środa, 10 marca 2010

Muchy - "Notoryczni debiutanci"

Pierwotna, porcysiowo-trójkowa podjarka Muchami , namaszczenie poznaniaków na nadzieję rodzimego rocka, zupełnie mnie ominęła. O istnieniu Much dowiedziałem się, gdy Warna-Wiesławski, wtedy jeszcze młody bałtysta, dał mi do posłuchania „Brudny śnieg”. I powiedzmy, że wsiąkłem, bo chyba jeszcze tego samego dnia, pobiegłem do sklepu po własny egzemplarz „Terroromansu”. O nim już kiedyś pisałem w innym miejscu, więc daruję to sobie i napiszę, że to dobra płyta jest po prostu.

„Notoryczni debiutanci” mieli jeszcze ciężej niż „Terroromans”. Dawni zbawcy polskiego niezalu zbratali się ze znienawidzonym przez środowisko indie Happysadem i, o zgrozo, pojechali z nimi w trasę. W kilka tygodni przeistoczyli się w zespół dla gimnazjalistek. Prawdziwa tragedia. Tak więc Muchy musiały pozbyć się dwóch łatek.

„Przesilenie” usłyszałem w Trójce jakoś w listopadzie/grudniu. Co tu dużo gadać, nie spodobał mi się, więc do przyszłej płyty miałem stosunek dość sceptyczny. Oznaką, że może być dobrze, był koncert w HRC, gdzie naprawdę dali radę. Nowe kawałki wypadły bardzo dobrze, nawet „Przesilenie”. A potem płyta trafiła na majspejsa. I wtedy się zaczęło.

Od „Rekwizytów” do starego, jeszcze z czasów pierwszego dema „Kołobrzegu-Świnoujścia” mamy do czynienia z piosenkami najwyższej próby. Mój największy faworyt to fenomenalni „Księgowi i Marynarze”, od których nie mogę uwolnić od kilku dni. Drugi to „15 minut później”, troszkę roztańczony kawałek o dorastaniu i zakochaniu. Kurde, też czytuję Thorgale, choć za mały jestem, by je zdobywać w księgarniach, tak, jak to robił Wiraszko i, na przykład, mój ojciec, dzięki któremu zainteresowałem się komiksem. Jak już podrosłem, to po Thorgale łaziłem do empiku. Chłopaki częściej sięgają po klawisze i syntezatory, ale nie odważyli się na tak odważny krok, jak Franz Ferdinand. Nadal jest oszczędnie brzmieniowo, może troszkę w stylu alternatywnego rocka sprzed dwóch i pół dekady, ale pojawiają się takie smaczki, jak trąbka czy akordeon. Słabych momentów nie odnotowałem.

Znów wszystko jest po polsku. Z polskimi tekstami jest problem nie od dziś. Nie każdy jest Nosowską czy Pablopavo. No i wiadomo, jakbyś się człowieku nie starał, to i tak „You’re beautiful” brzmi lepiej niż „jesteś piękna”. I jeszcze jest większa (co nie znaczy, że duża) szansa, że cię zauważą na Zachodzie. Głupoty po polsku rażą bardziej niż w jakimkolwiek, nawet najlepiej znanym języku obcym. Czy ktokolwiek zastanawia się, jakie teksty ma Brydzia na przykład? Przeintelektualizowanie i grafomania również jest dużo łatwiejsza do wykrycia. Patrz Rogucki. Słucjać się tego nie da, ale jakby zaśpiewał to po angielsku, nie byłoby pewnie problem. To jak sobie poradził Wiraszko?

Na „Terroromansie” było kilka naprawdę mocnych tekstów (choćby „Brudny śnieg” czy „Zapach wrzątku”). Były też teksty słabsze, jak na przykład „Galanteria”, która dosłownie ocierała się o granicę grafomanii. Tutaj sytuacja wygląda lepiej, najsłabszy tekst na „Notorycznych”, nota bene numer tytułowy, jest dużo lepszy niż najsłabsze teksty „Terroromansu”. Również dzięki temu, że fragment „To będzie dobry rok, bez rocznic i postanowień, bez roszczeń i rozczarowań” to jedne z najlepszych wersów Wiraszki w ogóle, idealnie oddający zmęczenie dwudziestokilkulatków szarą polską rzeczywistością, a jednocześnie jest pełny optymizmu. Wiraszko przez te dwa lata dojrzał, wyrobił się warsztatowo, że tak powiem, stał się bardziej nostalgiczny – zmieniły się i jego teksty.

Udało się skubańcom, poprzeczkę ustawioną przez debiut przeskoczyli z kilkumetrowym zapasem i ustawili ją jeszcze wyżej. Trzeciej płycie będzie jeszcze trudniej niż „Notorycznym”, ale po tym, co pokazali tutaj, wierzę w nich. A nawet jeśli nie przebiją „Notorycznych” to miejsce w historii mają zaklepane. Nowa dekada będzie należeć do nich.

1 komentarz: