Dwadzieścia lat… Szmat czasu. Miałem wtedy niecałe 13 lat. Gdy TO się wydarzyło gadałem przez telefon z kolegą z klasy, jeszcze stacjonarny na kablu. Tydzień wcześniej zaczęliśmy gimnazjum. Nie pamiętam, o czym rozmawialiśmy. Pewnie o szkole. Babcia ze swojego pokoju powiedziała, że samolot wbił się w wieżowiec w Stanach. Będąc prawdziwie przemądrzałym nastolatkiem, odpowiedziałem, że pewnie ogląda jakiś film sensacyjny, tylko myśli, że to wiadomości i wróciłem do plotkowania. A jednak miała rację, to była transmisja na żywo z Nowego Jorku. Kiedy już przekonałem się, że TO się dzieje naprawdę, nie mogłem oderwać się od telewizora.
Legenda głosi, że William Basinski przenosząc swoje stare nagrania z taśm do komputera odkrył, że analogowy nośnik uległ degradacji. Każde przejście taśmy przez głowicę magnetofonu sprawiało, że nagranie dosłownie się rozpadało po kawałku. Pociął taśmy na krótkie loopy, dodał pogłosy i zapętlił je w magnetofonie aż nie zostało nic, poza szumem samej maszyny. Stworzona i powtarzana przez Basinskiego legenda głosi również, że ukończył kompozycje rankiem 11 września, a odsłuchiwał je razem z przyjaciółmi na dachu swojego mieszkania na Brooklynie z widokiem na zasnuty dymem Dolny Manhattan. Z tego miejsca nakręcił godzinny film. Później sam sobie przeczył i mówił, że na tym dachu wcale nie słuchali Disintegration Loops, a on je skończył dzień później. Jeszcze inna wersja mówi, że całość skończył kilka dni przed 11 września i dopiero oglądanie katastrofy z dachu na Brooklynie nadało nowy sens tej muzyce. Jak było naprawdę, tego się nie dowiemy, ale też to zupełnie nieistotne, bo Disintegration Loops na zawsze zrosło się z 9/11. Trudno się dziwić, że Basinski wybrał Disintegration Loops jako swoistą elegię dla ofiar zamachów i tamtego odchodzącego świata. Krótkie, ale pełne emocji loopy rozpadają się z każdym powtórzeniem i nigdy nie brzmią tak samo.
Po 19 latach od premiery można odczytywać Disintegration Loops nie tylko jako pieśń żałobną dla ofiar 11 września, ale i całej cywilizacji. Świat nam się sypie, rozpada. Może nawet szybciej niż jesteśmy w stanie to przyznać. Katastrofalne zmiany klimatyczne to już nie tylko ostrzeżenia naukowców, ale fakt. Czy przekroczyliśmy tipping point? Tego nie wiemy, ale nawet jeśli jeszcze nie, to ten punkt bez powrotu zbliża się w zastraszającym tempie. Może właśnie dlatego ostatnio, gdy wracam do nich (a wracam coraz częściej), przed oczami mam nie płonące wieże WTC, ale płonącą planetę. Rozpadające się ekosystemy, rozpadają się jak te loopy. Aż nie zostanie z nich nic.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz