozycje własnymi utworami. W żywszych momentach robiło się niczym na wiejskiej potańcówce gdzieś w Serbii, w spokojniejszych zabierali do dawno minionego świata. Świata, którego nie da się odtworzyć, można mieć tylko jego wyobrażenie. Nierzeczywistego, a silnie zakorzenionego w nas samych.
Jeremy Barnes i Heather Trost przyjechali do Warszawy sami, więc musieli się wspomagać technologią w postaci maszyny do loopów, na którą Barnes zapętlał partie perkusji, choć trzeba przyznać, że większość koncertu spędził grając jednocześnie na bębnie i akordeonie. W tym okrojonym składzie bardzo ciekawie zabrzmiał utwór tytułowy z najnowszego albumu Amerykanów, ze zmieniona aranżacją i dużą dawką improwizacji. Fantastycznym pomysłem jest wykorzystanie w muzyce AHAAH santuru, perskich cymbałów, których brzmienie uwalnia od jednoznacznych skojarzeń geograficznych ich twórczość. To już nie tylko muzyka bałkańska, czy wschodnioeuropejska. To muzyka ze starego świata. Bezczasowa.
Amerykanie zakończyli koncert tak samo, jak go rozpoczęli. Stojąc wśród publiczności i grając ludowe melodie. Oraz "No Rest for the Wicked" z mojej ukochanej "Cervantine". Piękny koncert.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz