czwartek, 10 lutego 2022

Globalna impreza


Cztery dziewczyny, każda z innego kraju (było ich pięć, ale jedna odeszła przed wydaniem albumu). Połączyły je Londyn, cumbia, winyle, tequila i gitary.

Zacznijmy od przedstawienia dramatis personae. Serra Petale, gitarzystka i kompozytorka zdecydowanej większości piosenek pochodzi z zachodniej Australii, Agustina Ruiz, keytarzystka do Londynu przyleciała z Urugwaju, by zostać modelką, Josefine Johnsson jest rodowitą Szwedką, jedyna Brytyjka w składzie to perkusistka Nic Crawshaw. Ta, której już nie ma, Carolina Faruolo grała na gitarze i jest Argentynką. Można powiedzieć, że nieformalnym, dodatkowym członkiem zespołu jest Alex Kapranos (tak, ten z Franz Ferdinand), który nie tylko wyprodukował Let the Festivities Begin!, ale też na nim zagrał i jest współautorem części materiału.

Cumbia, choć bardzo ważna, jest tylko częścią wybuchowej mieszanki, jaką są Los Bitchos. Dziewczyny sięgają po oldskulowy surf rock, anatolijską psychodelię, greckie laiko, nieśmiało pojawiają się afropopowe wtręty, a wszystko to na solidnej podstawie tanecznego indie rocka. To muzyka skąpana słońcem, podlana kolorowymi drinkami, skrząca się pastelową psychodelią. Let the Festivities Begin! idealnie opisuje zawartość albumu. Nagrywana jeszcze w pandemii płyta jest zapowiedzią polockdownnowych imprez. Serra Petale napisała zestaw eklektycznych, ale spójnych, instrumentalnych piosenek. Krótkich, zwartych, lecz dających miejsce na swobodę i (ograniczone) solowe popisy. Brak wokalu w tym pomaga, główną rolę odgrywa gitara, która prowadzi narrację. Ten pomysł przyszedł jej do głowy podczas słuchania kompilacji z instrumentalna cumbią i peruwiańską chichą. Chciała tak samo opowiadać historie bez słów. We wkładce krótko opisuje swoje intencje i szkice opowieści. Od imprez w Montevideo przez filmy klasy B po grecką eskapadę upadłej celebrytki. Dziewczyny dużą rolę przywiązują do dalszych planów - klawisze i perkusjonalia, choć schowane w miksie, są czymś więcej niż tylko dodatkami. Każdy instrument jest w ciągłym dialogu z pozostałymi.

Los Bitchos to kolejny przykład tropikalnej psychodelii. Nie wiem, czy nie najbardziej globalnym. Łączą dekady, kontynenty i gatunki ze swadą i swobodą. Ich muzyka jest jak tętniąca życiem współczesna metropolia. Właściwie można powiedzieć, że są idealnymi przedstawicielkami tego zataczającego coraz szersze kręgi nurtu. Nurtu, który mógł narodzić się dopiero w XXI wieku, a u swoich podstaw ma nieograniczony dostęp do treści kultury, który przyniósł internet. Z jednej strony wzmocniło to na pewien czas dominację amerykańskiej popkultury, z drugiej, w tej hegemonii pojawiają się kolejne wyłomy. Mariusz Herma napisał o tym niedawno bardzo dobry tekst w Polityce. Oczywiście droga do pełnej równości jest jeszcze bardzo daleka, ale coraz odważniej popkultura nią kroczy. W muzyce Los Bitchos ta wielobiegunowość już jest.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz