The xx, Mount Kimbie; 14 V 2013
Poprzedzające iksów trio Mount Kimbie nie napawało optymizmem. Nie, nie chodzi o to, że grali źle, czy słabo. Dała o sobie znać legendarna akustyka warszawskiego Torwaru. Dźwięk odbijał się od ścian, tworzyła się bezkształtna magma, z której trudno było cokolwiek wyłowić. Londyńczycy starali się na próżno.
Szczęśliwie the XX mają mniej głuchego akustyka, a i korzystają z mniejszej ilości środków niż Kimbie, więc było o niebo lepiej. Sam występ był dla mnie niczym przejażdżka po rollercoasterze nastrojów. Początek - jazda w dół, żal, że tak masakrują "Crystalised" i "Heart Skipped a Beat". Pierwsze okrutni zwolnili, przez co paradoksalnie pozbawili tę piękną piosenkę zmysłowego napięcia, wywołując ziew i zniecierpliwienie. Drugie wydało się wyblakłe w porównaniu do wersji studyjnej. Następująca po nich wiązka nudów z "Coexist" tylko utwierdziła mnie w zdaniu, że druga płyta iksów to straszliwa pomyłka i należy o niej jak najszybciej zapomnieć. Od "Night Time" jazda w górę. Z każdą kolejną piosenką z debiutu działo się coraz lepiej, a gdy do świetlnego spektaklu dołączyły lasery zrobiło się po prostu magicznie. Nie przeszkodziła nawet kontrowersyjna, klubowa aranżacja "Shelter". Kończące podstawowy set "Infinity" z towarzyszeniem wielkiego, laserowego loga zespołu to jeden z najpiękniejszych muzycznych momentów tego roku. Warto podkreślić spójność konceptu Brytyjczyków. Podczas ich openerowego koncertu, gdy jeszcze "promowali" debiut, głównym elementem scenografii był przezroczysty iks wypełniony dymem, co współgrało z monochromatyczną okładką "xx". Na Torwarze ważką rolę również odgrywał dym, ale rozpływający się w strugach świateł i laserów, co z kolei oczywiście przywodziło na myśl wizualną stronę "Coexist" (która jest jedną z dwóch zalet tego zupełnie nieudanego krążka). Na bis odegrali intro z debiutu i "Angels", jedyny udany utwór z dwójki, który zabrzmiał wyjątkowo potężnie i pięknie.
Iksom w nieprzyjaznym Torwarze udało się wytworzyć intymną atmosferę znaną z nagrań. Gdyby tylko zapomnieli o "Coexist" i skupili się na debiucie (brak "Stars" boli bardzo) byłoby doskonale. A tak, moje odczucia najlepiej opisuje sinusoida.
Poprzedzające iksów trio Mount Kimbie nie napawało optymizmem. Nie, nie chodzi o to, że grali źle, czy słabo. Dała o sobie znać legendarna akustyka warszawskiego Torwaru. Dźwięk odbijał się od ścian, tworzyła się bezkształtna magma, z której trudno było cokolwiek wyłowić. Londyńczycy starali się na próżno.
Szczęśliwie the XX mają mniej głuchego akustyka, a i korzystają z mniejszej ilości środków niż Kimbie, więc było o niebo lepiej. Sam występ był dla mnie niczym przejażdżka po rollercoasterze nastrojów. Początek - jazda w dół, żal, że tak masakrują "Crystalised" i "Heart Skipped a Beat". Pierwsze okrutni zwolnili, przez co paradoksalnie pozbawili tę piękną piosenkę zmysłowego napięcia, wywołując ziew i zniecierpliwienie. Drugie wydało się wyblakłe w porównaniu do wersji studyjnej. Następująca po nich wiązka nudów z "Coexist" tylko utwierdziła mnie w zdaniu, że druga płyta iksów to straszliwa pomyłka i należy o niej jak najszybciej zapomnieć. Od "Night Time" jazda w górę. Z każdą kolejną piosenką z debiutu działo się coraz lepiej, a gdy do świetlnego spektaklu dołączyły lasery zrobiło się po prostu magicznie. Nie przeszkodziła nawet kontrowersyjna, klubowa aranżacja "Shelter". Kończące podstawowy set "Infinity" z towarzyszeniem wielkiego, laserowego loga zespołu to jeden z najpiękniejszych muzycznych momentów tego roku. Warto podkreślić spójność konceptu Brytyjczyków. Podczas ich openerowego koncertu, gdy jeszcze "promowali" debiut, głównym elementem scenografii był przezroczysty iks wypełniony dymem, co współgrało z monochromatyczną okładką "xx". Na Torwarze ważką rolę również odgrywał dym, ale rozpływający się w strugach świateł i laserów, co z kolei oczywiście przywodziło na myśl wizualną stronę "Coexist" (która jest jedną z dwóch zalet tego zupełnie nieudanego krążka). Na bis odegrali intro z debiutu i "Angels", jedyny udany utwór z dwójki, który zabrzmiał wyjątkowo potężnie i pięknie.
Iksom w nieprzyjaznym Torwarze udało się wytworzyć intymną atmosferę znaną z nagrań. Gdyby tylko zapomnieli o "Coexist" i skupili się na debiucie (brak "Stars" boli bardzo) byłoby doskonale. A tak, moje odczucia najlepiej opisuje sinusoida.
Szkoda Mount Kimbie. A frekwencja?
OdpowiedzUsuńPłyta podobno wyprzedana, za to trybuny pustawe.
OdpowiedzUsuńA powiedz coś więcej o MK, zastanawiam się nad wizytą w wawie w lipcu. Grali materiał z nowej płyty, czy były też starocie?
OdpowiedzUsuńnie bardzo znałem ten zespół wcześniej, za płytę jeszcze się nie zabrałem, więc nie wiem, jak to wyglądało repertuarowo.
Usuń