piątek, 3 stycznia 2020

2019: podsumowanie



Z roku na rok coraz mniej mam ochotę przygotowywać podsumowania roku. Choć słucham coraz więcej, mam wrażenie, że coraz więcej muzyki mi umyka. No, ale spróbujmy, choć ciągle dosłuchuję podsumowania beehype’a i bandcampa. Tak wyglądał 2019 rok z mojej perspektywy.

Nowa tradycja

Rok 2019, jak i poprzednie, upłynął mi pod znakiem muzyki reinterpretującej tradycję. Ten trend wybrzmiewał też w polskiej muzyce, ale nie tak głośno, jak powinien. Zaczęło się od Slavic Spirits EABS, albumu, który w nowy sposób chce opowiedzieć o słowiańskiej melancholii. O tym pomyśle mówił mi jeszcze w 2017 roku Marek Pędziwiatr. I nie kłamał, to wybitny album, ze świetnie poprowadzoną narracją i przez długi czas mój faworyt do zostania polską płytą roku. Tylko że w listopadzie cały na biało wjechał Radical Polish Ansambl ze swoim debiutem, który okazał się bezkonkurencyjny. Swoim zachwytom dawałem upust kilkukrotnie - na blogu i w GaMie, a w Dwutygodniku przeprowadziłem z nimi chyba dość wyczerpujący wywiad. Szkoda, że album RPA przeszedł niezauważony, widziałem, że pisał o nim tylko Bartek Chaciński (bo któżby inny).

W GaMie zastanawiałem się też, jak powinna brzmieć przyszłość polskiej muzyki tradycyjnej. Jeszcze zanim poznałem RPA, więc niestety nie ma o nich ani słowa, ale wspominam za to o Provinz Posen i Opli, czyli dwóch składach złożonych z muzyków zajmujących się na co dzień muzyka nietradycyjną. Ci pierwsi z sampli zszywają nową powieść o muzyce Wielkopolski, ci drudzy grają oberki z garażu na gitarę i perkusję. Ola Bilińska po przeprowadzce na Sejneńszczyznę wymieniła skład Babadag i przeniosła ich za Niemen, opierając muzykę na sutartines (które jeszcze tutaj wrócą). MSYLMA, tajemniczy wokalista i producent z Arabii Saudyjskiej połączył islamską i przedislamską poezję, tradycyjne wokalizy z R&B i lodowato chropowatą elektroniką. Na ten rok życzę sobie, żeby takich prób było coraz więcej.

Ku korzeniom

Jorgos Skolias z Jarosławem Besterem po “polsku” zinterpretowali rebetiko sprzed stu lat (a dlaczego to zrobili, Skolias opowiedział mi w sierpniu). Do rebetiko odwołuje się także Francuz Johan Papaconstantino, choć wychodzi z zupełnie innych pozycji. Wbrew pozorom te dwie płyty łączy więcej niż się wydaje, to część szerszego ruchu. Skolias i Papaconstantino pochodzą z imigranckich rodzin, w swoją muzykę wplatają tradycję starego kraju lub czynią ją jej osią. Podobnie robią Mauvais Œil, których indie rock podbity jest algierszczyzną. Nowojorska kompozytorka Natalie Joachim haitańską tradycję żeni z awangardą tak, że aż świerzbią mnie palce, żeby kupić jej Namn d’Ayiti nie bacząc na horrendalne koszty przesyłki. Derya Yıldırım & Grup Şimşek i Altın Gün głoszą ewangelię tureckiej psychodelii. Ami Dang i Amirtha Kidambi elementy muzyki hindustańskiej przenoszą odpowiednio w elektronikę/ambient i free jazz. O problemach życia w dwóch kulturach opowiedział mi Juan Wauters. El Khat, izraelska grupa, której muzycy mają korzenie w Polsce, Iraku, Włoszech i Jemenie zajmuje się dekonstrukcją muzyki z tego ostatniego kraju i wychodzi im to nadzwyczaj dobrze i przebojowo. Długo by jeszcze można wymieniać, ale dla mnie było to najważniejsze globalnie zjawisko mijającego roku.

Fałszywa egzotyka

Do elementów muzyki pozaeuropejskiej odwołują się także zespoły bez muzyków-imigrantów. Zwracają się w stronę Trzeciego Świata, wiedząc, że serce muzyki niekoniecznie bije w Nowym Jorku czy Londynie. W Polsce to przede wszystkim Gaijin Blues, którzy w tym roku wydali dwie rzeczy, obie mocno podlane fascynacją kulturą japońską i grami JRPG. Ciekawsza jest II, gdzie sample i nagrywane instrumenty są zszyte niemal niezauważalnie. Javva buduje obraz rozpadającego się świata globalnego Południa i swój wściekły post-punk podbija echami Ameryki Łacińskiej i Afryki. Włosi z Cucoma Combo budują własną wizję afrobeatu, Holendrzy z YIN YIN udają, że mieszkają gdzieś w Azji Południowo-Wschodniej. Ich rodacy z Mauskovic Dance Band zamieszkują przedmieścia Bogoty i Medellin, ale zamiast wciągać kokainę łykają LSD. Innercity Ensemble zabawili się new age’em i nagrali najbardziej piosenkową płytę w swojej karierze. Craig Leon wrócił do pozaziemskich folków po czterdziestu latach przerwy.

Z Teheranu

2019 był rokiem, w którym zdanie “najlepsza muzyka eksperymentalna pochodzi z Iranu” było prawdziwsze niż zwykle. Moja płytę roku nagrał Saba Alizadeh, którego Scattered Memories po 10 miesiącach brzmi jeszcze lepiej. Podobnie rzecz ma się z Parallel Persia Sote, który zachwycił także na żywo, w krakowskim teatrze Słowackiego. Nie wolno zapominać o działalności wydawniczej Ebtekara, pokazującego w Zabte Sote młode oblicze perskich eksperymentatorów. Kolejną świetną płytę wydał Siavash Amini. Pod koniec roku zachwyciły mnie dwie, wydawałoby się, bardziej tradycyjne płyty braci Mortazavi. A jednak obie to muzyka awangardowa, abstrakcyjna, choć zanurzona w tradycji, czyli znów to, czego w zeszłym roku słuchałem najwięcej.

Girls to the Front

Muzyka bardziej mainstreamowa miała w tym roku twarz kobiety. Bardzo dobre płyty nagrały Taylor Swift i Carly Rae Jepsen, świetną Sharon Van Etten, której porzucenie gitar na rzecz syntezatorów - trend, którym jakieś dwa lata temu zachłysnął się polski niezal - wyszło na dobre. Pod koniec roku o sobie i o zasadzie, że mniej znaczy więcej przypomniała Annie Hart. Nie pamiętam już, jak wpadłem na debiut bzu, wiem tylko, że przyciągnął mnie fakt, że wokalistka gra na lirze korbowej i dostałem najlepszy, późnoletni shoegaze. W kategorii smutnych dziewczyn z gitarami w tym roku najbardziej przekonująco wypadła Lou-Adriane Cassidy, o której chciałem i powinienem był napisać kilka słów więcej. Litku Klemetti jak zawsze psychodeliczna i zwariowana. Z dwóch płyt Big Thief wybieram Two Hands. Jedną z najpiękniejszych płyt roku nagrała Hania Rani, tak piękną, że zrecenzowałem ją dwukrotnie, raz za pomocą słów, drugi - zdjęć. Porozmawialiśmy też do wiosennego numeru Gazety Magnetofonowej, choć wydaje się, że od kwietnia minęło więcej niż rok. Nie podzielam aż tak entuzjastycznych opinii o płycie FKA Twigs, za dużo w niej ech Kate Bush i Tori Amos, ale słuchałem jej z przyjemnością.

Szumy, trzaski, eksperymenty

Swoje istnienie zakończyła jednoosobowa wytwórnia ACR, która od kilku lat dostarczała mi - razem z Mondoj - najciekawszych kaset z muzyką eksperymentalną. W zeszłym roku najbardziej zachwycił mnie Carlo Giustini nagraniami dźwięków ze swojego balkonu. Z rzeczy wydanych przez Janka i Paulinę najwięcej radości przyniosła mi pozycja ostatnia, wydana dzień przed moimi urodzinami kaseta Poly Chain. A z tytułem pierwszego utworu nie mogę się bardziej utożsamiać. Joshua Sabin zmienił litewskie sutartines w glacjalne drony i wziął mnie z zaskoczenia w październiku, kiedy - korzystając ze sprzyjającej aury - chodziłem sobie po Krakowie podczas Sacrum Profanum i pierwszego dnia Unsoundu.

Koniec jest blisko

Australia płonie, planeta się gotuje, Amazonia pod rządami Bolsonaro wycinana jest na potęgę. Nic dziwnego, że katastrofa klimatyczna i ogólniej strach przed przyszłością stały się ważnymi tematami również w muzyce już od początku roku. Co przyjdzie? Misi Furtak to właśnie płyta na te nieciekawe czasy, czasy końca starego i początku nieznanego, nowego (o tym też trochę rozmawialiśmy wiosną). Cudowne Lata i Enchanted Hunters swoje lęki ukrywają pod warstwą nostalgii za przełomem lat 80. i 90. Kółko i krzyżyk przy okazji wskazuje winnego katastrofy - nieokiełznany kapitalizm. Plan działania może robić za hymn straconego pokolenia. Jego przedstawicielem jest Adonis, który ucieka w pogłosy i echa, apokalipsę stara się przykryć rajskimi obrazkami. Jego kolega z Panów, D A V I C I I cofa się do roku 2009. I ja ich rozumiem. Na czasy po apokalipsie przygotowuje się (i nas) James Ferraro.

BNNT

BNNT w ubiegłym roku byli zjawiskiem osobnym. Najpierw igrali z samym pojęciem zespołu, oddając szyld innym artystom, by nagrali własną wersję Multiverse. Niektórzy zaproponowali “wersję producencką”, inni w ogóle nie dotykali się materiału źródłowego, tworząc zupełnie własną, autonomiczną wypowiedź. Tak zrobił Patrick Higgins, którego sylwetkę nakreśliłem w Dwutygodniku. Już w podstawowym duecie BNNT wydali najbardziej polityczną płytę roku, Middle West, o której opowiedzieli mi do zimowego numeru Gazety Magnetofonowej.

Jakość, nie ilość?

Tak wyszło, że w 2019 roku widziałem znacznie mniej koncertów niż w poprzednich latach. Na dodatek większość na festiwalach. Udało mi się za to zobaczyć kilkoro artystów, na których trochę się naczekałem. Bombino po sześciu latach przerwy, Belle & Sebastian po ośmiu, Vampire Weekend i Mdou Moctar po raz pierwszy. I do tej pory nie wiem, czy bardziej przemówiły do mnie niekończące się solówki Mdou Moctara czy Bombino. Ezra Koenig z kolegami i gościnnym występem Angelique Kidjo sprawili, że przetańczyłem ponad dwie godziny. Nic nie mogło się jednak równać z podwójną dawką Bamba Pany i Makaveliego na OFF Festivalu.

Wszystkie moje ulubione zeszłoroczne płyty znajdziecie tutaj.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz