poniedziałek, 27 września 2021

Więcej patosu, słuchacz wytrzyma


„Raz na milion lat dochodzi do odłamu planetoid, swoistego zderzenia, które niesie za sobą niezliczone konsekwencje. Strumienie biegu czasu i nieskończone ilości miejsc przenikają się ze sobą w piękny i nieobliczalny sposób, zmieniając zastałe światy. Między pokryte najdostojniejszą rdzą szacunku symbole, wierzenia i tradycje wkrada się coś im obcego. Razem tworzą nowe.

Ten album to ten moment - raz na milion lat.” - głosi notka promująca Pieśni współczesne Miuosh i Śląska. Czy to prawda?

Nie będę czarował, ani budował suspensu. Nic z tej zapowiedzi się nie sprawdza. Miuosh pod płaszczykiem czegoś wyjątkowego sprzedaje po prostu pop. Czy to źle? Oczywiście, że nie. Tylko, że to jest zły pop, okraszonym klasycyzującymi aranżacjami, z bel canto śpiewaków Śląska. Poza Dolinami nie ma tu nic, co przykuwało by uwagę na więcej niż 15 sekund.

Gdybym miał opisać ten album jednym zdaniem byłoby to „Więcej patosu, słuchacz wytrzyma”. Nienośny patos wylewa się litrami z każdego dźwięku. Oto Miuosh, artysta z zupełnie innego świata, przekracza granice gatunków i ofiaruje światu swoje nawet nie Dzieło, tylko DZIEŁO. Wprowadza ten patos bardzo prostymi i oczywistymi środkami. A to zabrzmią groźnie kotły, a to smyczki szumnie zatrylą, a to sekcja dęta wprowadza podniosłe, wolne frazy, a to pojawiają się wokalizy. Oczywista oczywistość, ciężko się nabrać na te zabiegi, są zbyt wyraźne, zbyt grubymi nićmi szyte.

Pieśni współczesne są skażone przypadłością ścieżek dźwiękowych blockbusterów. To muzyka całkowicie przezroczysta, której jedynym celem jest budowanie podniosłego nastroju, wrażenia obcowania z czymś wielkim, niepowtarzalnym. Wystarczy jednak wsłuchać się odrobinę uważniej, potraktować je jako coś więcej niż tylko muzykę tła, by zorientować się, że jest to wydmuszka. Muzyka nie niesie ze sobą żadnej wartości, jest do bólu bezpieczna, wygładzona. W zasadzie poza użyciem łemkowskiego przez Igora Herbuta nie ma w niej niczego zaskakującego. Żaden z zaproszonych wokalistów nie wyszedł ze swojej strefy komfortu, nikt nie postarał się, żeby w nawet najdrobniejszy sposób zrobić coś nieoczywistego. Najlepiej słychać to w Zmierzchu z Kwiatem Jabłoni. To po prostu ich piosenka z troszkę innym aranżem. Jak pojawia się Król, to wiadomo, że muszą być syntezatory. Proste? Ach, zapomniałbym, pojawia się zza grobu Kora. Popkulturowa nekrofilia w pełnej krasie.

Wszystko może byłoby mniej bolesne, gdyby Miuosh nie dorabiał do tego szumnej ideologii. Gdyby nie twierdził, że razem ze Śląskiem tworzą nową, ale zakorzenioną w tradycji muzykę regionu. Zastanawiam się, czy poza Zespołem Pieśni i Tańca, region nie ma nic do zaprezentowania? Nie ma kapel, nie ma instrumentalistów? Zresztą, jaka to jest przełomowość, kiedy po podobne tropy sięgał 9 lat temu Donatan na Równonocy, kiedy mnóstwo jest albumów, na których popowe piosenki odgrywają orkiestry symfoniczne. A przecież można wplatać w muzykę rozrywkową czy alternatywną motywy oparte na tradycji na dużo ciekawsze sposoby. Pisałem o tym tyle razy, że nie widzę sensu w powtarzaniu się. Zostawię tylko link.

Taki album zdarza się raz na milion lat? Bardzo bym sobie tego życzył, ale obawiam się, że nastąpi wysyp podobnych potworków. Zresztą, album najlepiej podsumował sam autor w wywiadzie dla Wyborczej: W naszym kraju w ciągu ostatnich 25 lat zauważalna jest tendencja, żeby z kultury czy dziedzictwa robić cepelię. Mnie nie pozostaje nic innego, jak tylko się z nim zgodzić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz