środa, 1 lipca 2015

Halfway Festival 2015 - relacja

Sharon Van Etten, fot Michał Heller

Trzy dni, czternaście koncertów. Niedużo, prawda? Tyle przy odrobinie dobrej woli i samozaparcia można zobaczyć jednego dnia Offie. Biegając bez wytchnienia między scenami. Jednak mimo niedużego lineupu białostocki festiwal jest wydarzeniem niezwykłym.

Po pierwsze wyróżnia go lokalizacja. Pierwsza edycja odbyła się jeszcze w poprzedniej siedzibie Opery i Filharmonii Podlaskiej, następne już w amfiteatrze będącym częścią nowego kompleksu OiFP. Sam gmach instytucji jest wart uwagi. Zaprojektowany przez zespół Marka Budzyńskiego, młodszy i mniejszy kuzyn warszawskiego BUWu, i podobnie ikoniczny. Naturalnie wpisuje się w otoczenie, czyli centrum Białegostoku. Można zatem zapomnieć o uciążliwych dojazdach. Po drugie, na festiwalu panuje atmosfera zbliżona do mojej ukochanej gdyńskiej Globaltiki. Nikt się nie spieszy, nikt nie wprowadza nadmiernych zakazów, ochrona jest miła i uśmiechnięta, a jedzenie wyśmienite (choć tu sugerowałbym więcej lokalności). No i powiedzcie, na jakim innym festiwalu można zrelaksować się we foyer opery? To nie wszystko, bo mimo tych zalet muzyka pozostaje na pierwszym planie.

W tym roku folku było mniej niż w latach poprzednich, ale za to najwyższej próby. William Fitzsimmons, grający na zakończenie drugiego dnia festiwalu po prostu zachwycił swoimi spokojnymi, melancholijnymi piosenkami. Właśnie, to nie folk, ale pewna melancholia była czynnikiem łączącym zaproszonych artystów i spajającym lineup w jedną całość. Wróćmy do Fitzsimmonsa. Brodaty Amerykanin zagrał najdłużej, ponad dwie godziny, a w swój koncert wplótł covery Backstreet Boys i Katy Perry, które rozładowały zadumę i przełamały ją lekkością. Jednak najwięcej działo się podczas bisów, gdy William wkroczył w publiczność i tam grał prawie czterdzieści minut. Czyli niewiele krócej niż trwał cały występ Gabriela Riosa. Portorykańczyk wyjątkowo przyjechał sam i zaprezentował swoje piosenki w okrojonych, skromnych wersjach, co uwydatniło ich powab. Skromnie zagrali też She Keeps Bees. To było dla mnie największe zaskoczenie festiwalu. O ile na płytach zespół Jessiki Larrabee i Andy'ego La Platta wypada po prostu dobrze, to na scenie są fenomenalni. Momentami brzmieli, jakby nie grali w Białymstoku, tylko na Rancho de la Luna podczas legendarnych Desert Sessions. Gitary buczały przesterami, wchodzili w piękne dysonanse, Jessica zachwyciła swoim zachrypniętym głosem i sceniczną charyzmą. Niestety nie można tego powiedzieć o Sister Wood. W ich występie zabrakło po prostu muzyki, która ginęła pod stylizacją. Nie zachwycili również zbyt islandzcy Jóga z Katowic. Z tego samego powodu.

Bardzo żałuję, że nie zdążyłem na koncert Nathalie and the Loners w piątek, bo na Natalię Fiedorczuk zawsze można liczyć. Litwini z Garbanotas Bosistas bawili się patentami ogranymi przez Tame Impala, Bitelsów i hipisowską psychodelię. Wyszło im to bardzo przyzwoicie. Maggie Bjorklund rozpoczęła ostatni dzień festiwalu od filmowej podróży przez Dziki Zachód. Wspierana przez trzyosobowy zespół duńska gitarzystka tworzyła sugestywne obrazy prerii i małych miasteczek. Przed przyjazdem do Białegostoku nie byłem fanem The Antlers i po ich występie nim nie zostałem. Rozumiem, co przyciąga ludzi do zespołu Petera Silbermana, ale nowojorczycy nie przemawiają do mnie.

I wreszcie ona. Sharon Van Etten ukradła cały festiwal. Takie koncerty wspomina się latami. Nie tylko dlatego, że dla Sharon była to podróż sentymentalna, bo jej pradziadek urodził się w Białymstoku. W stolicy Podlasia Sharon kończyła długą trasę promującą Are We There oraz spotkała się z dawno niewidzianymi przyjaciółmi z The Antlers i She Keeps Bees. Wszystko to sprawiło, że jej występ kipiał od emocji. Żarliwe piosenki z miejsca zachwyciły licznie zgromadzoną publiczność. Gdy Sharon została sama na scenie, by zagrać Much More Than That nie było wątpliwości, że cokolwiek wydarzy się później, to właśnie jest najlepszy koncert festiwalu.


Do Białegostoku pojechałem bez oczekiwań. Organizatorom udało się mnie przekonać, że ich festiwal jest naprawdę niezwykły. Już nie mogę doczekać się przyszłorocznej edycji.

mimagazyn.pl, 01.07.2015

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz