mat. prasowe |
Strona ruszyła, więc mogę napisać, już we wrześniu ukaże się pierwszy numer nowego-starego kwartalnika poświęconego muzyce, M/I. Do tej inicjatywy dorzucam swoje trzy grosze, kontynuując wątki afrykańskie i archiwalne. Napisałem tekst o wytwórniach zajmujących się afrykańską muzyką (nie tylko) archiwalną. Przy okazji porozmawiałem z właścicielami kilku takich oficyn, między innymi z Chrisem Kirkleyem, szefem Sahel Sounds, jednej z moich ukochanych wytwórni w ogóle. Kilka miesięcy temu przepytał go Kuba z Radia Orient, ale na trochę inną okoliczność.
Kiedy zaczęło się twoje
zainteresowanie muzyką Afryki Zachodniej?
Wydaje mi się, że pierwszym gatunkiem
regionu, z którym się zetknąłem była północnomalijska muzyka
gitarowa poprzez album Afela Bocouma, ucznia wielkiego malijskiego
mistrza gitary – Ali Farka Tourego. Miała w sobie pewne
podobieństwa do amerykańskiego bluesa, ale jednocześnie była
pełna subtelnych polirytmii, których nie potrafiłem wtedy zbytnio
zrozumieć. Sześć miesięcy później byłem w drodze do Zachodniej
Afryki.
W swojej wytwórni wydajesz przede
wszystkim współczesną muzykę. Dlaczego zwróciłeś się w stronę
archiwalnych nagrań, wydając L'Orchestre National de Mauritanie i
Mammane Saniego?
Jedyną spójną rzeczą w Sahel Sounds
jest geograficzne pochodzenie muzyki. Jestem gotów wydać wszystko,
na co natrafię podczas moich wypraw. Tak się stało z tymi dwoma
albumami – po prostu posłuchałem muzyki tych wykonawców i
podążyłem do źródła. Myślę, że są ważne choćby z tego
powodu, że nigdy wcześniej nie zostały wydane. Nie chcę wydawać
standardowych reedycji, wolę wynaleźć nagrania zagrzebane głęboko
w radiowych archiwach i dać im drugie życie. Mam nadzieję wydać
album z późniejszymi nagraniami L'Orchestre National, mam też
kilka fenomenalnych nigerskich rzeczy z przełomu lat 70. i 80. To w
zasadzie nieudokumentowany okres.
Czyli w Sahel Sounds skupiasz się zgodnie z nazwą tylko na Sahelu?
Tak, planuję wydać muzykę z innych
rejonów świata pod inną nazwą, będzie to coś podobnego do mojej kasetowej serii
Autotune the World. W Sahelu jest tyle różnorodnej i fantastycznej
muzyki, że będę miał się czym zajmować przez wiele lat.
Czy było trudno Ci dotrzeć do tego
niewydanego materiału?
Ciężko jest znaleźć odpowiednich
ludzi, z którymi warto porozmawiać, ale jeśli już udaje mi się
dotrzeć do członków zespołu, wszystko staje się łatwiejsze.
Najtrudniejsze jest znalezienie samych piosenek. Wiele jest w
posiadaniu rządu, a biurokracja jest niezwyciężona. Nawet jeśli
prawnie nagrania nie należą do państwa, urzędnicy niechętnie je
przekazują. Moje działania obejmują sporo negocjacji, a nawet
czasem łapówek.
Jak według Ciebie zmieniło się
postrzeganie muzyki afrykańskiej na Zachodzie?
Odeszliśmy od homogenicznego i
sztucznego pojęcia „world music” jako reprezentanta całej
muzyki afrykańskiej. Myślę, że „Graceland” Paula Simona
zdefiniował brzmienie Afryki w uszach Zachodu w latach 90. i
początku XXI wieku. W niektórych kręgach pewnie nadal jest takim
odniesieniem. Dzisiejsza dostepność, czy to za pomocą wytwórni
czy po prostu Youtube'a, sprawia, że dużo łatwiej trzymać rękę
na pulsie, wiedzieć, co się tak naprawdę dzieje na tym
zróżnicowanym kontynencie.
Na jakim etapie jest film „Akounak Tedalat Taha Tazoughai” (tuareski „remake” Purple Rain z Mdou
Moctarem w roli głównej)?
Zakończyliśmy zdjęcia, teraz czas na
montaż. To była szalona przygoda, filmowanie, sam pomysł. Premiera
we wrześniu, już nie mogę się doczekać reakcji, i w Nigrze, i
tutaj.
Co jest najbardziej satysfakcjonujące
w prowadzeniu Sahel Sounds?
Umożliwienie artystom wyjazdu w trasy.
Zajęło to dużo czasu, ale myślę, że dla nich to szansa na
zdobycie kontaktów i by zobaczyli, jak ich muzyka jest przyjmowana
na świecie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz