wtorek, 4 czerwca 2019

Niezapomniany czas



Nostalgia to potężna siła, o czym można się przekonać chociażby spoglądając na repertuary kin. Królują w nich rebooty, kontynuacje. W muzyce nostalgia przejawia się na wiele sposobów, od revivali zapomnianych stylów, wygrzebywaniu zakurzonych płyt. Można też nostalgię przetworzyć, uczynić ją punktem wyjścia do dalszych poszukiwań. Jednym z ich efektów jest hypnagogic pop i chillwave, o których rodzimych przejawach piszę w Dwutygodniku.

Tytułowy “2009, niezapomniany czas” z płyty, D A V I C I I, jednego z bohaterów mojego tekstu to także rok narodzin hipnagogicznego popu i chillwave’u. Lato chillwave’u mnie ominęło, moje fascynacje lokowały się gdzie indziej, w radosnym indie popie, jak Grand Matt & Kim, którego (aż to sprawdziłem na last.fm) 10 lat temu słuchałem najczęściej. Dość powiedzieć, że hajp na Toro y Moi złapał mnie dopiero przy okazji Underneath the Pine.

Dzisiaj herosi tamtych lat są w zupełnie innym miejscu. Neon Indian i Washed Out od lat milczą. Chaz na tegorocznym albumie już ostatecznie porzucił chillwave’ową mgiełkę efektów i poszedł w funkowo przycinany, syntetyczny, taneczny pop. Outer Peace trwa tylko pół godziny, ale Chaz rozkręca na nim prawdziwą, klubową imprezę (zresztą clubbing był jedną z ważniejszych inspiracji przy pisaniu tego materiału). Królują syntetyczne brzmienia, robotyczne, jak pierwsze płyty Daft Punk, ale Chaz sięga też po R&B czy dancehall. W tekstach i brzmieniu próbuje przemycać wizję świata całkowicie wirtualnego, gdzie wszystkie potrzeby i zachcianki spełniane są za pomocą jednego kliknięcia.

Wizją przyszłości zajął się też James Ferraro, ojciec chrzestny hipnagogii, który jak szalony wydaje kolejne albumy. Tytuł najnowszego, pierwszej pełnoprawnej części cyklu Four Pieces for Mirai, Requiem for Recycled Earth mówi w zasadzie wszystko. Ferraro opłakuje Ziemię. Katastrofa klimatyczna jest nie tyle nieunikniona, co dzieje się na naszych oczach. Rozregulowana pogoda, naprzemienne susze i powodzie, zagłada kolejnych gatunków i ekosystemów. Na złagodzenie efektów ludzkiej niefrasobliwości i opętańczej dewastacji planety (otwieranie kolejnych bloków energetycznych elektrowni węglowych jest tylko jednym z ich przejawów) z każdym dniem czasu jest coraz mniej.

Poważny temat wymaga odpowiedniej formy. Ferraro zdecydował się na syntezatorowe sparafrazowanie symfonii. Rolę orkiestry odgrywają sekwencery, syntezatory, kontrolery MIDI. Zsyntetyzowane są też chyba chorały i partie “prawdziwych” instrumentów. Requiem jest bardziej uporządkowane od For Pieces for Mirai (Ouverture), szalonego wprowadzenia do cyklu, rozpinającego się między muzyka dawną i barokiem a retrofutrystycznymi wizjami. Nie ma miejsca na przeskoki między stylistykami, pozorny chaos, który charakteryzował zeszłoroczne wydanie. Requiem brzmieniowo korzysta z tej samej palety, ale tworzy z niej stateczny i ponury obraz. Obraz umierającego świata, zasypanego odpadami. Świata, w którym życie nie daje łatwo za wygraną. Ruiny obrastają nowymi gatunkami roślin, przystosowanymi do nowych warunków, Ziemia doświadczyła już wcześniej katastrof, masowych wymierań gatunków. To, którego jesteśmy świadkami nie musi być ostatnim. A może jedynym wyjściem (które sugeruje Ferraro) jest ucieczka do przodu, ekspansja. Nie bez powodu Requiem mogłoby funkcjonować jako ścieżka dźwiękowa do dystopijnego filmu sci-fi.

Naprawdę, przyszło nam żyć w niezapomnianym czasie.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz