Zaczęła się później niż w ubiegłym roku, ale jest dużo intensywniejsza. Jej początek to 19. marca, gdy trzeba było wybrać między koncertem Marka Lanegana (osiem lat czekania) a występem Ballake Sissoko i Vincenta Segala (doskonała wspólna płyta). Oczywistym było, że wygrał Mareczek, ale serce mnie bolało na samą myśl o tym, co działo się w studiu Witolda Lutosławskiego.
Podobnie będzie dziś, w sobotę. W Poznaniu zaśpiewa głos arabskiej wiosny, Emel Mathlouthi (recenzja debiutu wkrótce na blogu), w Warszawie zaś będę próbował zagiąć przestrzeń i być na koncercie KlezmaFour, tres.b, zahaczając o urodziny Niezalu Codziennego, a jeszcze przecież chciałem iść na Niemców z Samsara Blues Experiment. W czwartek będę kursował między Eufemią a Pracovnią, a przecież chciałem jeszcze wpaść do Urban Garden i Hydrozagadki.
Zemściło się na mnie narzekanie na ten koncertowy rok w lutym. Czekam na wynalazek teleportacji, na bilokację nie liczę, nie jestem przecież świętym.
Podobnie będzie dziś, w sobotę. W Poznaniu zaśpiewa głos arabskiej wiosny, Emel Mathlouthi (recenzja debiutu wkrótce na blogu), w Warszawie zaś będę próbował zagiąć przestrzeń i być na koncercie KlezmaFour, tres.b, zahaczając o urodziny Niezalu Codziennego, a jeszcze przecież chciałem iść na Niemców z Samsara Blues Experiment. W czwartek będę kursował między Eufemią a Pracovnią, a przecież chciałem jeszcze wpaść do Urban Garden i Hydrozagadki.
Zemściło się na mnie narzekanie na ten koncertowy rok w lutym. Czekam na wynalazek teleportacji, na bilokację nie liczę, nie jestem przecież świętym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz