poniedziałek, 18 listopada 2019

Oberki z garażu


O tej płycie krótko pisałem w jesiennym numerze Gazety Magnetofonowej, w tekście o przyszłości tradycji. Tylko że to za dobra rzecz, bym zbył ją tymi kilkoma zdaniami (a poza tym wiem, że nie wszyscy ją kupujecie). Tym bardziej, że razem z Provinz Posen i Radical Polish Ansambl Opla pokazuje, jak polska muzyka tradycyjna może rezonować w zupełnie odległych od niej gatunkach.

Provinz Posen - szerzej piszę o nich w tym samym numerze Gazety Magnetofonowej - na podstawie tańców i sampli z Wielkopolski budują muzykę elektroniczną w duchu poszukiwań ZZK Records, RPA, o których krótko pisałem tutaj (w zimowym numerze Magnetofonowej pojawi się moja dłuższa recenzja ich płyty, a w Dwutygodniku za kilka dni przeczytacie mój wywiad z nimi) ludowość żenią - na złość Janowi Hartmanowi - na sale Warszawskiej Jesieni. Opla, czyli Piotr Bukowski i Hubert Zemler tytułowe obertasy zabierają do garażu.

Duet - zafascynowany nagraniami z serii Muzyka odnaleziona Andrzeja Bieńkowskiego - wyobraża sobie sytuację, w której na wsiach skrzypce, akordeony i bębny nie zostały wyparte przez syntezatory i automaty perkusyjne, ale po pracy w polu i na zabawach grano w gitarowych składach. Zemler gra wariacje na temat tego charakterystycznego, połamanego trójkowego rytmu oberków. Wariacje rozmaite - od wściekle motorycznych, do monumentalnie dźwięcznych niczym dzwony wiejskiego kościoła w Gawle. W tym samym fragmencie gra Bukowskiego najbardziej przypomina Rogińskiego. Nie znaczy to, że nie znalazł własnego języka - jego gra lokuje się gdzieś między deltą Mississippi, Detroit, Nowym Jorkiem, a mazowiecką wsią. Z każdego z tych miejsc czerpie składowego swojego stylu, w którym odbija się math rock, post hardcore czy zelektryfikowany blues. I tylko w nielicznych momentach słychać silniejsze echa grania wiejskich skrzypków.

Oplę z muzyką wiejską najbardziej łączy zapomnienie się w graniu. Zemler i Bukowski grają jakby nic innego się nie liczyło, niczym muzykanci dają się opętać muzyce. Jest w nich ten sam duch, który towarzyszył pierwszym albumom - też odnoszącym się do tradycji, ale z drugiej strony Europy- Xylouris White. Niespokojny, każący grać aż do utraty tchu i sił.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz