Piękna historia zaśpiewana pięknym głosem.
Kondeira eder hura czyli po po baskijsku Ta piękna historia jest opowieścią o chłopaku opuszczającym rodzinną wioskę. To doświadczenie bardzo powszechne wśród Basków, narodu migrantów, którzy tłumnie opuszczali górskie wsie w poszukiwaniu lepszego życia. Ana opowiada ją z różnych perspektyw. Jest tu pieśń matki, ojca, siostry, brata, przyjaciół. Przechodzą płynnie jedna w drugą - od matki wyprawiającej syna w drogę, życzącej mu spotkania odpowiedniej dziewczyny przez ojca, który dzieli się z synem swoimi własnymi doświadczenia, aż po śmierć seniora rodu. Każda - jeśli Google Translate niczego nie przekłamał - wywiedziona z tradycji, operująca tradycyjną melodią. Na samym końcu Ana zmienia baskijski na kastylijski, ale raczej nie robi dlatego, żeby podkreślić utratę tożsamości przez głównego bohatera. Z tym wykorzenieniem Baskowie zmagali się przez lata i zmagają do dziś.
Ana piosenki zanurza w pogłosach, jakby nagrywała w kościele albo jaskini. A może na szczytach Pirenejów. Nadaje to im mistycznego i mitycznego charakteru. Wskazuje, że Ana opowiada nie o konkretnych osobach, ale archetypach, doświadczeniach wspólnych dla większości baskijskich rodzin. Dlatego najważniejszy jest tu głos. Ana śpiewa na tle bardzo oszczędnych, skromnych partii syntezatorów i automatu perkusyjnego, czasem pojawi się klaskanie. gdzieś w tle przemknie harfa. Czasem zaśpiewa a capella. A głos ma naprawdę wyjątkowy. Niezwykle plastyczny, z łatwością przechodzi z altu w sopran, trochę przypomina Antoninę Nowacką, tak samo ślizgają się po dźwiękach. Podobnie jak Polka uwielbia wokalizy bez słów. Z drugiej strony przywodzi mi na myśl Zosię Hołubowską i jej Mala Herbę, choć to muzyka dużo delikatniejsza, spokojniejsza, ale tak samo łącząca tradycyjny śpiew z elektroniką. Najbardziej jednak ta szkieletowość przypomina wspólny album Liny i Raula Refree, dekonstruujący podobnymi środkami portugalskie fado.
Kondeira eder hura wpisuje się w szerszy ruch modernizacji iberyjskiej tradycji. Można ją postawić obok płyt Marion Cousin z reinterpretacjami folkloru Balearów i Estremadury z jednej strony, a Rodrigo Cuevasem tworzącym fantazyjne opowieści na podstawie pieśni i melodii z Asturii (przy sporym udziale Raula Refree). Nie trzeba jednak być specem od folkloru, by docenić twórczość Verde Prato. To po prostu uniwersalnie piękna muzyka.
A już tak zupełnie na marginesie. Trafiłem na jej cover Ostatniej niedzieli zaśpiewany bardzo łamanym polskim. Niestety, nie odpowiedziała na pytanie, dlaczego postanowiła zabrać się za ten nasz klasyk.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz