wtorek, 21 lipca 2020

Na obrzeżach x Radio Kapitał 15 VII 2020


Rok na antenie minął (prawie) jak jeden dzień. Pierwsza audycja w nowym terminie (co druga środa o 19) i nowym roku jest bardzo do pierwszej audycji w ogóle - znów sama muzyka.

Może wypada jakoś ten pierwszy rok i 26 odcinków podsumować. Nie stawiałem sobie żadnych celów, ale i tak (a może właśnie dlatego) jestem zadowolony z tego, jak rozwija się audycja. Udało mi się porozmawiać z Mackiem Okraszewskim z Działu Zagranicznego podczas jedynej audycji na żywo i z tego wywiadu jestem naprawdę dumny. Podobnie z radiowej premiery dwóch fragmentów II Tropical Soldiers in Paradise. Nie sprawdzałem statystyk zbyt często, ale audycji słucha więcej osób niż się spodziewałem. To fajnie.

W środę słuchaliśmy takich rzeczy:

1. Bananagun - People Talk too Much (The True Story of Bananagun)
2. Bananagun - Out of Reach (The True Story of Bananagun)
3. Cucoma Combo - JJD (Cucoma Combo)
4. Pedro Lima - Maguidala (Maguidala)
5. General Franco Lee Ezute And His Harmony International Band - Onye Kata​-​Obia ‎(Onye Kata​-​Obia)
6. Gold Codes - Feverfew (Gold Codes)
7. Nihiloxica - Salongo (Kaloli)
8. Moulay Ahmed El Hassani - Dnya Yakhlik (Atlas Electric)


środa, 8 lipca 2020

12 minut z 71 lat


Jest rok 1932. Na Gibraltar przybywa dwudziestotrzyletni Azizullah Abdurrahman Balouch. Przypłynął z odległego krańca Imperium Brytyjskiego, z położonego w dzisiejszym Pakistanie Sindhu (ale urodził się w Beludżystanie, na pograniczu Pakistanu, Afganistanu i Iranu). Na półwysep Iberyjski wybrał się za pracą, zatrudnił go jeden z hajdebaradzkich kupców. Jednak młodzieńca od handlu bardziej interesuje coś zupełnie innego - flamenco. Balouch studiował w ojczyźnie arabski, perski, recytował Koran i śpiewał ludową muzykę Sindhu. Jeszcze w Azji poznał z nagrań flamenco, w którym zakochał się od pierwszych chwil, i które przypominało mu muzykę, na której się wychował. 

Pierwszy rok na skale Gibraltaru Balouch spędził na żmudnej i ciężkiej pracy, dopiero po kilkunastu miesiącach udało mu się wyrwać do sąsiedniej La Linei na koncert. Tego wieczoru występował między innymi Pepe Marchena. Aziz był tak zachwycony występem, że z pomocą znajomych zaprosił artystów na wizytę w jego domu następnego dnia. Teraz była kolej na Beludża, by zachwycił swoich gości. Z akompaniamentem harmonium zagrał nie tylko sindhijskie i sufickie pieśni, ale też flamenco, w końcu twierdził, że to prawie to samo. Marchena z miejsca zaprosił Aziza na gościnny występ podczas gibraltarskiego koncertu i zaproponował mu terminowanie u siebie. Balouch szybko zyskał pseudonim Marchenita - mały Marchena, podbijał madryckie sceny. Był tak dobry, że wielu mu nie wierzyło, że nie jest Andaluzyjczykiem. To w Madrycie nagrał swoją jedyną epkę, Sufi Hispano-Pakistani, którą w tym roku przypomniała londyńska oficyna Death Is Not the End. 

Balouch szczególnie upodobał sobie canto jondo, według jego słów najczystszą i najpoważniejszą formę tego gatunku. To w nim słyszał najwięcej podobieństw do transowej muzyki i hymnów sufickich. Potwierdzają to te jedyne nagrania, w których miesza swobodnie perski, arabski, hindi i hiszpański. Pełne melizmatów linie wokalne naturalnie kierują w stronę muzyki islamskiej, ale przecież dokładnie takie same środki występują we flamenco. Balouch gra na gitarze, jakby całe życie spędził w Andaluzji. Z tych nagrań bije taka pewność, że nie dziwię się, że dziennikarze prosili go o pokazywanie paszportu. Jego flamenco pełne jest smutku i powagi, ascezy, jakby było skargą na niesprawiedliwy los. Balouch twierdził, że tylko w tych najbardziej przejmujących formach przetrwał prawdziwy, suficki duch flamenco. Krytykował hiszpańskich muzyków za rozwiązły styl życia, który nie pozwalał im dotknąć sedna muzyki.

Balouch do pewnego stopnia miał rację. Romowie, z którymi najczęściej utożsamia się flamenco do Europy przybyli właśnie z Indii, w tym z Sindhu. Utrzymali przez stulecia swoją odrębność kulturową, muzykę również. Spotkanie się Cyganów z Moryskami najprawdopodobniej było katalizatorem do powstania flamenco. Islam i Indie, stąd najpewniej wypływają źródła tego gatunku. 

Aziz, ranny podczas hiszpańskiej wojny domowej, przeniósł się do Londynu, gdzie założył towarzystwo sufickie i promował kulturę flamenco, o którym napisał kilka książek. W latach 50. i 60. znów zamieszkał w Madrycie, na zaproszenia ambasadora Pakistanu, zorganizował koncert swojego mentora Pepa Marcheny w Karaczi, stolicy Sindhu. Balouch zmarł pod Londynem w 1978 roku, pochowano go w nieoznakowanym grobie.

12 minut, 4 nagrania, kilka zdjęć. Tyle zostało po tym niezwykłym człowieku, który usłyszał pokrewieństwo w muzyce z dwóch różnych krańców świata.

Korzystałem z tekstu Aziz Balouch Stefana Williamson Fa.

piątek, 3 lipca 2020

To już ostatni taki piątek?



Wszystko wskazuje na to, że to już ostatni (przynajmniej na razie) Bandcamp Friday, czyli dzień, w którym Bandcamp zrzeka się swojej prowizji. Wartych uwagi premier jest jeszcze więcej niż zwykle.

Astigmatic Records i The Very Polish Cut Outs połączyli siły i razem z Polskim Radiem wydają zaginiony album Renaty Lewandowskiej sprzed ponad czterdziestu lat. Soul, Aretha Franklin, Janis Joplin, troche Opole, naprawdę warto. Po kasecie z zeszłego roku, muzyka Rüstəma Quliyeva, azerskiego wirtuoza gitary, doczekała się winylowego wydania, dzięki moim ulubionym Szwajcarom z Bongo Joe, którzy przygotowali też kolejną siedmiocalówkę, parującą Guess What z Porest, zespołem Marka Gergisa. Kuduro z karaibskiej Siant Lucii przygotowali Nyege Nyege (dorzucając przy okazji reedycje kilku wyprzedanych już kaset i winyli, w tym Jako Marona, o którym pisałem już na blogu). Death Is Not The End przypominają postać Aziza Baloucha, pakistańskiego muzyka, który po przeprowadzce do Hiszpanii, postanowił połączyć flamenco z muzyką suficką. Kilkadziesiąt niezależnych wytwórni bierze udział w akcji Independent Label Market i przygotowało specjalne pakiety, zniżki, limitowane wydawnictwa. Całość możecie sprawdzić tutaj, ja nie dałem rady, tyle tego. 

Cloud Nothings w kwarantannie nagrali cały album (który brzmi bardziej jak ich radosne początki), Deerhoof wygrzebali z archiwów koncert z Waadada Leo Smithem (wszystkie przychody zespół przekazuje na BLM). Ored Recordings wydali album Jrpej i jest to ich pierwsza studyjna produkcja, a nie nagranie terenowe. Jrpej grają post-tradycyjną muzykę czerkieską i już sam ten opis jest intrygujący (muzyka na szczęście również) TOPS przygotowali singiel z nowymi wersjami piosenek z ostatniej płyty, Evripidis & His Tragedies wypuścił dwie sekretne piosenki. Oba wydawnictwa są dostępne tylko i wyłącznie dzisiaj.

Z rzeczy, które wyszły niekoniecznie dzisiaj, swoje pieniądze warto wydać na drugą wspólną epkę Mohammada Rezy Mortazaviego i Burnta Friedmana, bo to po prostu przepiękna sprawa. We Want Sounds dają zniżkę 20% na wszystko (kod: wewantsounds), dużo dobra mają. Bardzo dobry tercet kaset wydali Pointless Geometry, chyba jeszcze im zostały. Debiut Bananagun to złoto (i na takim winylu można go od dzisiaj kupić). Chris Menist z The Paradise Bangkok Molam International Band w maju wydał bardzo ciekawy, elektroniczno-tropikalny debiut.

Wspieranie Canary RecordsOred Recordings i Sahel SoundsNaszych NagrańNagrań Somnabulicznych i 1000Hz (tym bardziej, że wydali w środę absolutnie fantastyczne nagrania z vimbuzą) to nie tylko przyjemność, ale i obowiązek, to już jednak powinniście wiedzieć.