wtorek, 20 kwietnia 2010

Nebula się rozpadła.

Hey Everyone. this is Eddie GLass. sorry for missing that last tour . we were really psyched about it.  well, we as nebula have been touring straight without missing shows since 1999 . all over the world . thanks for all who came and helped in the experience. as of late things started getting a bit rough with the touring and i got sick of it. the last cancelation had nothing to do with Us as a band. out transprotation and things outside our control got out of hand. well. I am starting a new band. i am on drums in one band and playing guitar and vocals in another. still putting it together. Anyone out there into jamming respond. hey jim JOnes. ok . Nebula is taking a break fo a while. we will probably play in the future. again. as i enjoy the playing guitar . i enjoy touring. only problem is i am human and so are the other guys . we need a break. we are all working on new stuff. I am stoked on my new songs.. you will be hearing them soon. Eddie Nebula
Takie coś przeczytałem na myspace'ie Nebuli, jednego z moich ulubionych zespołów. Zrobiło mi się smutno, że kolejny zespół przegrał z przeciwnościami losu. Pocieszam się tym, że jest szansa na reaktywację, no i że miałem szczęście być na ich jedynym koncertem w Polsce. Ale jak to mawiali starożytni Chińczycy: życie biegnie swoim torem dalej, a rozpad zespołu najlepiej uczcić archiwalną relacją z ich koncertu. Co niniejszym czynię:

Gdy skończyli na scenę wkroczyła Nebula zahipnotyzowała publiczność (już trochę liczniejszą) swoją mieszanką pustynnego i kosmicznego brzmienia. Zagrali między innymi Aphrodite, jeszcze fajniej niż na EPce, Instant GravitationCarpe Diem i przede wszystkim moją ukochaną piosenkę, czyli Giant, które udało mi się wyprosić przed koncertem u Eddiego (czym będę się chwalił swoim wnukom).
Bardzo zastanawiało mnie, jak poradzą sobie w trójkę, bo przecież na płytach jest bardzo gęsto, a tu mają tylko jedną gitarę. Wybrnęli z tego obronną ręką i brzmieli naprawdę mocarnie, co jest przede wszystkim zasługą Roba Oswalda , który od dawna jest znany jako perkusista o atomowym uderzeniu (wystarczy posłuchać płyt Karma To Burn).
Koncert Nebuli miał jedną zasadniczą wadę. Był krótki. Grali chyba z pół godziny. Och, jakbym chciał, by przyjechali raz jeszcze, ale w roli headlinera. I do jakiegoś mniejszego klubu. Cóż, Eddie powiedział mi, że wrócą, ale wiadomo, jak to jest z takimi deklaracjami,, choć ma ogromną nadzieję, że przyjadą w przyszłym roku, bo już w lutym wchodzą nagrywać materiał na nową płytę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz