29.03.2012 Mosaic/Rachael
1. W ostatnią sobotę zobaczyłem tylko Klezmafour, zaczęli grać o 22.30 (mieli zacząć pierwotnie o 21), wybiegłem w pośpiechu po pół godzinie, ale mój misterny plan legł w gruzach. Do Kulturalnej dotarłem na ostatnie 30 sekund "The Other Hand", które zwykle kończy koncerty tres.b.
2. Wczoraj za to było już dużo lepiej. Może dlatego, że miejsce nie tak daleko od siebie, a może dlatego, że obyło się bez większych opóźnień pierwszego koncertu.
3. Jak pisałem w poprzedniej notce, plan był taki: najpierw piąte urodziny Mosaic w PracoVni na Żoliborzu, potem Rachael w Eufemii w Śródmieściu. Z bólem serca odpuszczona Julka Marcell w Urban Garden i Lord Stereo w Hydro.
4. Nie pamiętam, czy kiedykolwiek zdarzyło mi się trafić na za cichy koncert. Owszem, siedziałem z tyłu (a PracoVnia to miejsce bardzo długie i niskie), ale w innych miejscach nie było dużo głośniej.
5. Mimo że za cicho było bardzo dobrze. Połączenie muzyki arabskiej (oud w składzie) z polskim folkiem i newage'owym klimatem wypada tak samo dobrze na płycie, jak i na koncercie. Do tego dużo nowości, które mają się ukazać na nowej płycie (ma wyjść kiedyś tam). Świetnie wypadł nowy utwór tylko na głos i tamburyny. Tytułu nie dosłyszałem. Wiecie, za cicho było.
6. Po godzinie skończyła się zasadnicza część koncertu (fenomenalne "Siodłaj konia"), skończył się i mój czas. Dobrze, że dojazd był prawie bezpośredni, bo pogoda była niezachęcająca do podróży z miejsca na miejsce.
7. W Eufemii - tradycyjna obsuwa. Rachael zaczęli ok 23, czyli załapałem się na końcówkę The Freuders. Było miło, ale bez zbytnich podniet. Tradycyjnie też było bardzo głośno. Nawet trochę za głośno. Wokal ledwo się przebijał przez ścianę gitar i basu. No dobrze, jednej gitary, ale w liczbie mnogiej robi to większe wrażenie.
8. Rachael po raz kolejny pokazali, że są najlepszym warszawskim zespołem bez płyty. Dłuugie, mocno kwasowe kawałki oparte bardziej na improwizacjach, rozpalone wakacyjnym słońcem, ale jednocześnie duszne. No po prostu miodzio. A ostatni kawałek budził skojarzenia z pustynnym Marokiem, nie tylko za sprawą wielkiego bębna obręczowego w rękach Szymona. Nie ma jeszcze tytułu - moja propozycja Marrakesz. To nie był jedyny raz, gdy zbliżyli się do Sun City Girls.
9. Jak widać dało się znaleźć wspólny mianownik pod postacią szeroko pojętej Arabii między dwoma zespołami z zupełnie innej bajki.
9. Płytę mogliby już wydać. Jedni i drudzy
1. W ostatnią sobotę zobaczyłem tylko Klezmafour, zaczęli grać o 22.30 (mieli zacząć pierwotnie o 21), wybiegłem w pośpiechu po pół godzinie, ale mój misterny plan legł w gruzach. Do Kulturalnej dotarłem na ostatnie 30 sekund "The Other Hand", które zwykle kończy koncerty tres.b.
2. Wczoraj za to było już dużo lepiej. Może dlatego, że miejsce nie tak daleko od siebie, a może dlatego, że obyło się bez większych opóźnień pierwszego koncertu.
3. Jak pisałem w poprzedniej notce, plan był taki: najpierw piąte urodziny Mosaic w PracoVni na Żoliborzu, potem Rachael w Eufemii w Śródmieściu. Z bólem serca odpuszczona Julka Marcell w Urban Garden i Lord Stereo w Hydro.
4. Nie pamiętam, czy kiedykolwiek zdarzyło mi się trafić na za cichy koncert. Owszem, siedziałem z tyłu (a PracoVnia to miejsce bardzo długie i niskie), ale w innych miejscach nie było dużo głośniej.
5. Mimo że za cicho było bardzo dobrze. Połączenie muzyki arabskiej (oud w składzie) z polskim folkiem i newage'owym klimatem wypada tak samo dobrze na płycie, jak i na koncercie. Do tego dużo nowości, które mają się ukazać na nowej płycie (ma wyjść kiedyś tam). Świetnie wypadł nowy utwór tylko na głos i tamburyny. Tytułu nie dosłyszałem. Wiecie, za cicho było.
6. Po godzinie skończyła się zasadnicza część koncertu (fenomenalne "Siodłaj konia"), skończył się i mój czas. Dobrze, że dojazd był prawie bezpośredni, bo pogoda była niezachęcająca do podróży z miejsca na miejsce.
7. W Eufemii - tradycyjna obsuwa. Rachael zaczęli ok 23, czyli załapałem się na końcówkę The Freuders. Było miło, ale bez zbytnich podniet. Tradycyjnie też było bardzo głośno. Nawet trochę za głośno. Wokal ledwo się przebijał przez ścianę gitar i basu. No dobrze, jednej gitary, ale w liczbie mnogiej robi to większe wrażenie.
8. Rachael po raz kolejny pokazali, że są najlepszym warszawskim zespołem bez płyty. Dłuugie, mocno kwasowe kawałki oparte bardziej na improwizacjach, rozpalone wakacyjnym słońcem, ale jednocześnie duszne. No po prostu miodzio. A ostatni kawałek budził skojarzenia z pustynnym Marokiem, nie tylko za sprawą wielkiego bębna obręczowego w rękach Szymona. Nie ma jeszcze tytułu - moja propozycja Marrakesz. To nie był jedyny raz, gdy zbliżyli się do Sun City Girls.
9. Jak widać dało się znaleźć wspólny mianownik pod postacią szeroko pojętej Arabii między dwoma zespołami z zupełnie innej bajki.
9. Płytę mogliby już wydać. Jedni i drudzy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz