środa, 27 maja 2015

Przeczesując Bandcamp #4

W dzisiejszym odcinku nieregularnego przeglądu Bandcampa polecam trzy płyty. Z Tuluzy, Oakland i Buenos Aires.

Cocanha - 5 cants polifonics a dançar

Kukania jest legendarną krainą wiecznej szczęśliwości pojawiającą się w langwedockich podaniach. Od niej nazwę zespołu zaczerpnęły trzy dziewczyny z Tuluzy. Tytuł ich debiutanckiej EPki mówi właściwie wszystko - to pięć polifonicznych piosenek do tańca. Tradycyjnych, z wyjątkiem Zinga Zanga. Zaaranżowanych bez żadnych fajerwerków. Choć dużo skromniejsze i w zasadzie inne w charakterze, przypominają mi jeden z moich ukochanych albumów, Marions les Roses.


Waterstrider - Nowhere Now

Czekałem na te płytę, odkąd tylko usłyszałem Redwood. Indie rock podbity Afryką - jestem zawsze na tak. Jednak album zespołu Nate'a Salmana nie jest taki oczywisty. Tak, Afryka (Zachodnia i Kongo) to ważne odniesienie i inspiracja, ale nie jedyne. Wysublimowane melodie przywodzą na myśl Vetiver, a falsetowy wokal Josh Klingohffera. Nowhere Now w swojej"lepkości" brzmienia i słoneczności lokują się bardzo blisko Gold Codes, jednej z mojej ulubionych zeszłorocznych płyt. Zresztą Waterstrider i Gold Codes są jak dwie strony medalu. Oba zespoły łącza Afrykę z indie i psychodelią, tworząc fantastyczne, złożone piosenki. I podobnie, jak debiut Brytyjczyków, Nowhere Now jest mocnym kandydatem do mojego podsumowania. (Album został usunięty z Bandcampa)



Sobrenadar - Tres

O Pauli Garcii ukrywającej się pod pseudonimem Sobrenadar pisałem już prawie dwa lata temu. Tres zbiera jej dotychczasowe wydawnictwa oraz prezentuje zupełnie nowy materiał. Zupełnie nowy nie znaczy jakiejkolwiek rewolucji. Sobrenadar nadal gra syntezatorowy, rozmyty dream pop, który nabiera dodatkowej miękkości dzięki eterycznemu wokalowi (i hiszpańskiemu). Idealna muzyka na lato (które może w tym roku nadejdzie).


piątek, 22 maja 2015

Pokręcona Kolumbia


Ivan Čolović w swoim eseju Etno poświęconemu narracjom o muzyce etnicznej i world pracowicie punktuje wszelkie nielogiczności, przekłamania dotyczące świata etno. Najmocniej obrywa się próbom hybrydyzacji, które serbski antropolog uznaje za największą niespełnioną obietnicę muzyki etno.

Pixvae jest projektem pozornie uosabiającym wszelkie wady hybrydyzacji, o których pisze Colovic. To współpraca francuskich math-noise rockowej Koumy z kolumbijskim zespołem Bambazu. Teoretycznie jedni i drudzy grają swoje, nie wychodząc poza własne strefy komfortu. Francuzi łamią rytmy, hałasuja, kombinują, a Kolumbijczycy śpiewają. Niby każdy sobie, nie wchodząc w żadną interakcję. To bardzo mylne wrażenie.

Kouma dostosowują się metrum 6/8 charakterystycznego dla currulao, gatunku z pacyficznego wybrzeża Kolumbii, który wykonują Bambazu. Oni z kolei czasem się wycofują, dając miejsce na większe szaleństwo Francuzom. Dzięki takim ustępstwom debiutancka EPka Pixvae brzmi jednocześnie odświeżająco i intrygująco. Na tle innych, przeważnie grzecznych i bezpłciowych "hybryd" wręcz rewolucyjnie.

Pixvae momentami blisko jest do brazylijskiej alternatywy, riff w A Guapi i sposób budowy tego utworu to przecież odbicie tego, co dzieje się na niezależnej scenie w Sao Paulo, choć bez tej niepodrabialnej subtelności. Ciężkie riffy Koumy trochę odzierają z taneczności currulao, ale jest to równoważone przez wokalistów. Nie ma wrażenia, że to Kouma dogrywa się do Bambazu lub odwrotnie. I to największa zaleta tej króciutkiej EPki. Nie powiela błędów większości podobnych projektów - strachu przed radykalnością, wygładzaniem wszelkich różnic. Paradoksalnie to wszystko sprawia, że Pixvae nie trąci sztucznością. Może taka hybryda spodobałaby się Čoloviciowi.


czwartek, 14 maja 2015

Odczarowywanie Południa

Alabama Shakes, którzy wydali właśnie fenomenalny, drugi album, na początku kariery zmienili nazwę z the Shakes, żeby nie być mylonymi z filadelfijskim zespołem o tej samej nazwie. Tamta ekipa już nie istnieje, na jej zgliszczach powstał świetny skład - Sheer Mag. Który ma więcej wspólnego z Alabama Shakes niż się wydaje. Łączy je przede wszystkim amerykańskie Południe.

Sheer Mag swoim graniem ożywiają tradycję southern rocka i przepuszczają ją przez punkową estetykę oraz psują garażowym brzmieniem. Jeszcze kilka lat temu znajdowaliby się na marginesie, dziś pisze o nich w samych superlatywach Pitchfork. Zupełnie zasłużenie, bo obie ich EPki to wybitny gitarowy pop. Pełen świetnych melodii, riffów i werwy. Jednak, gdy czytam słowa, że to jeden z kilku zespołów, które mogą zagrać nieironicznie Sweet Home Alabama do pogo, od razu przed oczami stają mi Alabama Shakes, którzy na swoim debiucie byli uosobieniem muzycznego Południa. Teraz są czymś więcej, southern rock ustępuje miejsca soulowi. I temu z Memphis, i temu z Detroit.

Alabama Shakes i Sheer Mag łączą także wokalistki. Obie pełne charyzmy mogącej poderwać tłumy. Obie pełne żaru w swych głosach. Obie pełne desperacji. Brittany Howard z Alabama Shakes wyrasta na gwiazdę światowego formatu, Arethę Franklin XXI wieku. Christina Halladay z Sheer Mag ma za sobą epizod śpiewania coverów Franklin.

Sheer Mag są trochę jak nieokrzesany, młodszy brat Alabama Shakes. Brzmią bardzo niedbale, brudno, chałupniczo w porównaniu z lśniącą Sounds and Color. Obie ekipy jednak zgodnie odczarowują Południe dla wielkomiejskiej publiczności. I obie robią to doskonale.


Jest jeszcze ktoś, kto łączy Birmingham z Filadelfią. To Katie Crutchfield, która też w tym roku wydała fantastyczny trzeci album jako Waxahatchee, o którym więcej pisałem tu.

poniedziałek, 11 maja 2015

Numer trzeci

Numer trzeci M/I właśnie się drukuje, do sprzedaży trafi w przyszłym tygodniu. Tematem przewodnim jest wytnij, kopiuj, wklej, w numerze pojawią się teksty o m.in. turntablizmie, Williamie Burroughsie, recyklingu dźwięki. Ode mnie dwa teksty, mniej związane z tym tematem. Obszerny wywiad z Hubertem Zemlerem (przeprowadzony jeszcze w styczniu) oraz sylwetka Stefana Wesołowskiego.