Sharon Van Etten, fot Michał Heller |
Trzy dni, czternaście koncertów.
Niedużo, prawda? Tyle przy odrobinie dobrej woli i samozaparcia
można zobaczyć jednego dnia Offie. Biegając bez wytchnienia między
scenami. Jednak mimo niedużego lineupu białostocki festiwal jest
wydarzeniem niezwykłym.
Po pierwsze wyróżnia go lokalizacja.
Pierwsza edycja odbyła się jeszcze w poprzedniej siedzibie Opery i
Filharmonii Podlaskiej, następne już w amfiteatrze będącym
częścią nowego kompleksu OiFP. Sam gmach instytucji jest wart
uwagi. Zaprojektowany przez zespół Marka Budzyńskiego, młodszy i
mniejszy kuzyn warszawskiego BUWu, i podobnie ikoniczny. Naturalnie
wpisuje się w otoczenie, czyli centrum Białegostoku. Można zatem
zapomnieć o uciążliwych dojazdach. Po drugie, na festiwalu panuje
atmosfera zbliżona do mojej ukochanej gdyńskiej Globaltiki. Nikt
się nie spieszy, nikt nie wprowadza nadmiernych zakazów, ochrona
jest miła i uśmiechnięta, a jedzenie wyśmienite (choć tu
sugerowałbym więcej lokalności). No i powiedzcie, na jakim innym
festiwalu można zrelaksować się we foyer opery? To nie wszystko,
bo mimo tych zalet muzyka pozostaje na pierwszym planie.
W
tym roku folku było mniej niż w latach poprzednich, ale za to
najwyższej próby. William
Fitzsimmons,
grający na zakończenie drugiego dnia festiwalu po prostu zachwycił
swoimi spokojnymi, melancholijnymi piosenkami. Właśnie, to nie
folk, ale pewna melancholia była czynnikiem łączącym zaproszonych
artystów i spajającym lineup w jedną całość. Wróćmy do
Fitzsimmonsa. Brodaty Amerykanin zagrał najdłużej, ponad dwie
godziny, a w swój koncert wplótł covery Backstreet Boys i Katy
Perry, które rozładowały zadumę i przełamały ją lekkością.
Jednak najwięcej działo się podczas bisów, gdy William wkroczył
w publiczność i tam grał prawie czterdzieści minut. Czyli
niewiele krócej niż trwał cały występ Gabriela
Riosa. Portorykańczyk
wyjątkowo przyjechał sam i zaprezentował swoje piosenki w
okrojonych, skromnych wersjach, co uwydatniło ich powab. Skromnie
zagrali też She
Keeps Bees.
To było dla mnie największe zaskoczenie festiwalu. O ile na płytach
zespół Jessiki Larrabee i Andy'ego La Platta wypada po prostu
dobrze, to na scenie są fenomenalni. Momentami brzmieli, jakby nie
grali w Białymstoku, tylko na Rancho de la Luna podczas legendarnych
Desert Sessions. Gitary buczały przesterami, wchodzili w piękne
dysonanse, Jessica zachwyciła swoim zachrypniętym głosem i
sceniczną charyzmą. Niestety nie można tego powiedzieć o Sister
Wood. W
ich występie zabrakło po prostu muzyki, która ginęła pod
stylizacją. Nie zachwycili również zbyt islandzcy Jóga
z Katowic. Z tego samego powodu.
Bardzo
żałuję, że nie zdążyłem na koncert Nathalie and the Loners w
piątek, bo na Natalię Fiedorczuk zawsze można liczyć. Litwini z
Garbanotas Bosistas
bawili
się patentami ogranymi przez Tame Impala, Bitelsów i hipisowską
psychodelię. Wyszło im to bardzo przyzwoicie. Maggie
Bjorklund
rozpoczęła ostatni dzień festiwalu od filmowej podróży przez
Dziki Zachód. Wspierana przez trzyosobowy zespół duńska
gitarzystka tworzyła sugestywne obrazy prerii i małych miasteczek.
Przed przyjazdem do Białegostoku nie byłem fanem The
Antlers i
po ich występie nim nie zostałem. Rozumiem, co przyciąga ludzi do
zespołu Petera Silbermana, ale nowojorczycy nie przemawiają do
mnie.
I
wreszcie ona. Sharon
Van Etten
ukradła cały festiwal. Takie koncerty wspomina się latami. Nie
tylko dlatego, że dla Sharon była to podróż sentymentalna, bo jej
pradziadek urodził się w Białymstoku. W stolicy Podlasia Sharon
kończyła długą trasę promującą Are
We There
oraz spotkała się z dawno niewidzianymi przyjaciółmi z The
Antlers i She Keeps Bees. Wszystko to sprawiło, że jej występ
kipiał od emocji. Żarliwe piosenki z miejsca zachwyciły licznie
zgromadzoną publiczność. Gdy Sharon została sama na scenie, by
zagrać Much More
Than That
nie było wątpliwości, że cokolwiek wydarzy się później, to
właśnie jest najlepszy koncert festiwalu.
Do Białegostoku pojechałem bez oczekiwań. Organizatorom udało się
mnie przekonać, że ich festiwal jest naprawdę niezwykły. Już nie
mogę doczekać się przyszłorocznej edycji.
mimagazyn.pl, 01.07.2015
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz